Słowo…
Zapewne nie będę oryginalny
stwierdzając, że słowo silniejsze jest od armat.
Słowo może zranić, odebrać godność,
zniszczyć, zabić w sensie duchowym, a nawet fizycznym.
Ale to samo słowo użyte właściwie, dla
osiągnięcia lepszego celu ma też niewiarygodną, magiczną moc.
Jeśli tylko trafia do ludzi, którzy
potrafią słuchać również sercem, potrafi zdziałać nie waham się użyć tego
określenia, cuda. Bo jak nie nazwać cudem, tego, że Ami już nie jest w schronisku, że doczekał się swojego domu.
Te słowa przepełnione żalem, buntem,
które może nieporadnie ułożyłem w te kilkadziesiąt zdań, a przez innych
udostępniane trafiły do osoby, która nie chciała tylko mówić o miłości, ale
chciała i w rezultacie dała ją temu
skrzywdzonemu psiakowi.
Zanim jednak doszło do tego pamiętnego dnia, kiedy to Ami odjechał do
domu przeżyłem gwałtowną huśtawkę nastrojów. Od nadziei, po zwątpienie i znowu
do euforii, kiedy po raz pierwszy miałem przyjemność rozmawiać telefonicznie z
przyszłą opiekunką Amiego, panią Karoliną.
To było w ostatnią środę. Już wtedy
wiedziałem, że udało się!
Po prostu kiedy usłyszałem w słuchawce ten ciepły głos byłem przekonany, że
wygraliśmy! Że ten cały gniew, frustracja i bunt zawarty we wpisie nie poszedł
na marne. Że cała ta nagłośniona przez innych, życzliwych ludzi sprawa zakończy
się happy endem.
Przez chwilę po tej pierwszej rozmowie czułem się jakbym wspiął się na
najwyższy górski szczyt. Chciało mi się krzyczeć z radości i zrobiłem to na
środku ulicy, co oczywiście wzbudziło mała sensację.
No i dobrze!
Bo kiedy trzeba się smucić, to nie
należy wstydzić się łez, a kiedy jest powód do radości, to należy się tym
szczęściem dzielić z całym światem. Może dlatego, że brakuje nam takiej
otwartości i „spontanu”, nasza rzeczywistość jest tak przykra i smutna.
Ale wracając do tematu.
Z niecierpliwością czekałem na ten
piątek, bo wtedy właśnie miała pojawić się pani Karolina. I właśnie tego dnia,
gdzieś około godziny 15:00 dzwoni nagle mój telefon. Odbieram i słyszę:
- No chodź! Jest pani po Amiego.
No i poszedłem. Zobaczyłem młodą, pełną
ciepła i wrażliwości osobę. I już wiedziałem, że nasz bohater nie mógł trafić
lepiej.
Przyniosłem go opatulonego w koc i oddałem w ręce pani
Karoliny. W tej samej chwili poczułem ogromną ulgę i taką lekkość w sercu.
Nie ma nic bardziej satysfakcjonującego
w życiu człowieka, jak zrobienie czegoś dobrego, czystego nie podszytego
własnym interesem.
Chociaż mój udział w tym wszystkim był dość skromny, bo bez
zaangażowania wielu osób no i przede wszystkim bez samej pani Karoliny, nic by się nie udało osiągnąć,
to jednak czuję tę odrobinę satysfakcji, że miałem swój udział w tym, że Ami
nie jest już starym, samotnym, skazanym na dożywotni pobyt w schronisku psem.
Że niezależnie od tego, jak długo będzie żył (oby jak najdłużej), nie odejdzie
samotny w schroniskowym boksie. Że do końca będą towarzyszyć mu ludzie dla mnie
będący największymi bohaterami tej całej historii.
Ludzie o ogromnej odwadze i
nieprzeciętnej wrażliwości na krzywdę innych.
Ludzie, którzy stanowią całkowitą odwrotność
tych, którzy zostawili Amiego na pewną śmierć, którzy dają nadzieję na to, że
ten świat nie jest tak całkiem do końca zły i spaczony. Ludzie, którzy nie
tylko mówią o miłości, ale także potrafili ją dać! Dać psu, który nie jest ani
młody, ani rasowy, który tak na dobrą sprawę nie wiadomo ile z nimi pobędzie.
Szczerze podziwiam te ich cechy i daję
wszystkim za przykład.
Ci młodzi ludzie dają też nadzieję, że
dla innych starszych psów, których nie brakuje w schroniskach, a które nie
cieszą się zbyt dużym zainteresowaniem ze strony odwiedzających też jest
nadzieja na to, że znajdą domy zanim te jeszcze uchylone drzwi zatrzasną się na
zawsze!
I tak, jak prosiłem w poprzednim wpisie o dom dla Amiego, tak teraz
chciałbym wszystkim, którzy przyczynili się do szczęśliwego zakończenia tej
historii podziękować.
Chociaż, to słowo nie oddaje całej ogromnej wdzięczności
jaką czuję, to nie znam lepszego. Dlatego jeszcze raz:
Gorąco Dziękuję!
(Zamieszczone fotografie zostały nadesłane przez Panią Karolinę).