„Zostawiłeś mnie czekającą i zostawiłeś
mnie zdumioną
Potrzebuję Cię!”
Potrzebuję Cię!”
Ashlee Simpson
Pięknie
jest jesienią w lesie. Zwłaszcza kiedy aura jest tak łaskawa. Te cudowne barwy
liści od złocistej po krwisto czerwoną, podkreślane jeszcze przez jesienne,
miękkie, słoneczne światło. To powietrze,
tak inne od zaduchu miejskiego. Przesycone wilgocią i aromatem sosnowych igieł.
I ta cudowna, kojąca uszy cisza, przerywana tylko szelestem liści poruszanych
przez przebiegającą od czasu do czasu drobną zwierzynę. Można ukradkiem
przytulić się do pierwszego napotkanego pnia drzewa i przesuwając delikatnie
opuszkami palców po chropowatej korze wyczuć przepływające pod nią życiodajne
soki. Można zamknąć oczy i wsłuchiwać się w tą pozorną, pełną dźwięków ciszę. Można
wreszcie usłyszeć odgłosy życia, które tak skutecznie zagłuszane są przez naszą
zabetonowaną codzienność.
Ale
las może spełniać jeszcze jedną funkcję.
W
lesie można pozbyć się niechcianego psa.
Można
go przywiązać do drzewa. Można. Dlaczego nie?

Nie
wolno odwracać głowy!
A
ona stoi i jeszcze merda ogonem. A może to jakaś nowa zabawa?
Pewnie
za chwilę po mnie wróci. Siądę grzecznie i poczekam.
O
biedna, naiwna istoto! Czas upływa, a on nie wraca. Zaczyna szczekać, wyć,
próbuje uwolnić się z uwięzi. Ale jest słaba, wychudzona, to i sił brakuje. A
las bezlitośnie milczy. Przyjął do siebie kolejną, brudną, ludzką tajemnicę.
Ma
jednak szczęście.

I
w takich właśnie okolicznościach Ada trafiła do schroniska.
Jedno
nieszczęście. Cudowna, słodka, chociaż tak sponiewierana.
Kiedy
wysiadła z samochodu wtuliła się w koleżankę jakby u zupełnie obcej osoby
szukała wsparcia, bezpiecznego azylu.
Z
pięknego psa pozostało tak niewiele.
I
tylko te oczy!
Te
oczy o tak mądrym, głębokim spojrzeniu.
Na
ich widok coś się w człowieku łamie,
kruszy i rodzi się pytanie:
Dlaczego
w taki sposób?
Kim
trzeba być, żeby tak postąpić?
Siedzi
w kojcu i przez te kraty wygląda jeszcze żałośniej. Wygląda jak małe zagubione
dziecko, które wciąż nie może pojąć, co ją spotkało. I zamiata tą swoją kitą i
rzuca to swoje spojrzenie pełne nadziei.
Nie
wytrzymuję.
Wyprowadzam
ją z tego kojca. Tuli mi się do kolan, wywija całym swoim ciałem w
niewysłowionej radości, aż trudno mi upiąć smycz.

Czyżby
zamiast pieszczotliwego dotyku ludzka ręka w ten sposób ją karciła?
Nie,
nie chcę w to wierzyć! Po chwili jednak przełamuje się i poddaje głowę do
głaskania.
W
końcu zrelaksowana kładzie mi pysk na kolanach.
-
No powiedz mała co się stało?
Ale
ona nie może mi odpowiedzieć.
Podnosi
tylko głowę i wpatruje się we mnie tylko tymi swoimi oczami, a z jej
wychudzonej piersi wydobywa się głębokie westchnięcie.
-
Rozumiem. - Mówię sam do siebie.
Siedzimy
tak razem na tej ławce. Zimne, przenikliwe podmuchy listopadowego wiatru
przeszywają nas na wskroś. Ale nam to nie przeszkadza.
Wspólnie,
złączeni niewidzialną nicią porozumienia, zastanawiamy się nad przewrotnością
ludzkiej natury.
A
przecież tak pięknie jest jesienią w lesie…
Przepraszam
wszystkich, że raczę Was tak smutnymi historiami jedna po drugiej, ale taka
jest rzeczywistość i chociaż może to męczyć, należy o tym mówić, pisać, mówić,
pisać…
Tak
mi się przynajmniej wydaje.