W zasadzie nie powinno się już tu nic pojawić.
Ot, pewnego dnia, a było to w kwietniu postanowiłem, że
już mi się nie chce, i że chyba nie warto wstawiać kolejnych wpisów. W tym stwierdzeniu
nie ma żadnej broń Boże kokieterii. Cóż, wychodzi natura leniwa podszyta wątpliwościami
i niepotrzebnymi pytaniami o sens tej, do pewnego czasu „radosnej twórczości”.
I tak pewnie już by pozostało, gdyby nie…
Gdyby nie czyjś wpływ i jedna z postaci, którą nie tak
dawno miałem niewątpliwą przyjemność poznać. Jednak to, że znowu wkroczyłem
tutaj z moją bazgraniną nie oznacza, że wznawiam prężnie działalność. Jak to
powiadają: „życie pokaże”. A wpis rozpoczyna się tak:
„Drogi Watsonie,
Chyba posiadasz
zdolności telepatyczne co jak na to, że jesteś psem może być zaskakujące. Dla tych,
którzy nie mieli okazji poznać Cię oczywiście, bo ja od początku wiedziałem, że
jesteś postacią wybitną, posiadającą mnóstwo ukrytych talentów, które
wyróżniają Cię spośród innych. Dlaczego telepatia?
Ano dlatego, że
ostatnio dość intensywnie wspominałem okres naszej znajomości. A tu patrz!
Ostatnio widzę na zdjęciu Twoją postać z dopiskiem: „Pozdrowienia od Watsona.” I
od razu dwie rzeczy: Po pierwsze zostałeś jednak Watsonem (to bardzo miłe), a
po drugie jednak nie zapomniałeś. A nawet jeśli Tobie, psu z pewnością zajętemu
ogromnie to uciekło, to Twoja opiekunka pamięta w Twoim imieniu.
Opiekunka, której
jako Twój chwilowy, nazwijmy to przewodnik nawet nie miałem okazji poznać
osobiście. I może to lepiej, bo gdybyśmy się spotkali, to z pewnością
nurtowałoby ją pytanie: „Jak mój pies mógł zobaczyć coś w takim człowieku?” A
tak przynajmniej nie było rozczarowania przynajmniej w stosunku do mojej
postaci, bo Ty o ile wiem zaczarowałeś swoją Panią. Jednak moje porady odniosły
skutek i zrobiłeś to tak umiejętnie, że pewnie świata poza Tobą nie widzi.
A przecież pamiętam,
jak pewnego dnia przyprowadzono Cię do mnie z prośbą, żebym coś z Tobą zrobił, bo
miałeś być rzekomo agresywny i nieprzystępny (to coś jak ja).
A okazało się, że
tylko bardzo się boisz, że Twoje dotychczasowe życie, chociaż krótkie było
bardzo ciężkie. Okazało się, że ktoś chciał siłą, przemocą wychować Cię na
posłusznego psa, zupełnie nie dając Ci szansy na zwykłe psie dzieciństwo
przeplatane miłością, jak i normalnym w tym wieku rozrabianiem.
Początki były
trudne, jak to zwykle bywa z Wami poturbowanymi przez los i człowieka. Ale
kiedy jeszcze drżącego z obawy wziąłem Cię na kolana, a Ty wtuliłeś swój łeb w
zgięcie łokcia wiedziałem, że od teraz musi być już tylko lepiej. No i było.
Powoli, pomaleńku
nabierając rozpędu niczym śniegowa kula tocząca się ze zbocza wzgórza zacząłeś
nabierać pewności siebie, odkrywając swoje ja ukryte pod warstwą strachów,
lęków i uprzedzeń. Nieodłączny, kiedy to tylko możliwe, towarzysz nie
odstępujący na krok swojego „Sherlocka”. Stąd też Twoje imię: Watson. Czasem w
swej szczenięcej nieporadności budzący życzliwy uśmiech, rozczulający do łez
kiedy byłeś przyłapany na tym, że drzemiesz z moim butem, a czasem budzący
udawany oczywiście gniew, kiedy byłeś przyłapywany na malutkich przestępstwach,
jak wtedy kiedy słusznie wyrażając swoje oburzenie, że nie zostałeś
poczęstowany, wgramoliłeś się na biurko i wypiłeś mój, przepraszam nasz kefir.
Nie robił na Tobie
wrażenia nawet bulterier Gustaw, z którym całkiem fajnie potrafiłeś się
dogadywać. Jednak co klasa, to klasa!
Pewnie nie
pamiętasz, ale w pierwszej wersji miałeś zamieszkać bardzo daleko, bo aż w
Brukseli. Pewnie ta nazwa Ci nic nie mówi, ale ja miałem mieszane uczucia. Bo
tak: z jednej strony super, że miałbyś fajny dom i naprawdę świetnych
opiekunów, a z drugiej: szkoda, że tak daleko.
Jednak los chciał
inaczej i jeszcze jakiś czas byliśmy razem. Wtedy nie wiedziałeś, ale dzisiaj
Ci mogę powiedzieć, że były chwile, kiedy to chciałem zapakować Cię do auta i
zabrać do domu. Zwłaszcza kiedy tak patrzyłeś. Serce mi pękało i czułem się jak
ostatni złoczyńca zostawiając Cię tu codziennie.
Jednak rozum
zwyciężał z sercem, a nadzieja na to, że w końcu znajdziesz swoje miejsce na
ziemi nie znikała.
I tak też się
stało! Twoja obecna opiekunka (kiedy Ty oczywiście nie miałeś o tym pojęcia)
korespondowała ze mną internetowo. Początkowo miałem co do tego mieszane
uczucia, do czego przyznaję się dopiero teraz i tutaj. Życie pokazało, że
żywiłem zupełnie niepotrzebne obawy.
Tak się stało, że
kiedy Ty wyruszałeś w swoją podróż w nieznane, ale jak czas pokazał lepsze
życie nie było mnie, żeby Cię pożegnać. Ale wiesz, wcale nie żałuję, bo nie
lubię takich historii. Zrobiłem wszystko co do mnie należało i tyle. Cóż drogi
Watsonie podczas naszej znajomości nie udało nam się wspólnie rozwiązać żadnej
kryminalnej zagadki. Widocznie nie było nam to dane, a ja przecież na pewno nie
jestem bohaterskim, o wybitnym umyśle detektywem Sherlockiem Holmesem. Ale przecież
udało nam się coś znacznie ważniejszego!
Udało nam się dla
Ciebie znaleźć nowy, wspaniały dom, co jest osiągnięciem znacznie większym. I
zawsze mam nadzieję, że któregoś dnia spotkamy się, bo wbrew temu co niektórzy
sądzą, my pracownicy schronisk bardzo przywiązujemy się do naszych Watsonów, Gustawów
i innych czworonożnych sierot, których los krzyżuje drogi w najbardziej
nieoczekiwanych momentach. Na tym polega właśnie magia życia. A póki co, życząc
Ci wszystkiego dobrego Watsonie kończę mój list.
Zawsze wspominający Cię Grzesiek.
Ps. U mnie póki co
bez zmian.”
Pewnie niejedna osoba przeczytawszy to popuka się
znacząco w głowę. Pisać list i to do kogo? Do psa. Tak naprawdę długo to
nosiłem w sobie, ale zawsze, właściwie z dnia na dzień odkładałem tę czynność.
Uznałem, że taka forma jest najlepsza. Może opiekunka przeczyta go Watsonowi, a
on wysłucha go z uwagą, bo to przecież niesamowity pies i przypomni sobie ten
nasz krótki okres znajomości. Dobrej znajomości. A jeśli ktoś faktycznie
uzna to za objaw szaleństwa, to trudno. Mogę tylko odpowiedzieć, że gdyby
szaleństwo objawiało się w taki sposób, to świat może nie byłby takim strasznym
momentami miejscem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz