poniedziałek, 26 listopada 2012

Przygoda XXXVIII Czyli: Ucho.


Niby zwyczajna, niczym nie wyróżniająca się na pierwszy rzut oka sunia, którą ochrzciłem imieniem Digi. 
Właśnie niby! 

 Bo dopiero przeglądając przysłane zdjęcia z jej sesji zwróciłem uwagę na jej ucho sterczące niesfornie w bok, które sprawiało wrażenie jakby żyło własnym życiem i zupełnie nie podlegało prawom psiej anatomii.

Z jego powodu zresztą Digi w okresie kiedy mieszkała w schronisku dorobiła się kilku przydomków z cyklu: Drogowskaz, Kompas czy też Wskaźnik.

A tak naprawdę to ucho było barometrem uzewnętrzniającym  jej uczucia.
Stawało na bok kiedy była czymś zaciekawiona, zaintrygowana, czy też kiedy po prostu była w dobrym nastroju.

Poza tymi momentami Digi była uroczym kłapouszkiem.



   Niestety tak się złożyło, że pomimo niewątpliwego uroku dość długo nie miała szczęścia jeśli chodzi o znalezienie domu. W kojcu średnio dawała sobie radę pośród innych psów i w końcu trafiła do biura, gdzie czuła się w naszym gronie zdecydowanie lepiej.
Wbrew prezentowanej na fotkach mince niewiniątka, wcale tak do końca nie było.

Potrafiła być zazdrosna o inne psy, czemu dawała wyraz na przykład znienacka podbiegając i szczypiąc biedaka, po czym uciekała z miejsca przestępstwa ze szczekaniem i żałosnym piskiem, jakby to ona byłą ofiarą napaści, a nie pies, którego przed chwilą raczyła skarcić.       

  Początkowo oczywiście wszyscy dawali się na to nabierać strasznie jej żałując, ale w końcu została namierzona, że to jednak ona jest prowodyrem tych zajść i widząc, że te zabiegi mające zwracać uwagę tylko na nią spotykają się z dezaprobatą, przestawała dawać przedstawienia godne desek sceny teatru dramatycznego.

Jednak tego swojego zwyczaju podszczypywania wynikającego z zazdrości nie zaprzestała do końca pobytu w schronisku.

Inną umiejętnością, którą miała opanowaną do perfekcji było podkradanie jedzenia.
I wcale nie chodziło tutaj o psie jedzenie.

Pomimo, że miska zawsze była dla niej pełna ona preferowała nasze śniadania, leżące gdzieś na szafkach, czy też na biurkach.
Robiła to tak perfekcyjnie, że w końcu otrzymała jeszcze jedną ksywkę: McCoy,  to przezwisko zaczerpnąłem z filmu pt. „Niesamowita McCoy”.

W tym procederze podkradania była genialna, a co gorsza przyłapana na gorącym uczynku, przełykając jeszcze ostatni kęs porwanego jedzenia, otrzymując ostrą burę, patrzyła tymi swoimi maślanymi oczami, jakby głupio pytając:
„O co Wam chodzi? Przecież to nie ja!”
Wtedy ucho już nie sterczało jej dumnie na bok, tylko oba trzymała położone po sobie i widząc, że sytuacja jest poważna przewracała się na plecy i „wiosłując” przednimi łapami pokazywała:
„Zobaczcie jaka jestem fajna! Przecież jestem niewinna! Ja i kradzież, przecież to niemożliwe!”  

Z premedytacją rozbrajając nas i rozładowując napiętą atmosferę. Oczywiście do następnego razu, kiedy to znowu komuś ginęło śniadanie.

Po pewnym czasie ograbiony delikwent już nawet nie pytał czy ktoś widział jego jadło, bo oskarżycielskie palce automatycznie wskazywały na Digi, która właśnie w tym momencie pokazywała ogon wychodząc, bo wzywały ją jakieś ważne nie cierpiące zwłoki psie sprawy.





I tak radośnie w jej towarzystwie upływał nam czas.
Pomimo fajnych fotek nie znajdował się nikt, kto chciałby jej dać dom. A ona tak bardzo pragnęła mieć tego swojego jedynego człowieka, czemu dawała wyraz przyklejając się do każdego i korzystając z każdej nadarzającej się okazji, żeby do kogoś się przylgnąć i mu potowarzyszyć.




Nie ominęło to także pani Marioli, kiedy to podczas jednej z sesji Digi postanowiła zostać jej asystentką, a przy okazji zaliczyć kolejną sesję, tym razem w naszym improwizowanym studio. 








Słusznie w tej swojej małej główce wykalkulowała, że jako bliskiej współpracowniczce fotografki należy jej się ten bonus.

W tamten poniedziałek wtoczyła wraz z panią Mariolą do sali, po czym zajęła miejsce na środku planu i zastygła w oczekiwaniu.

„No to co robisz te zdjęcia, czy nie?”

Obrzuciła ponaglającym spojrzeniem fotografkę.
Pani każe sługa musi.

Co najmniej zdumiona i z lekka rozbawiona pani Mariola cyknęła kilka fotek, po czym modelka z godnością zeszła z planu i zajęła miejsce u jej boku 
i leniwie przyglądała się kolejnym sesjom.








Ożywiła się w momencie kiedy miejsce na „miśku” zajął piesek o imieniu  Agat. Wtedy nagle zerwała się i pobiegła w kierunku planu,  stanęła wpatrując się w nas pytający spojrzeniem:
„Na pewno on ma mieć teraz zdjęcia? Może jednak mi jeszcze zrobicie kilka fotek. Przecież jestem atrakcyjniejsza!”


Nie wytrzymałem i roześmiałem się:
- Ach ta babska zazdrość.
- Co się koledze nie podoba?
- Nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. - Odparłem będąc w tym momencie wraz z Agatem w mniejszości, gdyż na sali panował „babiniec”.

Nie mając wyjścia pani fotograf znowu zrobiła kilka fotek supermodelce w towarzystwie Agata.
Digi natomiast usatysfakcjonowana schodząc z planu obrzuciła pełnym wyższości spojrzeniem swoją, według jej mniemania, konkurentkę zdając się mówić:
Widzisz tak się pozuje do zdjęć!
I nie ma czego się bać.
Chociaż Ty z pewnością nie wypadniesz tak dobrze jak ja, ale co tam niech Ci będzie, może się czegoś ode mnie nauczysz!”

I wróciła powrotem do fotografki kładąc się u jej boku 
i tylko od czasu do czasu podnosząc głowę dla obrzucenia krytycznym wzrokiem kolejnych wchodzących modeli.

W końcu tak ją to znużyło, że autentycznie „kimnęła” się 
i obudziła dopiero wtedy, kiedy pani Mariola wstała kończąc robienie zdjęć.





Jeszcze nie do końca obudzona spojrzała na fotografkę:
„To co, skoro tak dobrze Ci asystowałam to może teraz pomogę nieść aparat?”
Niestety na taki kredyt zaufania Digi nie zapracowała, ale odprowadziła panią Mariolę, aż do samochodu. Siadła przed nią na chodniku i podała łapę.
- Nie kochana, nie pojedziesz ze mną, chociaż nie powiem, że nie zauroczyłaś mnie.- Uprzedziła ją pani fotograf biorąc wyciągniętą łapę w dłoń.

Sterczące do tej chwili dziarsko ucho smętnie opadło.
- Ale wiesz, myślę, że w przyszły poniedziałek już się nie spotkamy, bo będziesz już w swoim domu. - Uśmiechnęła się dodając otuchy psiakowi.
Digi podniosła się, merdnęła ogonem i już jej nie było. Zgłodniała po tym asystowaniu, a na pewno gdzieś można było znowu coś smakowitego komuś zwędzić.


Dzień później niespodziewanie pojawiła się osoba, która podjęła decyzję:
- Jedziesz ze mną do domu. - Wskazując właśnie na Digi.

Miałem niewątpliwą przyjemność zrobić pożegnalną fotografię.

Ucho na bok: Znaczy zadowolona!








Mam cichą nadzieję, że nowej opiekunce udało się zwalczyć w Digi ten zły nawyk podkradania jedzenia. Jakoś nie mam ochoty przeczytać kiedyś:
„Dokonano zuchwałego napadu na sklep mięsny. Rysopis podejrzanej:
Nieduża, czarna podpalana, słodkie spojrzenie, cecha charakterystyczna: Nienaturalnie sterczące na bok ucho.” :)

piątek, 16 listopada 2012

Przygoda XXXVII Czyli: Na widowni.


O rany! Za krótkie spodnie! No ładnie!

W pierwszym momencie wstrząśnięty tym widokiem pomyślałem: 
Przytnę fotkę i jakoś obleci.”

Już, już miałem to zrobić, ale patrzę, a tu w rogu zdjęcia podpis fotografa. 

Nie mogę tego zrobić, bo dostanę w ucho podczas kolejnej wizyty pani Marioli za samowolne gmeranie przy jej pracach.

No dobra, tak się nie da!
To może przedłużę je za pomocą photoshopa, żeby nie było tak „obciachowo”. 
W końcu machnąłem ręką: Nie nogawki są najważniejsze na tym obrazie, przecież to tylko strój roboczy.
Najważniejsza jest Ajla wdzięcząca się na moich kolanach.
I tylko nie myślcie sobie, że to jest pozowana fotka, że to niby taki słodki jestem i w ogóle.

A było to tak:
„Którego psiaka jeszcze dzisiaj wziąć na sesję!” Zastanawiałem się intensywnie przechodząc przez schronisko.
- Kogo szukasz? - Usłyszałem nagle za plecami.
- Eeee… Kolejnego modela na sesję zdjęciową. - Odpowiedziałem.
- No to patrz jak ładna sunia tutaj siedzi w kojcu. Złamana łapa już się zrosła i fajnie by było, gdyby w końcu znalazła nowy dom. - Powiedziała lekarz weterynarii, wskazując właśnie na Ajlę i poszła dalej.

No i super!
Ładuję ci ja się do kojca, żeby założyć jej smycz, a ona jak nie wyrwie na mnie!
A tam: Strachy na lachy. Nie ze mną takie numery!
Podroczyła się ze mną przez chwilę, żeby nie było, że nie ma własnego zdania, po czym w końcu dała sobie ubrać wyżej rzeczoną smycz i wychodzimy z klatki.
Kilka minut intensywnego dialogu z dziewczyną i już drałowaliśmy razem przez schronisko prosto na plan zdjęciowy, jakbyśmy znali się od lat.
Jeszcze tylko przed schodami prowadzącymi na piętro chwila dyskusji o tym, że na pewno się pod nią nie zarwą, że przecież jest ze mną i już staliśmy pod salą.
A tu niefart!
Patrzymy przez oszklone drzwi, a na planie koleżanka walczy z innym psiakiem, żeby ładnie pozował do zdjęć.
- No nic moja droga. - Mówię do suni. - Musimy chwilę zaczekać na naszą kolejkę.

Machnęła ogonem i siadła grzecznie, że niby zrozumiała. Ale, ale patrzę, a reszta zespołu macha na nas. Uchylam drzwi i słyszę:
- Właźcie szybko i siadajcie, bo Mikrus zupełnie nie ma ochoty na pozowanie. Może jak siądziecie naprzeciwko planu to zacznie patrzeć obiektyw, bo póki co to tylko jego zadek ładnie się prezentuje. Ok.!
Wkroczyliśmy na salę i tup, tup do rzędu krzeseł.
Siadamy, to znaczy ja siadam na krześle, a Ajla wije się u moich stóp piszcząc, prychając i domagając się pieszczot.
Patrzcie ją!
Jeszcze nie tak dawno chciała mi manto spuść, a teraz, że niby taki pieszczoszek.

Na Mikrusa widocznie uroda mojej modelki podziałała , aż miło, bo pomimo niedużego wzrostu wyprężył się, wyciągnął szyję, że niby większy niż w rzeczywistości. Istny amant niczym Bogart w Casablance. I gapi się na Ajlę, jak zaczarowany.
Pani Mariola wykorzystując ten moment cyka fotki, tylko lampa błyska co chwilę.

Niestety na suczce jego umizgi nie robiły większego wrażenia, za to zupełnie przestało ją bawić siedzenie na podłodze. Widocznie doszła do wniosku, że to dobre dla plebsu i w pewnym momencie z wielką gracją i wprawą wskoczyła na krzesło znajdujące się obok mnie.



Teraz zaczęła z zainteresowaniem przyglądać się pracy fotografki.
Raz patrzy na nią, a za chwilę jej ozór przejeżdża po mojej twarzy, po czym znowu powraca do obserwacji .

Jednak widocznie i siedzisko krzesła okazało się być mało atrakcyjne, bo w pewnym momencie bez pardonu „maleństwo” zaczęło mi się ładować na kolana wdzięcząc się przy tym nieprzytomnie.
 „No co nie weźmiesz na kolana słodziutkiej kruszynki?”  Wpatrywała się pytająco tymi swoimi brązowymi ślepiami.
No przecież, że wezmę! O niczym innym tego dnia nie marzyłem!

„Tylko mnie nie upuść, dobrze?!”  

I wyginając się jakby była z gumy coraz śmielej i bezczelniej sadowiła się przyjmując jak najwygodniejszą dla siebie pozycję.


- Super! A może skoczę dla panienki po popcorn i colę. - Wystękałem przytłoczony z lekka jej ciężarem.


„Oj! Nie musisz być zaraz złośliwy!” - Sapnęła z wyraźnym zadowoleniem i zaczęła mnie lizać po twarzy.
- Ej! Kochana nie jestem wyrobem z Algidy, a i myję się w miarę regularnie, więc serdecznie dziękuję ci za tę toaletę. – Zaprotestowałem, broniąc się przed tymi całusami.

Mruknęła niezadowolona i nie wyrażając najmniejszej ochoty na opuszczenie moich kolan, wróciła do obserwowania sesji zdjęciowej. W tym właśnie czasie zaliczyliśmy te kilka fotek, które zupełnie jej nie peszyły.


- Tak, tak! Teraz to aparat ci nie przeszkadza, ale jak przyjdzie twoja kolej to będziesz stroić fochy. - Podsumowałem jej zachowanie.

- E tam! Kolega to zaraz musi włączać ten swój pesymizm. - Rzuciła pani Mariola. - Przecież ona jest taka grzeczna i słodka. Na pewno pójdzie nam z nią, jak z płatka.


W odpowiedzi uniosłem kciuk do góry i wysapałem:
-Chciałbym, żeby tym razem miała pani rację.
Mikrus skończył już swoje pozowanie i zawiedziony brakiem zainteresowania ze strony suczki jakiś taki markotny opuścił salę. 










Przyszedł czas na nas.
- Koniec kina! Czas teraz na twój występ! - Zakrzyknąłem usiłując zepchnąć z kolan Ajlę, która za żadne skarby nie miała ochoty zejść na ziemię. 

W końcu się udało.
A na planie do tej pory „gumowy” pies zesztywniał, niczym beton.

Skończyło się wdzięczenie i „mizianie”, a zaczęło się udawanie wariata, dzięki któremu przybyło mi znowu siwych włosów, a pani fotograf pewnie musiała w domu robić sobie zimne okłady na nadgarstkach.







Koniec, końców udało się zrobić parę fotek. Sunia z ogromną ulgą opuściła plan zdjęciowy. Teraz pyszni się w galerii psów do adopcji i czeka na kogoś, z kim będzie mogła oglądać telewizję siedząc: Nie na podłodze, nie na sofie, tylko właśnie na Twoich kolanach.


poniedziałek, 5 listopada 2012

Przygoda XXXV Czyli: Niech zazdroszczą.


Często pada w naszym towarzystwie określenie „syzyfowa praca”.
Dlaczego?
Bo tak się jakoś porobiło, że na każdego zwierzaka, któremu udaje się znaleźć nowy dom trafia do schroniska następny porzucony, a czasem chociaż znacznie rzadziej, zgubiony.
I tak w kółko.

Robimy w pocie czoła sesje psom, kotom, szczeniaczkom, czy też kociakom. Super, że znajdują nowych opiekunów.
I kiedy już się wydaje, że sytuacja jest w miarę opanowana, to trafiają kolejne.

Dlatego czasem z tego powodu nie wytrzymuję presji, coś we mnie pęka i na plan wkracza Mr. Szajba. Współpracownicy znają już te moje nastroje udają, że nie zwracają na nie uwagi, żeby nie wywołać eksplozji. 
Tak samo jest z panią fotograf, która w milczeniu znosi te złowrogie monologi adresowane do tych, którzy siłą rzeczy nie mogą ich słyszeć.
Niestety ma to też wpływ na pracę ze zwierzakami na planie zdjęciowym.
Pomimo, że staram się maskować te swoje negatywne emocje one mają jakiś wewnętrzny super radar, który powoduje, że w takich momentach nie bardzo chcą współpracować 
i wszystko robi się do kitu i nic się nie klei.
Przez dłuższy czas nie mogłem znaleźć sposobu na takie sytuacje.
Nie pomagało liczenie do dziesięciu, a ni żadne tego typu sposoby.

     Aż pewnego dnia kiedy podczas jednej z sesji psiak będący na planie wyczuwając mój fatalny nastrój, rozpłaszczył się na „miśku” i pomimo, że nie powiedziałem żadnego złego słowa, ani nie wykonałem żadnego niestosownego ruchu po prostu leżał i starał się robić wszystko, żeby być niewidocznym.
Współpracy zero!
Nie pozostało mi nic innego, jak tylko zejść do parteru i nie mówiąc nic przytulić go do siebie. 
Początkowo cały był zesztywniały i starał się nie nawiązywać żadnego kontaktu.
Z upływem czasu jednak czułem pod dłońmi jak jego mięśnie stają się coraz luźniejsze, aż w końcu położył się na boku, a ja położyłem na nim głowę i zamknąłem oczy.


Mówię Wam: Niebo zeszło na ziemię!

I tylko słyszałem to delikatne bicie jego serducha: puk, puk, puk i szmer oddechu za każdym razem unoszący moją głowę to w górę to w dół.
Całe napięcie, gniew i frustracja zaczęły odchodzić jakby przechodząc na niego były wydalane z każdym jego oddechem gdzieś w powietrze, gdzie rozpraszały się i znikały.
Kilkanaście minut takiej sesji i wstałem taki jakiś czysty, wolny i spokojny. Psiakowi też jakby odpuścił cały ten stres i mogliśmy już normalnie pracować, jakby nigdy nic się nie działo złego.

     Od tamtej pory oczywiście mój charakter nie zmienił się, ale czasami stosujemy taką terapię i wtedy jestem do zniesienia, a robota idzie całkiem sprawnie.
Oczywiście zdarza się, że „podstępny” fotograf robi w tym czasie właśnie fotki, które później przysyła na moją skrzynkę opatrzone nazwą „bonus”. W końcu jedną z nich postanowiłem tutaj opublikować. Ta wykonana była podczas sesji z sunią Adą.

A tak swoją drogą: Przypuszczam, że gdyby Ci wszyscy, którzy w ten czy inny sposób pozbywają się swoich „czterołapów”, choć raz w życiu spróbowali takiego kontaktu z nimi, to może nie zdecydowaliby się na tak radykalne posunięcie.
Mylę się?!
A ja będę uparcie bronił tej teorii, bo wydaje mi się, że kto choć raz w życiu poczuł to ciepło, to rytmiczne bicie serca, ten szmer spokojnego, ufnego oddechu ten nie może powiedzieć, że jest mu to obojętne.
I już tak na koniec, jeszcze jedno!
Niech zazdroszczą Ci, którzy nie mają okazji do takich bliskich spotkań, ale to się da naprawić! Przecież w schronisku jest jeszcze tyle bijących z nadzieją serc: puk, puk, puk. Słyszycie? No to nie ma co czekać!