Czas płynie nieubłaganie. To już kilkanaście dni upłynęło
od kiedy odbył się IV Zlot Rodzin Adopcyjnych. A przecież jak dzisiaj pamiętam,
kiedy to po raz pierwszy narodził się pomysł, żeby w ten oto sposób spotykać
się z ludźmi i psiakami adoptowanymi z naszego schroniska.
I chociaż ta edycja przyniosła wiele okazji do wzruszeń,
o których postaram się Wam opowiedzieć w kolejnych wpisach, to tym razem będzie
to o spotkaniu z moją wielką, białą miłością.
Piter.
Rany boskie! To już prawie cztery lata odkąd nie ma go w
schronisku. To już tak długi okres czasu, od kiedy zamieszkał z Panią Ewą, a
przywitanie było takie jak zawsze. Jakbyśmy dopiero co wczoraj się widzieli,
chociaż na co dzień mamy do tego rzadką okazję.
„Mój” bulterier. Mój pierwszy w życiu „bulinek”, z którym
miałem okazję pracować w schronisku.
To dzięki niemu przełamałem swoje jakże stereotypowe
widzenie przedstawicieli tej rasy. To dzięki niemu, później było mi znacznie
łatwiej dogadać się z Gustawem, kolejną moją miłością.
Ale to Piter był pierwszy i to on zajmuje jednak poczesne
miejsce w moim sercu.
I zawsze takie samo powitanie. Pełne emocji, wylewne,
pełne uniesień płynących z obydwu stron.
Na kolana, na ziemię, wytarzać się razem nie zważając na
to, że ubrudzeni będziemy we dwójkę. I hop na ręce! Tak wyjątkowo, chociaż przyznać
trzeba, że wagę słuszną ma Piter.
Te całusy sprzedawane tak delikatnie przez niego, co
zawsze mnie fascynowało, albowiem zdaję sobie sprawę co potrafi zrobić kiedy
kogoś nie akceptuje, lub gdy ktoś mu zajdzie za skórę.
Ale nie ze mną! Nigdy mu się nie zdarzyło uczynić nic
niewłaściwego, bo zapamiętał, zakodował sobie, że kiedyś tam, lat temu niemal
cztery, to ja sam będąc w strachu wyciągnąłem do niego rękę, żeby poprowadzić w
jego przypadku ku szczęśliwemu zakończeniu.
Jaką one mają pamięć! Jak to fajnie być zapamiętanym
dobrze.
To przez Pitera stałem się poniekąd miłośnikiem psów tej
rasy. To poprzez obcowanie z nim nauczyłem się jak mogą być to wspaniałe psy w
doświadczonych rękach, a zarazem jak łatwo można je zranić i zniszczyć poprzez
niewłaściwe traktowanie. To dla niego wczytywałem się w każdą dostępną
literaturę o tej rasie i chłonąłem wiedzę, którą przekazywała mi Pani Ewa, jego
nowa opiekunka. A wszystko po to, żeby wytępić stereotypy, zabobony, niedomówienia
i przekłamania. I to się udało, bo tak jak pisałem wcześniej stanowiło
znakomitą bazę do tego, żeby później pomóc drugiemu, czyli Guciowi.
GUSTAW, KTÓRY POJAWIŁ SIĘ W SCHRONISKU JAKIŚ CZAS PO PITERZE :-) |
Czy kiedy po raz pierwszy stanąłem z nim oko w oko
myślałem, że będzie to przygoda na, którą będę wspominał przez lata? Czy
myślałem, że one potrafią kochać tak długo, wiernie, że taką mają pamięć?
Oczywiście, ze nie!
A o czym wtedy myślałem?
Przede wszystkim jak samemu przeżyć, jak odbudować w nim zaufanie
do człowieka i w końcu jak znaleźć mu nowy dom i naprawdę odpowiedzialnych
opiekunów, co w przypadku takich psów naprawdę nie jest łatwe.
Piter nieomal stał się przyczyną rozwodu, bo nie znalazł
uznania pomysł, żeby zamieszkał w naszym domu. Miałem focha i boczyłem się na
żonę przez czas jakiś, ale widocznie tak miało być, że trafił on do Pani Ewy.
Bo gdyby został u nas (jakimś cudem), to w tej chwili nie mieszkałaby z nami
Mysza. Ktoś, tam jednak, gdzieś pisze te scenariusze naszego życia.
Scenariusze, w których ma się okazję przeżyć mega wzruszenie,
móc po raz kolejny wziąć na ręce swoją wielką, czworonożną, białą miłość.
Jest oczywiście tych miłości w moim życiu więcej, choćby
na ten przykład Watson. Ale to już zupełnie inne historie…