Starość jest brzydka. Starość jest zła. Starość straszy.
A tuż za nią swoje kły szczerzy śmierć. Nieuchronny koniec wędrówki każdego
stworzenia na ziemi. Naturalny proces od czasu pojawienia się życia na ziemi.
A przecież starość to także mądrość, spokój i
doświadczenie. Starość to oczekiwanie na szacunek, to próba przekazania
mądrości życiowej młodszym, żeby unikali zasadzek, które gotuje życie
codzienne.
Starość to potrzeba opieki i zrozumienia. Starość to
także codzienne cierpienie, ale także radość z każdego przeżytego dnia.
Docenianie i smakowanie go.
Każda przeżyta godzina ma swój niepowtarzalny urok. A
jeszcze jeśli starość otoczona jest troską i miłością rodziny, to chyba
największe ukoronowanie przeżytego życia. I niezależnie od tego co osiągnęliśmy
w jego toku, nie ma nic cenniejszego niż rodzina, która u schyłku życia wspiera
seniora i pamięta o nim.
Wszystko inne, co tu zdobyliśmy to pozostawimy, a
najcenniejsza będzie pamięć o nas. Jeśli ona pozostanie, to nadal będziemy
istnieli.
Od lat obserwuję w naszej cywilizacji proces, trend
lansowany przez wszystkie możliwe media, przeze mnie określony syndromem
„wiecznie młodych”.
Abstrakcyjny wyścig z czasem wspomagany przez chirurgię
plastyczną, używanie programów graficznych, które zawsze mają nas pokazywać
jako pięknych i młodych.
Starość, kalectwo jest tematem niewygodnym, ba
wstydliwym. Czasem tylko dla własnego usprawiedliwienia pojawi się jakaś
„zajawka” w tym temacie. Tak żeby uspokoić nasze sumienia.
Śmierć i odchodzenie w kulturze masowej w moim odczuciu jawi
się jako temat tabu.
Jesteśmy, silni, młodzi, piękni i nieśmiertelni.
Maszerujemy przez życie równym, prężnym krokiem. A kto z racji wieku nie nadąża
za nami, zostaje z boku. Zapomniany.
Starość to
słabość.
A nam przecież wtłacza się do umysłów, że ten świat nie
jest stworzony dla słabych. Owszem można im poświęcić chwilę, ale to tak dla
zaspokojenia swoich potrzeb emocjonalnych.
Ta protekcjonalna dobrotliwość, wyraźnie wskazująca, że
oto my młodzi – nieśmiertelni,znaleźliśmy tę chwilę w marszu, żeby przypatrzyć
się starości i ewentualnie pobłażliwie poklepać ją po ramieniu. To i tak lepsze
od totalnego braku zainteresowania, czy nawet szacunku dla seniorów.
A jednocześnie jest to strasznie upokarzające i
pokazujące, jak bardzo w tej materii cofnęliśmy się cywilizacyjnie.
Dlaczego tak się rozpisałem w tym temacie?
Ponieważ taką samą postawę wykazujemy również w stosunku
do zwierząt. I to do tych podobno nam najbliższych: kotów i psów.
Cały proces często rozpoczyna się w momencie, kiedy nasz
czworonożny domownik osiąga już swoje lata i zaczynają go trapić przypadłości
wieku senioralnego i kiedy wymaga większej troski, uwagi i nakładów
finansowych. Wtedy niestety zdarza się, że zamiast tak oczywistej troski psiak,
czy kot
trafia na ulicę i w konsekwencji do schroniska.
Niepojęte? Niewyobrażalne?
Być może dla ludzi nie zarażonych „chorobą
nieśmiertelności”, tak. Natomiast jest to też kawałek naszej codzienności.
Smutnej, przykrej, ale boleśnie prawdziwej.
Szanse na nowy dom? Często minimalne, a jeszcze częściej
zerowe.
„Bo wie Pan on jest już stary. Ja potrzebuję psa młodego,
który pożyje ładnych parę lat. A tak co? My się przyzwyczaimy. Dzieci też, a on
odejdzie.”
To częsta argumentacja. Może i słuszna. Ale to tu właśnie
przebija ta nuta strachu przed pojawieniem się śmierci w domu.
Przestaliśmy przyzwyczajać młodych ludzi do obecności
śmierci.
Żeby nie być posądzonym o hipokryzję, że oto piszę z
wyrzutem o naszym, ludzkim, często nagannym stosunku jeśli chodzi o stare
zwierzęta, sam takowego nie mając, odpowiem:
Mam psa, który jest młody, ale jego życie liczone jest z
dnia na dzień. Tu w schronisku nie miałaby żadnych szans na funkcjonowanie.
Wydawałoby się, że wziąwszy ją na ręce, kierowałem się spontanicznością. „Oto
ja, dobry człowiek, daję ci szansę”.
Nic z tych rzeczy!
Biorąc ją miałem świadomość, że to będzie droga trudna i
wyboista. Oczywiście miałem i mam nadal nadzieję, że wszystko się ułoży.
Jednocześnie od razu przygotowywaliśmy syna, który uwielbia Myszę, że może
odejść szybciej. Że odchodzenie istot bliskich naszemu sercu jest bolesne, a
jednocześnie otrzymujemy bezcenny dar w postaci wspomnień wszystkich chwil
przeżytych razem.
I kiedy już obeschną łzy żalu, to zawsze gdzieś w sercu i
pamięci będzie z nami Mysza i każdy inny zwierzak, który trafi pod nasz dach.
I chyba to zrozumiał i odejście będzie bolało, ale nie
zaskakiwało jako coś niezrozumiałego, niespotykanego. Normalna kolej rzeczy.
A tak wiele psiaków latami, bezskutecznie czeka na swoją
szansę. Rezydenci. Niechciane.
Przez odwiedzających, omijane obojętnie, bo stare,
schorowane i „brzydkie”.
Objęte troskliwą opieką, ba ukochane przez wolontariuszy
pomagających w naszym schronisku. Wolontariuszy, którzy często w ich imieniu,
nie boję się użyć tego określenia: żebrzą o oto, żeby w końcu znalazł się ktoś,
kto podejmie decyzję o zabraniu, któregoś z nich do domu.
I powinni się gdańszczanie oblać rumieńcem wstydu. I
powinni uderzyć się w pierś, bo przecież każdy z tych psów kiedyś miał dom.
Nie spadł do schroniska z deszczem, jak zwykłem mawiać.
Kiedyś usłyszałem zdanie: „Takie duże miasto, a nie może
się znaleźć te dwieście domów, w których te zwierzaki mogłyby w spokoju, w
dobrych warunkach funkcjonować?”
Jakie to prawdziwe i uderzające.
Nie mogłyby, bo łatwiej nie myśleć, nie patrzeć i udawać,
że nie ma tematu. Bo i co to za temat w obliczu tylu innych ważniejszych
problemów. A przecież nie od dziś wiadomo, że jaki stosunek do seniorów, taka
kondycja moralna całego społeczeństwa.
Nie wystarczy tylko użalać się nad losem prezentowanych
na portalach społecznościowych zwierząt szukających domów.
One nie czytają.
Im potrzebny jest realny gest ze strony człowieka. Własny
kąt w domu, odrobina uczucia i troski ze strony domowników. Wydaje się, że
przecież to tak niewiele, że stać nas na taki gest. A jednak wiele z nich czeka
latami.I co? I nic.
I odchodzą, bo przyszedł ich czas.
Sami boimy się samotności, a im fundujemy takie
odchodzenie w zapomnienie, bez dania choćby chwili poczucia przynależności do
jakieś rodziny i świadomości, że ktoś tam za nimi zapłacze i czasem wspomni.
I tylko kiedy kolejny staruszek znika z galerii, bo już
nie jest do adopcji, to pojawiają się pytania przesycone nutą oskarżenia: „A co
się stało? A dlaczego? Kto zdecydował? Czy na pewno tak musiało być?”
Tym większy szacunek dla tych wszystkich, którzy
podejmują wyzwanie i mówią: „Ja mogę i ja to zrobię.” I przychodzą po takiego
zwierzaka. Zwyczajni, skromni, po prostu Wielcy Ludzie.
I tylko szkoda, że tak rzadko się pojawiają.
Jasne, ze warto! Za każdy oddech, za każdy dzień, chwilę
przeżytą wspólnie ze swoim zwierzakiem. Warto przede wszystkim dla niego, ale i
dla siebie, bo to jest kolejny przełom w naszej świadomości, że starość nie
musi być brzydka i zła. Przypomnienie sobie, że odchodzenie bliskiej nam sercu
istoty choć procesem smutnym i trudnym jest, to jednocześnie pozostawia nam cenny
dar w postaci wspomnień.
Tylko trzeba przestać się bać tych starszych zwierzaków
spędzających całe lata w schronisku i spróbować.
One cierpliwie czekają, a my zapraszamy do gdańskiego
schroniska.
Przy okazji pragnę poinformować, że blog został zgłoszony do kolejnej edycji konkursu na BLOG ROKU w kategorii - PUBLICYSTYKA i zakwalifikowany do II etapu. Zachęcam do oddawania głosów. Za wszystkie już teraz dziękuję.
http://www.blogroku.pl/2015/zgloszenie/18,1879,psia-i-kocia-lapa-w-obiektyw-