środa, 10 października 2012

Przygoda XXXIII Czyli: Dopaść Toniego!


Macie refleks?! Dobra, zobaczymy!
  
Zapewniam Was, że widok uchwycony przez obiektyw aparatu na tym ujęciu wierzcie, 
lub nie, nie jest sceną pozowaną. 
Te dwie dłonie wiszące nad kotem nie znajdują się tam bez przyczyny, a to, że taki obrazek został utrwalony zawdzięczamy pani Marioli, która oprócz tego, że jest 
profesjonalistką w tym co robi, to posiada także niezaprzeczalne poczucie humoru i czasem podrzuca mi na skrzynkę mailową takie zaskakujące ujęcia, czym niewątpliwie poprawia nam wszystkim humor.

Ale wróćmy do początku tej historii.
Dopóki aura była dla nas łaskawa postanowiliśmy, że małym kociakom szukającym nowych domów sesje fotograficzne będziemy robili także w plenerze.
Słonko przygrzewa, wietrzyk chłodzi, a takie kocie maluchy są w miarę do ogarnięcia, więc dlaczego nie?!
Wystarczał nasz mityczny już biały „misiek”, odrobina cierpliwości no i średnia sprawność fizyczna.
Coś na zasadzie: Maluchy mają krótkie łapki to i daleko nie uciekną!

I tak jakoś to szło do dnia kiedy koleżanka wpadła na pomysł, żeby zaciągnąć w plener Toniego. Ten młody gentelman nie był już malutkim, nieporadnym kociątkiem co to przewraca się o własne łapki.
Wręcz przeciwnie!
Dał się poznać jako stworzenie wszędobylskie, ciekawskie, którego nie zrażały żadne przeszkody w dotarciu do obranego celu. Jako, że mieszkał w biurze, o jego mobilności 
i ruchliwości mogliśmy się wszyscy przekonać na własnej skórze. 
Wszędzie było go pełno i zawsze trafiało się na niego w najmniej oczekiwanych momentach.

  Niech o tym świadczy najbardziej spektakularny przykład, kiedy to pewnego dnia został ukuty przez nas termin „miauczące biurko”, bo Tonio niepostrzeżenie wślizgnął się do jednej z jego szuflad, którą ktoś nieopatrznie zamknął z nim w środku. Dopiero odgłosy rozpaczliwego miauczenia i drapania zaalarmowały nas i kot został uwolniony z pułapki, która jemu wcześniej wydawała się świetnym miejscem na ucięcie sobie drzemki.

I tenże Tonio do tej pory pilnie strzeżony niczym jakiś celebryta, czy też głowa państwa, który nie miał okazji być na podwórku, miałby iść na zdjęcia plenerowe?
    - Nie, nie zgadzam się! - Użyłem mojego chyba najbardziej ulubionego zwrotu.
    - No tak, byłabym ogromnie zdziwiona gdyby kolega powiedział w końcu raz tak. - Skontrowała mnie fotografka.
    - Co nam szkodzi spróbować. Wy będziecie go we dwójkę kontrolować. - Tu wskazała na mnie i na prowodyra całego zamieszania czyli koleżankę. - A ja pstryknę szybciutko kilka fotek i po sprawie. - Kontynuowała zupełnie niezrażona moim niechętnym wyrazem twarzy.
    - Nie, mówię wam dziewczyny, że nie! Zobaczycie, że będzie z tego tylko chryja, a nie sesja. - Uparłem się, chociaż zdawałem sobie sprawę, że jestem na przegranej pozycji.
    - Oj! Niech kolega przestanie w końcu krakać, bo rzeczywiście się to spełni. Trochę więcej optymizmu! - „Cisnęła” temat pani Mariola popierana oczywiście przez koleżankę.

Widząc, że nie mam zamiaru się ruszyć, koleżanka poderwała się i pobiegła w kierunku biurowca, wracając po chwili i niosąc Toniego na rękach. Jęknąłem tylko załamany, a pani fotograf słysząc to rzuciła mi uspokajające spojrzenie: ”Wszystko będzie ok. zobaczy kolega!”
Niestety to ostatnie okazało się być tylko pobożnym życzeniem pani Marioli.

  Zgodnie z moimi przewidywaniami, kot będący po raz pierwszy na zewnątrz zupełnie nie przejawiał chęci do pozowania. I co mu się dziwić, skoro dookoła tyle nowych, nieznanych rzeczy, a oni mu każą siedzieć w jednym miejscu.
Oszaleli, czy co?!
Kilka razy udało nam się wspólnie we dwójkę udaremnić jego ucieczki. I tak właśnie tkwiliśmy w gotowości z uniesionymi rękami, starając się być szybszymi od niego.

Oczywiście do czasu, aż nie zdążyliśmy i Tonio wyrwał do przodu robiąc przy tym kilka błyskawicznych zwodów i pakując się pod auto.
Czyje?
No oczywiście pod najbliżej stojące, czyli fotografki. Podniosłem się ciężko z kolan i nie omieszkałem się rzucić kąśliwej uwagi:
    - A ja was ostrzegałem, że może być mało śmiesznie. - A nas usta wpełzł mi zły uśmiech. - Cieszmy się teraz, że nie rosną tu wysokie drzewa, bo kazałybyście mi robić teraz za Tarzana.
    - Nie pochlebiaj sobie, tylko właź pod auto i wyciągnij Toniego. - Odgryzła się zdenerwowana koleżanka.
    - Ech! Co byście zrobiły beze mnie. - Mruknąłem i wczołgałem się pod samochód.

Ale kota tam nie było, bo zdążył przez otwór w nadkolu wleźć do silnika co dało się poznać po tym, że nagle uruchomił się alarm. Przekrzykując jego przeraźliwe tony rzuciłem:
    - O, mamy kota włamywacza!
Alarm został rozbrojony, maska poniesiona i wyjąłem Toniego całkiem nieźle wystraszonego i przybrudzonego. Po całym ty zamieszaniu oczywiście wróciliśmy na plan kontynuować zdjęcia.
Kot jeszcze oszołomiony niedawną przygodą siedział już grzecznie, jak nie on. 
My mu jednak nie dowierzaliśmy i nie spuszczaliśmy z niego oczu, ani rąk co zostało właśnie uwiecznione na fotce.

Tonio znalazł już nowy dom, a ja postawiłem na swoim i teraz sesje kotów robimy w naszym improwizowanym studio, a nie w plenerze.
No i dobrze, bo łatwiej pełzać między krzesłami w pogoni za kotem niż czołgać się pod samochodami zwłaszcza, gdy czasy optymalnej sprawności fizycznej ma się już dawno za sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz