piątek, 4 grudnia 2015

Dzięki.



Jak zacząć? Jak zacząć, by tekst nie miał wymiaru szablonu okolicznościowego związanego z nadchodzącym Międzynarodowym Dniem Wolontariusza. Jak napisać, żeby nie stworzyć kolejnego banału z cyklu: bez nich świat byłby uboższy itp. itd. No to może ja tak od siebie. 

W miejscu, w którym pracuję są obecni. I powiem szczerze. Naprawdę szczerze, pomimo, że może tego po mnie nie widać, budzą mój „szacun”.

Bo patrząc na siebie, to nie wiem, czy mnie chciałoby się poświęcać swój wolny czas na to, żeby przyjeżdżać do schroniska, aby być ze swoimi czworonożnymi kumplami. Przychodzić, żeby wyprowadzić każdego z nich na spacer, pogadać z każdym z nich choć przez chwilę. Z determinacją przygotowywać do momentu, kiedy w końcu któryś z nich pójdzie do domu. Może tak, a może jednak nie. Jednak często poruszając się po mieście i widząc grupki młodzieży, która uważa, że od niej nic się światu nie należy, a wręcz odwrotnie. Często będącej w widocznym marazmie, znudzonej, czy alkoholizującej się po ławkach (lub coś jeszcze gorszego), to tym bardziej jestem zbudowany widokiem tych ludzi, którzy przyjęli, czy wynieśli z domów trochę inny wzorzec zachowania. Wzorzec opierający się na zasadzie: „Dając odrobinę z siebie staję się lepszym człowiekiem”.
Brzmi strasznie górnolotnie, ba może nawet pompatycznie, ale jak inaczej to określić. Przyszłą wrażliwość, empatię kształtuje się chyba w takich miejscach, jak na przykład schronisko dla zwierząt. To tu oglądając skutki niewłaściwego wychowania - w duchu egoizmu i braku wrażliwości skutkujące tym, że w XXI wieku potrzebne są tego typu instytucje, w których schronienia muszą szukać istoty skazane na naszą, często kapryśną naturę. To właśnie tu mają okazję określić swój dalszy kierunek drogi życiowej. Przede wszystkim nabywają nawyku nie bycia obojętnym na krzywdę innych. Czasem mają wątpliwości, czy naprawdę są potrzebni, bo ktoś tam - coś tam. Ja nie będę ich przekonywał, że tak, że są potrzebni, bo myślę, że kiedy tu przychodzą i widzą jakie więzi nawiązali z poszczególnymi zwierzakami, to chyba dostają najlepszą odpowiedź.
Bo sam często zajmując się jakimś psem, którego świat przewrócił się do góry nogami, a widząc jak się zmienia i wraca, wiem co czują. Jaką mają satysfakcję i radość z rzeczy przecież niematerialnej. I tu właśnie potwierdza się to co napisałem wcześniej: dając z siebie to co mamy najcenniejszego, czyli uczucia, od tego zwierzaka otrzymujemy to samo, a może nawet w dwójnasób. Taka współpraca to nie zawsze idylliczny obrazek z cyklu: łąki wielobarwnym kwieciem umajone i wszyscy wespół zespół zbratani.
Każdy z nas ma inny światopogląd i inne widzenie świata. Jasne jest, że zdarzają się zgrzyty, jak to wśród ludzkiego zespołu. Ale przynajmniej ja staram się to sprowadzić do jednego: wszyscy mamy jeden cel – jak najmniej zwierzaków w tym miejscu. Szkoda czasu na jałowe spory. Jest jeszcze tyle do zrobienia. I ja wiem, że nie przychodzą tu dla chwały, ale właśnie korzystając z tej okazji chciałbym powiedzieć to proste „Dzięki” wszystkim, dla których świat nie kończy się na ich własnym czubku nosa.



poniedziałek, 30 listopada 2015

Poznałem człowieka.

Przeczytać kolejną książkę, w której zawarte treści choć słuszne i piękne nie znajdują odzwierciedlenia w szarym, codziennym życiu. Obejrzeć po raz kolejny dobry film, w którym wszystko kończy się szczęśliwie jak w bajce. Poszukać starych dobrych piosenek, by powzruszać się przez chwilę. I tak oto robić wszystko byle tylko znaleźć pretekst, żeby nie napisać już ani jednego słowa. Umacniać się w przekonaniu, że ludzie już nie potrzebują słowa pisanego. Że nie czytają, bo świadomie odbiera się im tę umiejętność na rzecz cywilizacji obrazkowej, wtłaczając im do podświadomości, że nie ma czasu na takie bzdury jak czytanie. A jednak po wielu dniach, ba miesiącach ucieczki od pisania ono znowu mnie dopada jakby na przekór panującej modzie. I dlatego napiszę te parę zdań o człowieku, którego poznałem cztery lata temu. I zapewniam, że nie dlatego, że tak wypada, ale dlatego że sam chcę.


Nie, no jasne, że w tym czasie poznałem też wiele innych świetnych osób i to pomimo mojego nader trudnego charakteru.
Jednak to tej osobie jako jednej z nielicznych udało się (odrobinę) zamieszać w moim życiu i zmusić do wyjścia ze skorupy swoich uprzedzeń i lęków. Jej pozytywna energia wybiła kilka dziur w pancerzu, którym przez lata szczelnie się otuliłem, choć przypuszczam, że wiele ją to kosztowało.
Będąc przekornym baranem niejednokrotnie wystawiłem jej cierpliwość na próbę jakbym chciał sprawdzić gdzie są jej granice. I pomimo wielu starań nie udało mi się (na szczęście) do nich dotrzeć. I za to jestem jej wdzięczny niewymownie, ponieważ inaczej wiele bym stracił bezpowrotnie. To ona pokazała mi wprost palcem w czym mogę być dobry i co powinienem robić, żeby wyjść z kąta. To właśnie ona wywlokła mnie z ukrytej loży szyderców (bo przecież tak jest najłatwiej żyć) i zasugerowała, żebym nie marnował sił i talentu (tu śmiech) na rzeczy, które potrafią robić wszyscy, czyli poniewierać wszystko i wszystkich tak dla sportu i żeby ukryć swoje słabości i wrażliwość na otaczający świat. 

To ona stawia czoła moim wątpliwościom, załamaniom i histeriom. Wtedy staje się twarda i nieustępliwa. A w takich momentach nawet ja, pyskaty cham tracę rezon i pokornieję dostrzegając trafność jej uwag. I choć może do tej pory nigdy się do tego nie przyznawałem, to imponuje mi jej spokój i pozytywne nastawienie do tej niełatwej rzeczywistości (nawet kiedy wydawałoby się, że właśnie zbliża się koniec świata). Zazdroszczę jej tej umiejętności i pomimo wielokrotnych postanowień nie potrafię w taki sam sposób okiełznać mojego zbyt emocjonalnego podejścia do wielu spraw (co często nie wychodzi mi na zdrowie). To ona wtłacza mi w ten ciasny łeb, że nie warto tracić energii na ludzi małych i zawistnych. Że pomimo piętrzonych przez właśnie takich ludzików przeszkód należy iść przed siebie z podniesioną głową, dumnym i pewnym tego co się robi i co chce się zrealizować. Choć muszę przyznać, że nie jest to wcale takie łatwe. Cenię w niej to, że jest szczera do bólu i kiedy jest taka potrzeba potrafi dać po „łapach”. Tak na otrzeźwienie, żeby sprowadzić na ziemię i przywrócić pokorę. A robi to z taką klasą, że człowiekowi nie pozostaje nic innego jak tylko podziękować i przyznać całkowitą rację.

Podziwiam też jej zupełnie bezinteresowne zaangażowanie, kiedy to mając mnóstwo swoich spraw, czasem ledwo trzymając się na nogach jest na każde wezwanie. Tak jest już właśnie od czterech lat.
Nawet kiedy życie „wali” ją na odlew po głowie, to stara się nie zarażać swoimi kłopotami i złym nastrojem otoczenia. I chociaż stara się starannie ukrywać swoje przygnębienie, to po czterech latach nie jest już w stanie nas oszukać, że zawsze wszystko jest ok. (a niech wie, że została rozpracowana).
Ja wobec niej mam jeszcze jeden dług wdzięczności, którego nigdy nie spłacę. Za każdą chwilę poświęconą mi w nieosiągalnym celu nauczenia mnie, patologicznego cymbała robienia dobrych zdjęć mogę tylko dziękować po życia kres. I to wcale nie jest przesadzone, bo bez poświęconego przez nią czasu, wskazówek i anielskiej cierpliwości nadal byłbym tylko kolejnym „fotoklepem”, który popada w samozachwyt ( i oczekuje go także od innych) tylko dlatego, że trafił palcem na spust migawki w aparacie. I chociaż nigdy jej nie dorównam w tej sztuce (bom żaden artysta), to jednak właśnie dzięki jej bezinteresownemu zaangażowaniu przynajmniej udało mi się zrozumieć i poznać co to jest prawdziwa fotografia (zarozumialec :-)). To ona jest pierwszym krytycznym czytelnikiem moich tekstów. To ona je koryguje i za każdym razem ma żal, że tak rzadko, że tak mało. To ona wali mi prosto w oczy, że jestem leniem, który głosząc teorię jakoby czytelnictwo umarło znalazł sobie pretekst do spoczywania na laurach.
Cztery lata temu poznałem człowieka. Poznałem na tyle na ile dał się poznać. Człowiek niby zwyczajny, a jednak nie do końca. Człowiek, którego prace zna wielu z Was, a które sygnowane są logiem: „Łapą w obiektyw”. 

wtorek, 8 września 2015

„Lubię robić zdjęcia.”

Tak, lubię robić zdjęcia. Pewnie jak większość z nas, którzy w dobie cyfrowej fotografii mają możliwość i chcą utrwalać te najfajniejsze chwile swojego życia.

A zatem muszę wyrazić się bardziej precyzyjnie:

Lubię robić zdjęcia ludziom i zwierzakom, które wraz z nimi opuszczają nasze schronisko i idą do swojego nowego domu, bądź jako zagubione są odbierane.



Lubię dlatego, że jestem jednym z pierwszych świadków tej magicznej i wzruszającej chwili, kiedy to dwie pokrewne sobie dusze, które znalazły się właśnie tutaj, pozują do pożegnalnego zdjęcia. Na ten jeden ułamek czasu staję się czarodziejem, który chce, próbuje i stara się uchwycić niecodzienne emocje towarzyszące tym chwilom. 

To zadanie niełatwe, trudne, ba czasem nie wychodzi. Zdarza się, że pomimo już, można powiedzieć kilkuletniej praktyki zawodzi technika, że pozujący „spinają” się za bardzo na widok obiektywu, ale ja i tak lubię być po jego drugiej stronie i wciąż próbować i szukać najlepszych kadrów.

Są tacy co powiadają, że zdjęcie jak zdjęcie. I niech im będzie na zdrowie.

Fotografia jest jak książka: Trudno jest ją napisać dobrze i trzeba umieć też potem przeczytać ze zrozumieniem.

I nie najważniejsza jest super poprawna technika. Najważniejsze jest złapanie i utrwalenie tych dobrych emocji.

Oj! To naprawdę bywa trudne.

Kiedy jestem tu w schronisku, to z niecierpliwością zawsze czekam na chwile, kiedy mogę zaprosić kolejnych nowych opiekunów psa, lub kota do zapozowania.

Jestem od tego uzależniony niczym nałogowy palacz od tytoniu.

Potrzebuję być „łapaczem” tych chwil. Wtedy wszystko inne się nie liczy.

Wszystko co mnie denerwuje, bulwersuje staje się na ten moment nieważne.

Nie ma tego!

Znika!




Do tej sprawy podchodzę na serio i staram się zamknąć na to wszystko, co mogłoby mnie rozproszyć, a tym samym uniemożliwić złapanie tego magicznego momentu. Znajomi i rodzina czasem śmieją się ze mnie dobrotliwie, że strasznie mało zdjęć robię. Odpowiadam im, że to prawda, ale jednocześnie tłumaczę, że nie sztuką jest „napstrykać” milion zdjęć, po których potem wzrok się prześlizguje, a umysł nie jest w stanie ich zapamiętać. Potem gdzieś złożone w pamięci dysku leżą zapomniane.

Wolę zrobić jedno, ale takie, do którego się wraca jak do ukochanej książki, którą czyta się z przyjemnością po wielokroć ciągle odkrywając w niej coś nowego.




Kiedy zaczęto mnie wprowadzać małymi krokami w świat fotografii na początku zachłysnąłem się techniką. Chciałem dążyć do perfekcji i doskonałości za wszelką cenę nie bacząc właśnie na to, co tak naprawdę jest istotą obrazu, czyli przekaz.


Teraz już nie.

Teraz właśnie chcę uchwycić te emocje. Oczy, uśmiech, wyraz twarzy człowieka, czy pyszczka psa, kota. Chcę pokazywać te pierwsze chwile wzajemnych relacji. Zdarza się, że coś mi nie wyjdzie i jest mi wtedy autentycznie przykro, ale czekam na kolejną taką chwilę z nadzieją, że tym razem się uda.

Lubię robić zdjęcia ludziom i ich nowo adoptowanym zwierzętom z naszego schroniska.

I lubię je publikować.

Nie żeby poddać je ocenie innych, bo to zupełnie mnie nie „kręci”, ale żeby podzielić się tymi obrazami z większą liczbą osób. Żeby pokazać im dobre emocje, poprawić dzień, sprawić być może radość i przyjemność choćby na chwilę.

Są takie fotografie, które tu zrobiłem i które wiszą u mnie na ścianie w domu. I co z tego, że nawet nie znam tych ludzi. Kiedy czasem patrzę na nich uwiecznionych w tych niesamowitych momentach, to zapominam, że świat potrafi być podły i zły.

To magia?

Lubię robić zdjęcia, ale może wcale by tak nie było gdybym nie spotkał Pani Marioli Hupert, która otworzyła mi drzwi do tego niesamowitego świata. I za to też jej dziękuję. 

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

„Oni są dobrzy, ale my już nie."

MYSZA - DOPROWADZONA DO STANU TRAGICZNEGO I PORZUCONA. DZISIAJ SZCZĘŚLIWA.




Nigdy, przenigdy nie myślałem, że będę musiał o tym napisać, ale mam dość.

Po prostu, tak po ludzku dość.



To, że naród skargi pisze jest normalne. Jak inaczej rozładować swoją złość, frustrację i chęć naprawy tego, co w społecznym odczuciu działa niewłaściwie. To jest jeden z czynników rozwoju społeczeństwa obywatelskiego.

Nie ma sprawy! 
MUCHA - PORZUCONA. DZISIAJ W NASZYM DOMU.


Każdy kto spotyka się z ludźmi w swojej pracy narażony jest na takie sytuacje. Jest tylko jedna rzecz, która mną wstrząsnęła w ostatniej skardze, która wpłynęła na działalność schroniska. Jedno sformułowanie w piśmie przewodnim zredagowanym przez Panią  Ewę Ostapską -Prezes TOWARZYSTWA POMOCY ZWIERZĘTOM – Gdański Animals, które stało się iskrą zapalną do powstania tego wpisu.
„Zdaniem skarżących istniejący bałagan i brak dbałości o powierzone zwierzęta bierze się stąd, że brak jest wśród personelu szacunku i miłości do zwierząt.”
WATSON - PORANIONY - NIEUFNY - DZISIAJ MA CUDOWNY DOM.



O ile nie będę polemizował z zarzutami dalej postawionymi, o tyle z tym akapitem i z osobą, która podpisała to pismo (czyli również zgadza się z tą tezą), będę.

Będę i to do upadłego!

A skoro zarzut stawia się całemu personelowi, to również czuję się wymieniony w tej grupie.

Nie jestem rzecznikiem wszystkich.

Odpowiadam tylko za siebie i już.

Zatyka mnie ze złości, że tak można wszystkich bez namysłu, a może z premedytacją oskarżać (nawet tych, których się nie zna).

I ja mówię teraz bez względu na dalsze konsekwencje: Dość! Basta! Nie będę już przyjmował takich sformułowań z uśmiechem na twarzy, mówiąc, że taka jest moja rola.

 
GUSTAW - PORZUCONY - ZRANIONY - DZISIAJ MA DOM.

To oburzające, że ktoś, kogo nie nawet nie znam przyjmuje taki ton w swoim piśmie, które miałem okazję przeczytać. Nazywam się Grzegorz Zaleski i jeśli ktoś wysuwa przeciwko mnie takie zarzuty, jak brak szacunku i miłości do zwierząt, to proszę się ujawnić i skonfrontować. Nie gryzę.

Chciałbym poznać moje niecne uczynki, bo może nie zdaję sobie sprawy, że je robię i potrzebuję mężów opatrznościowych, którzy wskażą mi właściwą drogę. 
W myśl zasady: Gdzie dwóch Polaków tam trzy opinie.
I jeszcze to określenie: POWIERZONE.
Nie Pani prezes. Właściwe będzie: Wyrzucone bezkarnie w większości przez mieszkańców Gdańska.



Ktoś powie, że nie warto się tym przejmować, że taka jest rzeczywistość. Owszem, być może taka jest rzeczywistość, ale mam dość milczącego zwieszania głowy i stawania pod pręgierzem czyjś pretensji i zarzutów. A wszystko na zasadzie: Bo my jesteśmy dobrzy, a oni już nie.
PITER - JEDEN STRACH! - DZISIAJ MA CUDOWNĄ OPIEKUNKĘ



Jak zohydzić komuś pracę, która jest pasją, bo o zarobkach gwarantujących spokojny, stabilny byt nie będziemy tu rozmawiać? Ano właśnie takimi sformułowaniami.



Ja znam swoją wartość jako człowiek, oraz wartość tego co zrobiłem i zrobię dla porzuconych przez mieszkańców gminy Gdańsk zwierząt.

Za mną stoją żywe przykłady psiaków, którym otworzyłem drzwi do innego, lepszego świata oraz ich opiekunowie, z którymi często - do tej pory, mam kontakt.

KREMIK - DWA LATA W KOJCU - ZAMKNIĘTY W SOBIE.
Niech się Ci, którzy ferują takie opinie zapytają: Pitera, Kremika, Gustawa, Joty, Watsona, Muchy, mojej kotki, Lucjana, Bubinsa, Teodora, Myszy, Ady (obecnie Miszy) i wielu innych, jak to jest naprawdę z tą miłością i troską, ewentualnie jej brakiem.

Nigdy też nie oczekiwałem poklasku, czy medali z tytułu wkładanej w nie wszystkie pracy, również kontynuowanej poza jej godzinami, w moim prywatnym domu. Ale też nie pozwolę teraz tego zniszczyć, sponiewierać. Nie pozwolę odebrać sobie godności i szacunku.

Tak, tak!

Szacunku do tego co zrobiłem, co chciałem zrobić nie oglądając się na innych. Nie potrzebuję być w organizacjach pozarządowych, żeby działać na rzecz jakieś dobrej sprawy. Znudziło mnie przyjmowanie na „klatę” tezy,  jacy to jesteśmy niedobrzy i jak to maltretujemy tutaj zwierzęta. I jeszcze tłumaczenie się z tego.

Przyszedł czas, żeby ten „dół”, którego jestem członkiem w końcu wydał z siebie głos, niczym ten pies przyparty, zagoniony do kąta przez „człowieka”, który chce mu pokazać swoją wyższość.

 
TEODOR - ROK W SCHRONISKU - DZISIAJ JUŻ NIE PAMIĘTA TEGO MIEJSCA.
Po raz kolejny zaznaczam, że to mój głos, indywidualny.



Przerysuję, ale czuję się tak, jakbym został postawiony w jednym rzędzie z tymi, którzy: Porzucają swoje psy, przywiązują w lesie do drzewa, wyrzucają do śmietnika, wyrzucają przez okno.

Kto dał komuś takie prawo, żeby mnie, pracownikowi schroniska, odmówić prawa do uczuć wyższych?

Czy to jakieś fałszywe poczucie wyższości, misyjności?

A według mnie: Kto mówi, że czyni dobro, a drugiemu krzywdę wyrządza, powinien zamilczeć!

I to już teraz!

Natychmiast!

Bo zaprzecza temu co usiłuje propagować!

 
BUBINS - O MAŁO NIE ZAMIESZKAŁ Z NAMI.



Dlaczego skoro tak wielu i tak bardzo na sercu leżą sprawy losu zwierząt, widzą zło tylko w schronisku.

Dlaczego nikt nie reaguje na to, że wciąż na terenie Gdańska funkcjonują nielegalne hodowle psów ras uznanych za niebezpieczne, z  których potem szczenięta lądują w schronisku?

Dlaczego jeśli tylu wśród nas wrażliwych, niemal codziennie do schroniska trafiają porzucone, maltretowane zwierzaki, których „właściciele” śmieją się z prawa dotyczącego traktowania zwierząt w Polsce?

Dlaczego psy wreszcie „wylatują” przez okno?



NASZA KOTA ZE SCHRONU - DZISIAJ MIŁOŚĆ MOJEGO SYNA.
Do czego zmierzam… Ano do tego, że według tej opinii tylko w schronisku dzieje się zwierzakom tragedia i krzywda. Tylko jakoś nikt nie chce przyjąć do wiadomości i świadomości, że one same tu nie przyszły i nie zamieszkały. I ja pytam te wszystkie organizacje, które krytykują schronisko: Dlaczego tak kulawo jest egzekwowane prawo do godnego życia zwierząt?

Dlaczego codziennie trzeba oglądać takie dramaty porzuconych, niechcianych?

Dlaczego wciąż nie ma powszechnego i obowiązkowego elektronicznego znakowania psów w Polsce?

 
JOTA DZIĘKI JULICIE MA NOWY DOM-MIELIŚMY OKAZJĘ WSPÓLNIE PRACOWAĆ.

I w końcu też: Dlaczego wszyscy uważają, że pracownicy gdańskiego schroniska nie zasługują na szacunek z ich strony? W czym Wy jesteście lepsi od nas, ode mnie?

LUCJAN-WYRZUCONY DO KANAŁU-SPĘDZIŁ JAKIŚ CZAS U NAS W DOMU.


To wyzywające pytania. Mam tego świadomość. Ale to takie samo wyzwanie jak ten tekst o braku szacunku i miłości do zwierząt.

MISZA - PORZUCONA W POLSKIM LESIE - DZIŚ MIESZKA W NORWEGII.


Mój wpis nie jest wyrazem żadnej odwagi - jest wyrazem kompletnego zniechęcania, poczucia braku obiektywnej i sprawiedliwej oceny, czy chociażby życzliwego wsparcia naszych działań, głosem mojego prywatnego oburzenia.

Żyję w kraju, gdzie podobno panuje wolność wypowiedzi. I dlatego właśnie się wypowiadam, żeby nie mieć poczucia bycia niewolnikiem skazanym li tylko na opinie tych, co to twierdzą, że są dobrzy, a ja nie!



ONE WIEDZĄ NAJLEPIEJ KTO JEST PRAWDZIWYM CZŁOWIEKIEM



A MOŻE JEMU POWIECIE, ŻE NIE DOSTAŁ W SCHRONISKU MIŁOŚCI?!