poniedziałek, 5 listopada 2012

Przygoda XXXV Czyli: Niech zazdroszczą.


Często pada w naszym towarzystwie określenie „syzyfowa praca”.
Dlaczego?
Bo tak się jakoś porobiło, że na każdego zwierzaka, któremu udaje się znaleźć nowy dom trafia do schroniska następny porzucony, a czasem chociaż znacznie rzadziej, zgubiony.
I tak w kółko.

Robimy w pocie czoła sesje psom, kotom, szczeniaczkom, czy też kociakom. Super, że znajdują nowych opiekunów.
I kiedy już się wydaje, że sytuacja jest w miarę opanowana, to trafiają kolejne.

Dlatego czasem z tego powodu nie wytrzymuję presji, coś we mnie pęka i na plan wkracza Mr. Szajba. Współpracownicy znają już te moje nastroje udają, że nie zwracają na nie uwagi, żeby nie wywołać eksplozji. 
Tak samo jest z panią fotograf, która w milczeniu znosi te złowrogie monologi adresowane do tych, którzy siłą rzeczy nie mogą ich słyszeć.
Niestety ma to też wpływ na pracę ze zwierzakami na planie zdjęciowym.
Pomimo, że staram się maskować te swoje negatywne emocje one mają jakiś wewnętrzny super radar, który powoduje, że w takich momentach nie bardzo chcą współpracować 
i wszystko robi się do kitu i nic się nie klei.
Przez dłuższy czas nie mogłem znaleźć sposobu na takie sytuacje.
Nie pomagało liczenie do dziesięciu, a ni żadne tego typu sposoby.

     Aż pewnego dnia kiedy podczas jednej z sesji psiak będący na planie wyczuwając mój fatalny nastrój, rozpłaszczył się na „miśku” i pomimo, że nie powiedziałem żadnego złego słowa, ani nie wykonałem żadnego niestosownego ruchu po prostu leżał i starał się robić wszystko, żeby być niewidocznym.
Współpracy zero!
Nie pozostało mi nic innego, jak tylko zejść do parteru i nie mówiąc nic przytulić go do siebie. 
Początkowo cały był zesztywniały i starał się nie nawiązywać żadnego kontaktu.
Z upływem czasu jednak czułem pod dłońmi jak jego mięśnie stają się coraz luźniejsze, aż w końcu położył się na boku, a ja położyłem na nim głowę i zamknąłem oczy.


Mówię Wam: Niebo zeszło na ziemię!

I tylko słyszałem to delikatne bicie jego serducha: puk, puk, puk i szmer oddechu za każdym razem unoszący moją głowę to w górę to w dół.
Całe napięcie, gniew i frustracja zaczęły odchodzić jakby przechodząc na niego były wydalane z każdym jego oddechem gdzieś w powietrze, gdzie rozpraszały się i znikały.
Kilkanaście minut takiej sesji i wstałem taki jakiś czysty, wolny i spokojny. Psiakowi też jakby odpuścił cały ten stres i mogliśmy już normalnie pracować, jakby nigdy nic się nie działo złego.

     Od tamtej pory oczywiście mój charakter nie zmienił się, ale czasami stosujemy taką terapię i wtedy jestem do zniesienia, a robota idzie całkiem sprawnie.
Oczywiście zdarza się, że „podstępny” fotograf robi w tym czasie właśnie fotki, które później przysyła na moją skrzynkę opatrzone nazwą „bonus”. W końcu jedną z nich postanowiłem tutaj opublikować. Ta wykonana była podczas sesji z sunią Adą.

A tak swoją drogą: Przypuszczam, że gdyby Ci wszyscy, którzy w ten czy inny sposób pozbywają się swoich „czterołapów”, choć raz w życiu spróbowali takiego kontaktu z nimi, to może nie zdecydowaliby się na tak radykalne posunięcie.
Mylę się?!
A ja będę uparcie bronił tej teorii, bo wydaje mi się, że kto choć raz w życiu poczuł to ciepło, to rytmiczne bicie serca, ten szmer spokojnego, ufnego oddechu ten nie może powiedzieć, że jest mu to obojętne.
I już tak na koniec, jeszcze jedno!
Niech zazdroszczą Ci, którzy nie mają okazji do takich bliskich spotkań, ale to się da naprawić! Przecież w schronisku jest jeszcze tyle bijących z nadzieją serc: puk, puk, puk. Słyszycie? No to nie ma co czekać! 

1 komentarz:

  1. bardzo ladnie napisne, i prawdziwie. jednak z przykroscia stwierdzam ze sa ludzie ktorzy nie potrzebuja takich.... momentow. jest to dla nich obce. ostatnio mijalam grupe "doroslych" ktorzy nakrecali sie jak musza postepowac by nauczyc sie dobrze bic.
    pewnie serducho pokonalo by i takich, ale trzeba by ich odseparowac, bo przeciez w grupie ni wypada sie przytulac do psiaka.
    dziwne tez jest to ze wydawalo by sie ze ludzie ktorzy maja wszystko nie potrzebuja takich bijacych serduch, dopiero jak straca wszystko i zostana sami. no niestety, znam i takie osoby ktore cierpia na samotnosc a i tak nie potrzebuja psiej milosci.
    ale prawda jest to co napisane ponad fota.
    Moze powinien pan taka przytulasna terapie dla psiakow przez bite 8 godzin prowadzic. z kazdym pokolei:)

    OdpowiedzUsuń