wtorek, 25 listopada 2014

„A tak powstawała moc.”



W tym wpisie chciałbym Państwu zdradzić kulisy powstania naszego najnowszego plakatu. Pamiętam jak po publikacji pierwszego z cyklu, na jednym z forów internetowych pojawił się wpis jakoby jego wykonanie było sprawą banalnie prostą. Oj, pamiętam, że Pani Mariola trochę się wtedy zeźliła.
Czy aby tak jest na pewno jak niektórym się wydaje?
Ale zacznijmy od początku. Pewnego dnia w schronisku pojawia się przedstawiciel klubu motocyklowego Wild – Dogs (obecnie patroni naszej placówki). Pełen zapału i chęci niesienia pomocy zwierzakom tu mieszkającym. Bez jeszcze sprecyzowanych planów. Ale o to, żeby ich dostarczyć postaraliśmy się już my. I to właśnie wtedy wykluła się idea, że bohaterami kolejnego plakatu promującego schronisko będą motocykliści. A jak dowiedzieliśmy się, że w tej grupie jest Pan Wojtek, który ma psiaka Edka jeżdżącego z nim na motorze, to już nie było przebacz.
Wiadome było, że obaj panowie z pewnością wyrażą zgodę na pozowanie i teraz trzeba było tylko wynaleźć odpowiedni  plener i utrafić w przyzwoitą pogodę (to była końcówka września).
Miejsce musiało być niebanalne i koniec końców nasza ekipa doszła do wniosku, że „Gradowa Góra” będzie akuratną lokalizacją.
Pojawiła się i  data: 4 października, zaraz po spacerze pt.: „Tropem Nowego Domu”. Teraz już tylko było zaklinanie pogody, żeby właśnie tego dnia była dla nas łaskawa. I jak przyszłość pokazała, była!
No dobra! Podjeżdżamy na pobliski parking. Już widać, że mogą być kłopoty. Dumnie prężą się  barierki ochronne i pewnie niebawem pojawi się ochrona. Ale to nic! Do odważnych świat należy! Wojtek, Edek oraz ich piękna maszyna „walą” śmiało pod górę do miejsca przeznaczenia
Zaraz się ustawimy!
. No i zaczyna się ustawianie. Motor w lewo, motor w prawo, drugi plan taki, i jeszcze taki. Edek w swoim, specjalnie skonstruowanym koszu, Edek na siodle itd., itd.
Pani Mariola „trzaska” zdjęcia z „słupa” (sprawna jest).
Każde miejsce jest dobre, żeby zrobić super fotkę.
My jak na każdej schroniskowej sesji staramy się, żeby Edek patrzył w obiektyw. „Lecimy” z tematem i nagle, co? No i oczywiście pojawia się ochroniarz. Ale Kasia składa ręce jak do modlitwy i prosi:
-Tak wiemy, że tu nie wolno, ale to tylko chwila. To dla lepszej sprawy. Prosimy bardzo.
Pan z ochrony grozi palcem, ale jednocześnie kiwa głową, że jeszcze chwilę możemy, tylko tak, żeby niczego nie zniszczyć. Uff! Czasem fortuna i ludzie bywają łaskawi!
Tłumek przypadkowych spacerowiczów, którzy mieli okazję tego dnia i w tym momencie spacerować w tej okolicy miał nie lada atrakcję.
Edek! Patrzymy! Patrzymy!
Kończymy. Pani Mariola podejmuje decyzję, że już ma to co chciała.” Spadamy” stąd, żeby nie kusić losu.
Pierwsza faza zakończona sukcesem. A to dopiero początek.
Teraz Pani fotograf poddaje obróbce kadry. Jest perfekcjonistką i trochę to trwa. W końcu jednak są. Kilka wersji. Jedna ładniejsza od drugiej. Którą wybrać? Tę ze stoczniowymi dźwigami, czy tę z widokiem na dachy starówki? Kolorowe, czy czarnobiałe? Czarnobiałe, czy kolorowe? Które wybrać?
Robię pierwsze przymiarki. Nie, tak nie! Tak też nie, to nie tak. W końcu zapada decyzja, że ta wersja, którą oglądacie idzie ostatecznie na „warsztat”.
A może to?

Zdjęcia jak już pisałem świetne, ale teraz trzeba dobrać hasło. Nie może być banalne, zwyczajne, nijakie, jakich wiele. To jak zwykle musi być coś! Musi spasować się z kadrem i nieść przesłanie.
Albo to?
Łażę po mieście gapię się na plakaty i banery. Wpadam na słupy, ludzi, potykam się. Szukam inspiracji.
Wymyślam, dodaję do zdjęcia i wysyłam do Pani Marioli. Wracają. To nie to! To nie tak! I jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz! „Odkładam” na bok. Na kilka dni, żeby „odświeżyć” spojrzenie. Podchodzę ponownie do sprawy i znowu nie tak. Frustracja rośnie.
Trudne dzieciństwo!
Aż w końcu pewnego dnia, jak to zwykle bywa, przychodzi olśnienie. Hasło samo układa się przed oczami. Lśni, błyszczy i aż się prosi, żeby je umieścić. 



Wpasowuję je w cały obraz i wysyłam do akceptacji. Tak! To jest to! W końcu!
Trzy słowa, które przez tyle dni były uparte i nie chciały się ułożyć w odpowiednim szyku, teraz wyglądają jakby były tu od zawsze i ich użycie było oczywiste.
Teraz już tylko poprawki. Krój czcionki, jej kolor, dorzucam logotypy i w końcu jest efekt finalny: „PRZYJAŹŃ TO MOC!”. I jeśli chociaż jeden zwierzak dzięki temu plakatowi znajdzie swój dom, to my będziemy szczęśliwi, że nasza praca nie poszła na marne.
Prawda, że to jest bardzo proste?

poniedziałek, 24 listopada 2014

„I pozostaną…………”



Początkowo wcale mnie nie uwiódł. „Przykleił” się do Katarzyny i nie odstępował jej na krok. Właściwie to ona mi go pokazała. Mały, z dłuższym włosem, o tym charakterystycznym łobuzersko – słodkim spojrzeniu, które sprawiało, że nawet najtwardsze serce topniało i  dzięki temu znacznie więcej uchodziło mu na „sucho”. Dopiero po jakieś chwili zauważyłem, że nie ma jednej łapki. To był właśnie „Bubins”. Skąd takie imię? O to trzeba by było zapytać naszą latorośl, której kreatywność w wymyślaniu imion nie zna granic. Natomiast jemu samemu chyba ta ksywa się  spodobała, bo szybko zaczął na nią reagować. Znaleziony w okolicach Biskupiej Górki w Gdańsku. Podobno błąkał się bez opieki. Jak można było zgubić takie maleństwo i do tego niepełnosprawne? Nie mam pojęcia. W każdym bądź razie przez cały jego pobyt u nas nikt się po niego nie zgłosił. Cóż, być może „popsuty” piesek nie odpowiadał marzeniom właściciela i rozstał się z nim w sposób oględnie mówiąc mało „elegancki”. Jak pokazała przyszłość było to działanie zupełnie niezrozumiałe, bo „Bubins” okazał się nieprzeciętnym psiakiem, który o mały włos nie zakotwiczył na stałe  w naszym domu. Jego radość i chęć do życia, jego pozytywny upór i chęć rywalizacji może i nie pokazywanie, że jest mu trudniej może stanowić przykład dla nas ludzi, którzy bardzo często nie potrafimy znaleźć w sobie tej pozytywnej iskry, a każda najmniejsza przeszkoda jest dla nas powodem do dramatyzowania.
A co miałby powiedzieć on. Sześciomiesięczny maluch, poruszający się na trzech łapkach, sam na ulicy wielkiego miasta. 
I jak tu zostawić takiego „okrucha” w schronisku? Nawet w pomieszczeniach biurowych. Jedno spojrzenie Katarzyny i wszystko jasne! Witaj kolejny gościu w naszych skromnych i ciasnych progach! Przynajmniej do momentu kiedy pójdziesz swoją nową drogą, do nowego domu. Na naszym osiedlu sąsiedzi już dawno przestali się dziwić, że co jakiś czas wraz z naszym powrotem z pracy pojawia się kolejny czworonożny gość.
A Bubins totalnie podbił ich serca. Kiedy pojawiał się na spacerach traktowany był niczym celebryta. Było głaskanie, były przysmaki (do jego ulubionych należały kabanosy, którymi sąsiadka karmiła go wraz z towarzyszącą mu naszą „Muchą” bez umiaru). Ta dwójka tak się w końcu nauczyła, że zamiast do domu potrafiła włazić na piętro i stać pod jej drzwiami do skutku w oczekiwaniu na gratisową wyżerkę.
Nasza „Mucha” też stanęła na wysokości zadania i była gospodynią na medal. Na co dzień rzadko przejawiająca sympatię do innych psów, jego otoczyła opieką i nawet łaskawie włączała się do zabaw, co jak na nią było ogromnym wyczynem. A wieczorami potrafili spać w jednym legowisku.
Zresztą ta sympatia była obopólna, bo nasz mały gość był w nią wpatrzony jak w obrazek i bezwzględnie wykorzystywał jej łaskawość. Ot, cwany dzieciak!
Jednie nasza kotka nie okazała zrozumienia dla chłopaka. Delikatnie się obraziła i tylko z górnych półek, leżąc na książkach z dezaprobatą obserwowała poczynania „Bubinsa”. Ale to wszystko dlatego, że młody już na dzień dobry nie okazał jej należytego szacunku.
Na co dzień, razem z naszą „paczką” jeździł do pracy, by po powrocie z niej odpoczywać, wylegując się centralnie na grzbiecie.
Czujny, a przy tym hałaśliwy. Wara wszystkim, którzy nie wiedzą co to ciche zamykanie drzwi od klatki schodowej! I nie ma, że jest pierwsza w nocy. Mały ciałem, wielki duchem, wydobywał z siebie taki szczek, że nie sposób było się nie obudzić. Wybaczamy!
Znakomity naciągacz i żebrak. Cudna „stójeczka”. „I co nie dasz? Dla Ciebie tę cyrkową sztuczkę czynię! Niech skruszy się serce twoje z kamienia!”

A ambitny do bólu! Kiedy wybraliśmy się na spacer do pobliskiego lasu, ani na chwilę nie chciał odpuścić i starał się dzielnie dotrzymywać kroku naszej” Muszce”. Momentami nosem się podpierał ze zmęczenia, ale kiedy ktoś z nas brał go na ręce, żeby odpoczął, to już po minucie ryczał jak potępiony, że on nie chce! Że da radę i dogoni Muchę! Hałas robił taki, że ostatnie liście spadały z drzew i trzeba było mu ustąpić. Kieszonkowy terrorysta.
Nie ma co. Zżyliśmy się przez ten przecież krótki okres czasu. W niepamięć szły mokre plamy, w które o poranku wchodziło się bosą stopą, mało ważne było nadjedzenie kartonu z dokumentami, rabunek kociego jedzenia, niedospane noce, demolka zabawek naszego kota. On przecież swój! On jest pełnoprawnym domownikiem i do tego jeszcze tak naprawdę dzieckiem. Na zdrowie!
Wspólnie spędzony czas minął tak szybko. Za szybko! I ta rozterka. Zostaje z nami, czy jedzie do ludzi. I nurtujące pytania: Jak mu tam będzie? Czy będzie szczęśliwy? Czy odnajdzie się w nowym otoczeniu?

A może niech zostanie?
I w końcu przyszedł ten dzień. Katarzyny akurat nie było i „młody” starał się trzymać mnie. To mnie przypadło, żeby oddać go w ręce nowych opiekunów. Nie powiem, że nie miałem rozdartego serca, ale wiedziałem, że tak będzie najlepiej. Dobrzy ludzie i on będzie miał z nimi dobre życie. Chociaż w jego oczach królowała niepewność. Zrobiliśmy swoje. Nie możemy z domu zrobić schroniska. Za mało miejsca. Tyle ich już przedreptało przez progi naszego mieszkanka. I niech nikt nigdy nie mówi, że w tej pracy nad człowiekiem może zapanować rutyna. Zwłaszcza kiedy ta praca staje się pasją. I takie rozstania zawsze odrobinę bolą, ale późniejsze spotkania z naszymi chwilowymi gośćmi dają mnóstwo radości i satysfakcji.
Tym razem najbardziej rozczarowany był nasz syn kiedy na pytanie kiedy ‘Bubins” u nas zamieszka na stałe usłyszał, że pojechał on do nowego domu. Zmarkotniał i zapytał:
- Dlaczego nie mógł być z nami?
Poklepałem go po ramieniu i odpowiedziałem:
- Sam wiesz, że wahaliśmy się, ale doszliśmy do wniosku, że tam dokąd poszedł będzie mu równie, a może lepiej niż u nas. A tobie na pocieszenie zostały wspomnienia. I to jest bezcenne i tego nikt, nigdy w życiu ci nie odbierze…………
Dziękuję.

niedziela, 9 listopada 2014

OCZY.



„Bo w oczach tkwi siła duszy.”

Paulo Coelho



Za każdym razem kiedy stykam się z ludzką ignorancją, brakiem szacunku, nie przemyślaną do końca krytyką wydaje mi się, że już, już się przyzwyczaiłem do tego. Niestety jakoś mi się to nie do końca udaje i  wtedy nosi mnie. A jak mnie już poniesie to piszę o tym.

Pamiętam jak już raz kiedyś skrytykowano prezentowane przez nas zdjęcia zwierzaków czekających na nowe domy. Wtedy poszło o sławetnego „miśka”. Że jakoby w ten sposób prezentując naszych podopiecznych przekłamujemy schroniskową rzeczywistość. A przecież większość z nas ma świadomość jak wyglądają takie miejsca i z pewnością nie przypominają one domu. Wydawało się wtedy, że są to wyżyny „kreatywnej” krytyki i nic już nie może nas zaskoczyć. No cóż po raz kolejny zostałem wyprowadzony z błędu i dzisiaj ze zdumieniem przeczytałem tak oto brzmiący komentarz: „Straszne te Wasze zdjęcia. Dlaczego psy wiszą zawsze na tych smyczach, podduszane ?

Powiem szczerze, że w pierwszej chwili „zamurowało” mnie. Żart  to niesmaczny, czy brak jakiejkolwiek wiedzy na temat fotografowania, czy ot tylko chęć zaistnienia. Tak, jak najbardziej każdy ma prawo widzieć na swój sposób. Ale ciężkie słowa: „wiszą”, „podduszane” zakończone znakiem zapytania, brzmią  jak rzucone pod naszym adresem oskarżenie, że chcąc zrobić coś dobrego znęcamy się nad zwierzętami. Dwie przeciwstawne postawy? Paradoks? Nie! Nie! Stanowcze nie! I jeszcze raz nie! Zapewniam wszystkich, że nasze sesje oparte są na współpracy z występującymi przed obiektywem psami i kotami. My mamy świadomość, że w momencie prezentowania się na planie zdjęciowym, szczególnie podczas sesji studyjnych, gdzie w grę wchodzi dodatkowo lampa o mocnym świetle bywają one nieco zestresowane i nasza w tym głowa, żeby zrobić wszystko, żeby chciały dobrowolnie na pełnym „luzie” pokazać się z jak najlepszej strony.
I zaręczam, że nie wchodzi tu w grę żadna brutalność. Mnogość wypracowanych w ciągu lat robienia sesji zdjęciowych tricków i sposobów, żeby zwierzęta tak pięknie się prezentowały jest tak ogromna, iż zasługuje na osobną monografię (może kiedyś ją opracuję i wydam), która powinna stać się przewodnikiem dla wszystkich, którzy marzą o robieniu tak wysokiej klasy zwierzęcych portretów. Zresztą gdybyśmy chcieli za wszelką cenę zmusić zwierzę do jak najatrakcyjniejszego pozowania, to te ich oczy, które w tak wspaniały sposób eksponuje Pani Mariola powiedziałyby Wam prawdę. Byłyby przepełnione lękiem i strachem. A przecież tak nie jest. Owszem te oczy wyrażają niejednokrotnie smutek, ale także potrafią być to spojrzenia radosne, figlarne, czasem wręcz „łobuzerskie”. Takiego efektu nie uzyskuje się poprzez użycie Photoshopa, takie efekty uzyskuje się przez stworzenie odpowiedniej, przyjaznej atmosfery na planie zdjęciowym. Taka jest nasza rola i to zadanie traktujemy priorytetowo. Hasłem przewodnim sesji zdjęciowych jest: „NIC NA SIŁĘ!” 

A może chodzi o to, żeby zniechęcić nas do tej rewolucyjnej metody prezentowania porzuconych, niechcianych zwierząt? Może ktoś nie zgadza się z taką formułą.
 I tu zacytuję Panią Mariolę: „Zapraszamy do przyjścia i zrobienia zdjęć, albo obróbki zamiast siedzieć przed komputerem i krytykować.

A my zapewniamy, że nie zmienimy naszej formuły dopóki będziemy mieli szansę pracować w tym schronisku, bo jesteśmy na 1000 procent przekonani, że jest ona słuszna i przynosi ogromny, pozytywny i nie do przecenienia efekt.


I tu w tym miejscu teraz, po raz kolejny chciałbym podziękować Pani Marioli za to, że już trzeci rok jest z nami i zupełnie charytatywnie poświęca swój czas, talent dla zwierzaków, które czekają w naszym schronisku na swoją szansę.
Ode mnie jeszcze jedne, szczególne podziękowanie : Za to, że zechciała zaszczepić we mnie pasję do fotografowania. Że zupełnie bezinteresownie, wykazując ogromne pokłady cierpliwości uczy mnie tej bardzo trudnej sztuki. I chociaż niestety  nie mam jej talentu, to dzięki jej staraniom często prezentuję Wam wykonane przeze mnie fotografie ludzi, którzy opuszczają schronisko ze świeżo adoptowanym psiakiem, czy kociakiem. Dziękuję również za to, że to dzięki jej namowom wciąż funkcjonuje ten blog, że potrafiła stworzyć zgrany, kreatywny zespół ludzi do których należę ja, Katarzyna i właśnie Pani Mariola, wykonujący fantastyczną, przynoszącą ogromną satysfakcję robotę.
Dziękuję!

niedziela, 2 listopada 2014

"Nie jesteś Bogiem!"



Nie o takim kolejnym wpisie myślałem, ale po raz kolejny sytuacja zmusza mnie do lekkiej zmiany planów. Po raz kolejny chyba mało przemyślany wpis pod zdjęciem właściciela odbierającego swojego psa dał mi powód, żeby na łamach swojego blogu zbuntować się przeciwko takiemu wyrażaniu sądów. Osoba, która wprawiła mnie w autentyczną wściekłość mam nadzieję, że już wie o tym, że nigdy nie zaakceptuję takich zachowań. Zachowań, które w sposób pochopny oceniają stosunek człowieka do swojego psa. Nie, nie jestem przeciwnikiem internetowych mediów społecznościowych. Byłoby to przecież niekonsekwentne, bo sam z nich korzystam. Natomiast uważam, że pewne formy wypowiedzi, język, które w moim odczuciu mają niewiele wspólnego z jakimikolwiek normami współżycia społecznego należy weryfikować i starać się, żeby nie miały miejsca, bo nie prowadzą do niczego dobrego. To wcale nie cenzura, ani zamach na wolność jak powiedzą niektórzy. To ochrona ludzi przed nie zawsze trafionymi osądami. Wolność jest dla ludzi dojrzałych. Wolność to przede wszystkim ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Już raz kiedyś wywołałem dyskusję na temat niepochlebnych komentarzy pod zdjęciami osób adoptujących, lub odbierających zwierzęta z naszego schroniska. Dyskusja burzliwa, ale jak widać jej echa nie do wszystkich dotarły. No i masz! Człowiek odbiera swojego psa , który mu uciekł i trafił do nas. Pies zadbany, rzekłbym „wypasiony”, zestresowany jak najbardziej trafieniem do kojca, ale po za tym wszystko w porządku. Przyjeżdża człowiek, prosto z pracy, w roboczych „ciuchach”. Odbiera psa, pies się cieszy. Właściciel, czy jak kto woli opiekun zgadza się na zrobienie zdjęcia. Pakują się i odjeżdżają. I tu komentarz: „I znowu na budowę betoniarki pilnować.”  A ja się pytam: „Skąd ten człowiek o tym wie?” Ja robiąc tę fotkę miałem okazję chwilę pogadać z tym człowiekiem i chciałbym, żeby ci wszyscy wysoce kulturalni, oświeceni, ludzie sukcesu w pięknych strojach mieli taki stosunek do zwierząt. No cóż może to tylko porozumienie dwóch facetów, którzy na co dzień nie noszą skrojonych na miarę garniturów. Już kilka miesięcy temu uprzedzałem, że takie komentarze będą powodowały, że ludzie, którzy też przecież poruszają się w internecie będą odmawiali upubliczniania swoich wizerunków, właśnie dla swojego świętego spokoju. I niestety miałem wtedy rację. Takich odmów procentowo jest coraz więcej. A szkoda, bo warto przecież pokazywać postawy godne pochwały.
W tych trudnych czasach dewaluacji wielu prawidłowych w moim przekonaniu postaw postaw jest rzecz, którą powinniśmy szczególnie pielęgnować. To : SZACUNEK! Szacunek do otaczającego nas świata i do siebie nawzajem.
Być może ten jednostkowy incydent nie byłby warty uwagi. Gość dostał tzw. „bana”. Ja jednak uważam, że jest on przyczynkiem do tego, żeby po raz kolejny poprosić Was o to, żeby Wasze wypowiedzi były bardziej wyważone. Żeby ci, którzy szybciej piszą niż myślą nie psuli tej dobrej roboty, która wciąż się dzieje.
Myślę, że niejeden z Was już przekonał się na własnej skórze, że „anonimowi” którzy siedzą w ciepłych domach przed ekranami monitorów w poczuciu swoistej bezkarności potrafią być bezlitośni, wypisując rozmaite bzdury na klawiaturach, które potrafią nieźle zranić. I dlatego tym bardziej powinniśmy być uwrażliwieni na wszelkie przejawy chyba zwykłej głupoty, lub chęci zaistnienia w internetowej przestrzeni.
Postarajmy się pamiętać o tym, że nikt z nas nie jest Bogiem! Jesteśmy tylko i aż ludźmi! I słowo WOLNOŚĆ sprowadzone do wytartego sloganu nie powinno być usprawiedliwieniem dla takich zachowań.
A może wzorem kampanii przeciwko rasizmowi (fotki z bananem) zrobimy kampanię „SZANUJĘ!”, czyli robimy sobie i publikujemy  fotki z napisem „Szacunek”?
A pod wpisem zamieszczam trochę Waszych fotografii ze zwierzakami ( w tym  również rzeczonego Pana i jego psa). Po to,  żebyście po raz kolejny zobaczyli jacy jesteście piękni bez względu na to czym zajmujecie się na co dzień.
Dziękuję.