Przeczytać kolejną książkę, w
której zawarte treści choć słuszne i piękne nie znajdują
odzwierciedlenia w szarym, codziennym życiu. Obejrzeć po raz
kolejny dobry film, w którym wszystko kończy się szczęśliwie jak
w bajce. Poszukać starych dobrych piosenek, by powzruszać się
przez chwilę. I tak oto robić wszystko byle tylko znaleźć pretekst,
żeby nie napisać już ani jednego słowa. Umacniać się w
przekonaniu, że ludzie już nie potrzebują słowa pisanego. Że nie
czytają, bo świadomie odbiera się im tę umiejętność na rzecz
cywilizacji obrazkowej, wtłaczając im do podświadomości, że nie
ma czasu na takie bzdury jak czytanie. A jednak po wielu dniach, ba
miesiącach ucieczki od pisania ono znowu mnie dopada jakby na
przekór panującej modzie. I dlatego napiszę te parę zdań o
człowieku, którego poznałem cztery lata temu. I zapewniam, że nie
dlatego, że tak wypada, ale dlatego że sam chcę.
Nie, no jasne, że w tym czasie
poznałem też wiele innych świetnych osób i to pomimo mojego nader
trudnego charakteru.
Jednak to tej osobie jako jednej z
nielicznych udało się (odrobinę) zamieszać w moim życiu i zmusić
do wyjścia ze skorupy swoich uprzedzeń i lęków. Jej pozytywna
energia wybiła kilka dziur w pancerzu, którym przez lata szczelnie się
otuliłem, choć przypuszczam, że wiele ją to kosztowało.
Będąc przekornym baranem
niejednokrotnie wystawiłem jej cierpliwość na próbę jakbym
chciał sprawdzić gdzie są jej granice. I pomimo wielu starań nie
udało mi się (na szczęście) do nich dotrzeć. I za to jestem jej
wdzięczny niewymownie, ponieważ inaczej wiele bym stracił
bezpowrotnie. To ona pokazała mi wprost palcem w czym mogę być
dobry i co powinienem robić, żeby wyjść z kąta. To właśnie ona
wywlokła mnie z ukrytej loży szyderców (bo przecież tak jest
najłatwiej żyć) i zasugerowała, żebym nie marnował sił i
talentu (tu śmiech) na rzeczy, które potrafią robić wszyscy,
czyli poniewierać wszystko i wszystkich tak dla sportu i żeby ukryć
swoje słabości i wrażliwość na otaczający świat.
To ona stawia czoła moim
wątpliwościom, załamaniom i histeriom. Wtedy staje się twarda i
nieustępliwa. A w takich momentach nawet ja, pyskaty cham tracę
rezon i pokornieję dostrzegając trafność jej uwag. I choć może
do tej pory nigdy się do tego nie przyznawałem, to imponuje mi jej
spokój i pozytywne nastawienie do tej niełatwej rzeczywistości
(nawet kiedy wydawałoby się, że właśnie zbliża się koniec
świata). Zazdroszczę jej tej umiejętności i pomimo wielokrotnych
postanowień nie potrafię w taki sam sposób okiełznać mojego zbyt
emocjonalnego podejścia do wielu spraw (co często nie wychodzi mi
na zdrowie). To ona wtłacza mi w ten ciasny łeb, że nie warto
tracić energii na ludzi małych i zawistnych. Że pomimo piętrzonych
przez właśnie takich ludzików przeszkód należy iść przed
siebie z podniesioną głową, dumnym i pewnym tego co się robi i co
chce się zrealizować. Choć muszę przyznać, że nie jest to wcale
takie łatwe. Cenię w niej to, że jest szczera do bólu i kiedy
jest taka potrzeba potrafi dać po „łapach”. Tak na
otrzeźwienie, żeby sprowadzić na ziemię i przywrócić pokorę. A
robi to z taką klasą, że człowiekowi nie pozostaje nic innego jak
tylko podziękować i przyznać całkowitą rację.
Podziwiam też jej zupełnie
bezinteresowne zaangażowanie, kiedy to mając mnóstwo swoich spraw,
czasem ledwo trzymając się na nogach jest na każde wezwanie. Tak
jest już właśnie od czterech lat.
Nawet kiedy życie „wali” ją na
odlew po głowie, to stara się nie zarażać swoimi kłopotami i
złym nastrojem otoczenia. I chociaż stara się starannie ukrywać
swoje przygnębienie, to po czterech latach nie jest już w stanie
nas oszukać, że zawsze wszystko jest ok. (a niech wie, że została
rozpracowana).
Ja wobec niej mam jeszcze jeden dług
wdzięczności, którego nigdy nie spłacę. Za każdą chwilę
poświęconą mi w nieosiągalnym celu nauczenia mnie, patologicznego
cymbała robienia dobrych zdjęć mogę tylko dziękować po życia
kres. I to wcale nie jest przesadzone, bo bez poświęconego przez
nią czasu, wskazówek i anielskiej cierpliwości nadal byłbym tylko
kolejnym „fotoklepem”, który popada w samozachwyt ( i oczekuje go także od innych) tylko dlatego,
że trafił palcem na spust migawki w aparacie. I chociaż nigdy jej
nie dorównam w tej sztuce (bom żaden artysta), to jednak właśnie
dzięki jej bezinteresownemu zaangażowaniu przynajmniej udało mi
się zrozumieć i poznać co to jest prawdziwa fotografia (zarozumialec :-)). To ona
jest pierwszym krytycznym czytelnikiem moich tekstów. To ona je
koryguje i za każdym razem ma żal, że tak rzadko, że tak mało.
To ona wali mi prosto w oczy, że jestem leniem, który głosząc teorię jakoby
czytelnictwo umarło znalazł sobie pretekst do spoczywania na
laurach.
Cztery lata temu poznałem człowieka.
Poznałem na tyle na ile dał się poznać. Człowiek niby zwyczajny, a
jednak nie do końca. Człowiek, którego prace zna wielu z Was, a
które sygnowane są logiem: „Łapą w obiektyw”.