wtorek, 8 września 2015

„Lubię robić zdjęcia.”

Tak, lubię robić zdjęcia. Pewnie jak większość z nas, którzy w dobie cyfrowej fotografii mają możliwość i chcą utrwalać te najfajniejsze chwile swojego życia.

A zatem muszę wyrazić się bardziej precyzyjnie:

Lubię robić zdjęcia ludziom i zwierzakom, które wraz z nimi opuszczają nasze schronisko i idą do swojego nowego domu, bądź jako zagubione są odbierane.



Lubię dlatego, że jestem jednym z pierwszych świadków tej magicznej i wzruszającej chwili, kiedy to dwie pokrewne sobie dusze, które znalazły się właśnie tutaj, pozują do pożegnalnego zdjęcia. Na ten jeden ułamek czasu staję się czarodziejem, który chce, próbuje i stara się uchwycić niecodzienne emocje towarzyszące tym chwilom. 

To zadanie niełatwe, trudne, ba czasem nie wychodzi. Zdarza się, że pomimo już, można powiedzieć kilkuletniej praktyki zawodzi technika, że pozujący „spinają” się za bardzo na widok obiektywu, ale ja i tak lubię być po jego drugiej stronie i wciąż próbować i szukać najlepszych kadrów.

Są tacy co powiadają, że zdjęcie jak zdjęcie. I niech im będzie na zdrowie.

Fotografia jest jak książka: Trudno jest ją napisać dobrze i trzeba umieć też potem przeczytać ze zrozumieniem.

I nie najważniejsza jest super poprawna technika. Najważniejsze jest złapanie i utrwalenie tych dobrych emocji.

Oj! To naprawdę bywa trudne.

Kiedy jestem tu w schronisku, to z niecierpliwością zawsze czekam na chwile, kiedy mogę zaprosić kolejnych nowych opiekunów psa, lub kota do zapozowania.

Jestem od tego uzależniony niczym nałogowy palacz od tytoniu.

Potrzebuję być „łapaczem” tych chwil. Wtedy wszystko inne się nie liczy.

Wszystko co mnie denerwuje, bulwersuje staje się na ten moment nieważne.

Nie ma tego!

Znika!




Do tej sprawy podchodzę na serio i staram się zamknąć na to wszystko, co mogłoby mnie rozproszyć, a tym samym uniemożliwić złapanie tego magicznego momentu. Znajomi i rodzina czasem śmieją się ze mnie dobrotliwie, że strasznie mało zdjęć robię. Odpowiadam im, że to prawda, ale jednocześnie tłumaczę, że nie sztuką jest „napstrykać” milion zdjęć, po których potem wzrok się prześlizguje, a umysł nie jest w stanie ich zapamiętać. Potem gdzieś złożone w pamięci dysku leżą zapomniane.

Wolę zrobić jedno, ale takie, do którego się wraca jak do ukochanej książki, którą czyta się z przyjemnością po wielokroć ciągle odkrywając w niej coś nowego.




Kiedy zaczęto mnie wprowadzać małymi krokami w świat fotografii na początku zachłysnąłem się techniką. Chciałem dążyć do perfekcji i doskonałości za wszelką cenę nie bacząc właśnie na to, co tak naprawdę jest istotą obrazu, czyli przekaz.


Teraz już nie.

Teraz właśnie chcę uchwycić te emocje. Oczy, uśmiech, wyraz twarzy człowieka, czy pyszczka psa, kota. Chcę pokazywać te pierwsze chwile wzajemnych relacji. Zdarza się, że coś mi nie wyjdzie i jest mi wtedy autentycznie przykro, ale czekam na kolejną taką chwilę z nadzieją, że tym razem się uda.

Lubię robić zdjęcia ludziom i ich nowo adoptowanym zwierzętom z naszego schroniska.

I lubię je publikować.

Nie żeby poddać je ocenie innych, bo to zupełnie mnie nie „kręci”, ale żeby podzielić się tymi obrazami z większą liczbą osób. Żeby pokazać im dobre emocje, poprawić dzień, sprawić być może radość i przyjemność choćby na chwilę.

Są takie fotografie, które tu zrobiłem i które wiszą u mnie na ścianie w domu. I co z tego, że nawet nie znam tych ludzi. Kiedy czasem patrzę na nich uwiecznionych w tych niesamowitych momentach, to zapominam, że świat potrafi być podły i zły.

To magia?

Lubię robić zdjęcia, ale może wcale by tak nie było gdybym nie spotkał Pani Marioli Hupert, która otworzyła mi drzwi do tego niesamowitego świata. I za to też jej dziękuję.