piątek, 26 września 2014

Hau Hau Hau-hau-hauuuuu – czyli list od Watsona do Grześka

Drogi Grześku,


przepraszam że dopiero teraz piszę ale byłem trochę zaganiany
Dzisiaj mijają dokładnie dwa miesiące odkąd przestąpiłem próg Promyka ruszając w nieznane. Ktoś mógłby pomyśleć, że szedłem wówczas na drżących nóżkach, ale to zwyczajnie był chłodniejszy dzień. 
Przyznaję miałem chwilę refleksji i zadumy czy podążyć za tym nowym człowiekiem – dość nieporadnie trzymał smycz – zupełnie inaczej niż Ty. 
Usiadłem zatem przed bramą i tak sobie chwilę na nowego człowieka patrzyłem – nie ciągnął mnie na siłę, ale dał mi czas na zastanowienie się czego ode mnie będzie chciał. Miał też że sobą takie małe pyszne coś, co bardzo mi zasmakowało. Ponieważ trochę się ociągałem, to któryś z Twoich kolegów wziął mnie na ręce i ramię w ramię poszedł z tym nowym człowiekiem do samochodu. 

Tam dostałem całe tylne siedzenie – z resztą okupuję je w całości do dzisiaj – i pas bezpieczeństwa z kocykiem. Człowiek przez cały czas podróży do mnie mówił. Okazało się że jest dziewczyną (wyobrażasz to sobie?!) i ma na imię Małgosia. Z tego co mówiła wyczułem, że była tak samo przejęta jak ja.
Zaprowadziła mnie jak się okazało do mojego nowego domu. Widziałem, że miałem przygotowane łóżko (takie czerwone i miękkie), ale jeszcze nie byłem pewien czy mogę się w nim rozgościć, więc skryłem się za zasłonką żeby móc ją – jak to przystało na pomocnika detektywa – sobie poobserwować z bezpiecznej odległości. Zrobiło mi się błogo – i cóż tu ukrywać, kimnąłem podczas obserwacji (zdarza się i najlepszym), ale tylko na chwileczkę. Już za moment znów byłem czujny. 
Ponieważ jednak dookoła panował spokój i cisza, to z czasem pozwalałem sobie na dłuższe drzemki.
Jak tylko zamykałem oczy to coś mi się śniło co nie pozwalało mi na dłuższy sen i odprężenie, ale nie pamiętam już co to było. Zastanawiałem się czy jeszcze się kiedyś zobaczymy, czy na długo tu zostanę i czy będę pod dobrą opieką. Z tych dość smutnych rozmyślań wyrwał mnie kuszący zapach dobiegający z pomieszczenia obok. Zanim zdążyłem się poderwać na równe nóżki to mój brzuch wydał z siebie śmieszny dźwięk. 

Pobiegłem szybciutko wiedziony zapachem i znalazłem miskę pysznego jedzenia (od tamtej pory zawsze znajduję ją w tym samym miejscu i zawsze znajduję w niej coś pysznego), której zawartość włomotałem aż mi się uszy trzęsły.

Zwiedziłem sobie wszystkie pomieszczenia i dostałem zabawki – mogłem na nich poużywać swoich ząbków (wydają przy tym różne dziwne dźwięki). Małgosia też się ze mną bawiła (nie sądziłem że dziewczyny potrafią się tak fajnie bawić!) i strasznie dużo mnie głaskała. 

Pamiętasz jaki łasy jestem na pieszczoty? 

No więc tu mam ich pod dostatkiem. To chyba wtedy zrozumiałem że w tym miejscu przyjdzie mi zostać i że raczej nie będę miał nic przeciwko temu.
Jeśli mam być szczery to jest mi bardzo wesoło, choć wiadomo są i minusy. Małgosia pracuje i często bardzo wcześnie wstajemy żeby razem wyjść na spacer – a mi się tak okropnie nie chce ruszyć i z miłą
chęcią jeszcze bym pospał z godzinkę dłużej. 

No ale jak mus, to mus. Małgosia się śmieje z tego jak się ociągam przed wyjściem z mojego łóżka, a ja lubię jej śmiech, więc w ramach rozśmieszania robię to dość często

W soboty śpimy dłużej i spędzamy razem cały dzień. Za to niedziela jest moim ulubionym dniem bo Małgosia zabiera mnie do psiego przedszkola! 

Tam biegam bez smyczy i ganiam się z innymi psami. Ostatnio nawet awansowałem i trafiłem do grupy większych szczeniaków – naturalnie ze wszystkimi daję sobie radę. Gdy Instruktorzy chwalą mnie i moją pozytywną energię czuję że Małgosia jest ze mnie dumna. Miewam jeszcze problem z koncentrowaniem się na Małgosi podczas ćwiczeń i ciągnę ją czasem za smycz, ale cóż począć jak tylu kolegów jest dookoła. Nie muszę Ci przypominać jaką duszą towarzystwa zawsze byłem. Tak czy inaczej pracujemy nad tym byśmy mogli razem biegać (i nie potykać się o siebie) i spokojnie chodzić na spacery.

Wieczorami nie mam już żadnych problemów ze spaniem – a w zasadzie to śpię gdzie popadnie. Czasem tylko słyszę jak Małgosia się skrada żeby zrobić mi zdjęcie – wtedy robię jej psikusa i szybko zmieniam pozycję tak by jej nie wyszło. Po kilku próbach jej odpuszczam i pozwalam sobie „cyknąć” fotkę.

Robię jej też inne psikusy – szczególnie kiedy jest w pracy. Najbardziej lubię zagarniać jej buty dla siebie – żuję sobie jej sznurówki tak by pozostały na nich ślady, by gdy tylko ich dotknie zawsze pomyślała o mnie. Zdarzyło się że żucie mnie trochę za bardzo pochłonęło i zżułem jej sandałka, ale nie gniewała się na mnie za długo (zrobiłem swoją minkę, z klapniętym uszkiem i już czułem że zmiękła).

Muszę Ci też koniecznie napisać, że Małgosia ma cudowną Rodzinę, w której wszyscy mnie pokochali tak samo mocno jak Małgosia mnie. Każdy chce się ze mną bawić i mnie głaskać. Są pełni podziwu że nauczyłem się siadać, skakać, leżeć, stać i podać łapę jak tylko mnie o to poproszą.
Cóż mógłbym Ci więcej napisać? U mnie wszystko w porządku, choć czasem myślami biegnę do Ciebie i Gustawa, bo tęsknię za Wami. Z tego co słyszałem, Małgosia planuje że zorganizujemy dla Promyka jakąś niespodziankę, więc pewnie wpadniemy tam niedługo, to wszystko Ci jeszcze sam opowiem.
Póki co pozdrawiam i do zobaczenia.

Watson.

poniedziałek, 22 września 2014

"Taka tam znajomość..."





W zasadzie nie powinno się już tu nic pojawić.

Ot, pewnego dnia, a było to w kwietniu postanowiłem, że już mi się nie chce, i że chyba nie warto wstawiać kolejnych wpisów. W tym stwierdzeniu nie ma żadnej broń Boże kokieterii. Cóż,  wychodzi natura leniwa podszyta wątpliwościami i niepotrzebnymi pytaniami o sens tej, do pewnego czasu „radosnej twórczości”. I tak pewnie już by pozostało, gdyby nie…

Gdyby nie czyjś wpływ i jedna z postaci, którą nie tak dawno miałem niewątpliwą przyjemność poznać. Jednak to, że znowu wkroczyłem tutaj z moją bazgraniną nie oznacza, że wznawiam prężnie działalność. Jak to powiadają: „życie pokaże”. A wpis rozpoczyna się tak:



„Drogi Watsonie,

Chyba posiadasz zdolności telepatyczne co jak na to, że jesteś psem może być zaskakujące. Dla tych, którzy nie mieli okazji poznać Cię oczywiście, bo ja od początku wiedziałem, że jesteś postacią wybitną, posiadającą mnóstwo ukrytych talentów, które wyróżniają Cię spośród innych. Dlaczego telepatia?

Ano dlatego, że ostatnio dość intensywnie wspominałem okres naszej znajomości. A tu patrz! Ostatnio widzę na zdjęciu Twoją postać z dopiskiem: „Pozdrowienia od Watsona.” I od razu dwie rzeczy: Po pierwsze zostałeś jednak Watsonem (to bardzo miłe), a po drugie jednak nie zapomniałeś. A nawet jeśli Tobie, psu z pewnością zajętemu ogromnie to uciekło, to Twoja opiekunka pamięta w Twoim imieniu.

Opiekunka, której jako Twój chwilowy, nazwijmy to przewodnik nawet nie miałem okazji poznać osobiście. I może to lepiej, bo gdybyśmy się spotkali, to z pewnością nurtowałoby ją pytanie: „Jak mój pies mógł zobaczyć coś w takim człowieku?” A tak przynajmniej nie było rozczarowania przynajmniej w stosunku do mojej postaci, bo Ty o ile wiem zaczarowałeś swoją Panią. Jednak moje porady odniosły skutek i zrobiłeś to tak umiejętnie, że pewnie świata poza Tobą nie widzi.

A przecież pamiętam, jak pewnego dnia przyprowadzono Cię do mnie z prośbą, żebym coś z Tobą zrobił, bo miałeś być rzekomo agresywny i nieprzystępny (to coś jak ja).

A okazało się, że tylko bardzo się boisz, że Twoje dotychczasowe życie, chociaż krótkie było bardzo ciężkie. Okazało się, że ktoś chciał siłą, przemocą wychować Cię na posłusznego psa, zupełnie nie dając Ci szansy na zwykłe psie dzieciństwo przeplatane miłością, jak i normalnym w tym wieku rozrabianiem. 


Początki były trudne, jak to zwykle bywa z Wami poturbowanymi przez los i człowieka. Ale kiedy jeszcze drżącego z obawy wziąłem Cię na kolana, a Ty wtuliłeś swój łeb w zgięcie łokcia wiedziałem, że od teraz musi być już tylko lepiej. No i było. 


Powoli, pomaleńku nabierając rozpędu niczym śniegowa kula tocząca się ze zbocza wzgórza zacząłeś nabierać pewności siebie, odkrywając swoje ja ukryte pod warstwą strachów, lęków i uprzedzeń. Nieodłączny, kiedy to tylko możliwe, towarzysz nie odstępujący na krok swojego „Sherlocka”. Stąd też Twoje imię: Watson. Czasem w swej szczenięcej nieporadności budzący życzliwy uśmiech, rozczulający do łez kiedy byłeś przyłapany na tym, że drzemiesz z moim butem, a czasem budzący udawany oczywiście gniew, kiedy byłeś przyłapywany na malutkich przestępstwach, jak wtedy kiedy słusznie wyrażając swoje oburzenie, że nie zostałeś poczęstowany, wgramoliłeś się na biurko i wypiłeś mój, przepraszam nasz kefir.


Nie robił na Tobie wrażenia nawet bulterier Gustaw, z którym całkiem fajnie potrafiłeś się dogadywać. Jednak co klasa, to klasa!

Pewnie nie pamiętasz, ale w pierwszej wersji miałeś zamieszkać bardzo daleko, bo aż w Brukseli. Pewnie ta nazwa Ci nic nie mówi, ale ja miałem mieszane uczucia. Bo tak: z jednej strony super, że miałbyś fajny dom i naprawdę świetnych opiekunów, a z drugiej: szkoda, że tak daleko.

Jednak los chciał inaczej i jeszcze jakiś czas byliśmy razem. Wtedy nie wiedziałeś, ale dzisiaj Ci mogę powiedzieć, że były chwile, kiedy to chciałem zapakować Cię do auta i zabrać do domu. Zwłaszcza kiedy tak patrzyłeś. Serce mi pękało i czułem się jak ostatni złoczyńca zostawiając Cię tu codziennie.

Jednak rozum zwyciężał z sercem, a nadzieja na to, że w końcu znajdziesz swoje miejsce na ziemi nie znikała. 


I tak też się stało! Twoja obecna opiekunka (kiedy Ty oczywiście nie miałeś o tym pojęcia) korespondowała ze mną internetowo. Początkowo miałem co do tego mieszane uczucia, do czego przyznaję się dopiero teraz i tutaj. Życie pokazało, że żywiłem zupełnie niepotrzebne obawy.

Tak się stało, że kiedy Ty wyruszałeś w swoją podróż w nieznane, ale jak czas pokazał lepsze życie nie było mnie, żeby Cię pożegnać. Ale wiesz, wcale nie żałuję, bo nie lubię takich historii. Zrobiłem wszystko co do mnie należało i tyle. Cóż drogi Watsonie podczas naszej znajomości nie udało nam się wspólnie rozwiązać żadnej kryminalnej zagadki. Widocznie nie było nam to dane, a ja przecież na pewno nie jestem bohaterskim, o wybitnym umyśle detektywem Sherlockiem Holmesem. Ale przecież udało nam się coś znacznie ważniejszego!

Udało nam się dla Ciebie znaleźć nowy, wspaniały dom, co jest osiągnięciem znacznie większym. I zawsze mam nadzieję, że któregoś dnia spotkamy się, bo wbrew temu co niektórzy sądzą, my pracownicy schronisk bardzo przywiązujemy się do naszych Watsonów, Gustawów i innych czworonożnych sierot, których los krzyżuje drogi w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Na tym polega właśnie magia życia. A póki co, życząc Ci wszystkiego dobrego Watsonie kończę mój list.

                                                                    Zawsze wspominający Cię Grzesiek.

Ps. U mnie póki co bez zmian.”



Pewnie niejedna osoba przeczytawszy to popuka się znacząco w głowę. Pisać list i to do kogo? Do psa. Tak naprawdę długo to nosiłem w sobie, ale zawsze, właściwie z dnia na dzień odkładałem tę czynność. Uznałem, że taka forma jest najlepsza. Może opiekunka przeczyta go Watsonowi, a on wysłucha go z uwagą, bo to przecież niesamowity pies i przypomni sobie ten nasz krótki okres znajomości. Dobrej znajomości. A jeśli ktoś faktycznie uzna to za objaw szaleństwa, to trudno. Mogę tylko odpowiedzieć, że gdyby szaleństwo objawiało się w taki sposób, to świat może nie byłby takim strasznym momentami miejscem.