poniedziałek, 24 marca 2014

Powiedział...

„Powiedział: najtrudniejszą rzeczą na świecie jest
Znalezienie kogoś, kto w ciebie uwierzy.”
M. Ward




Bo on………………….
Dzień Dobry, Dobry Wieczór zależnie od tego o jakie porze ktoś tu zajrzy.
Nikt nie tęsknił za mną?
No i w sumie dobrze mi tak. Po tak długiej nieobecności na blogu nie ma się czemu dziwić. Nieobecności spowodowanej……………….
Zresztą mniejsza o to. Być może jeszcze długo, a może wcale bym tu nie zajrzał gdyby nie pewna sprawa.
A właściwie pewien gość, który od pewnego czasu spędza mi przysłowiowy sen z powiek. Poznaliśmy się, jak to najczęściej u mnie bywa w niezbyt miłych okolicznościach.
Ja z natury raptus, próbujący go przekonać, że sesja zdjęciowa, to nie wyrok śmierci.
On usiłujący z całych sił zawisnąć na kostce mojej nogi.
Zęby piękne, białe.
Może nie największe, ale wystarczające do skutecznego obezwładnienia namolnego klienta. Tym razem źle trafił, bo ja lubię takich klientów, którzy postępują według zasady:
„Wal i odskakuj!”
Im bardziej był niechętny do bliższego kontaktu, tym większą budził moja sympatię. Zbieżność charakterków stanowiąca pomost do dalszych owocnych kontaktów? Tak!
Coś w tym jest. Koniec, końców poszedł na tę sesję i otrzymał wtedy ksywkę Drupi, bo …
Oj tak mi się zrymowało.
Jednak z czasem stanęło na tym, że imię jego będzie Bazyl. Zwany czasem także Badylem. Bazyl doprowadzający swoim nieustannym szczekaniem wszystkich na skraj rozpaczy. Czujna bestia.  
Bazyl, który jest najlepszym miernikiem tego, jakim jesteś człowiekiem.
I nie ukryjesz tego przed nim choćbyś nie wiem jak się starał.
Gość, który albo kocha na zabój, albo nienawidzi od pierwszego wejrzenia. Nie ma, że boli! A właściwie boli, kiedy niczym wytrawny asasyn zajdzie od tyłu ofiarę i wpije swoje zębiszcza w łydkę, albo pośladek (co trzeba uczciwie przyznać miało miejsce).
Chłopak na którego nie działa darcie gęby, żeby się uspokoił.
Chociaż to też nie do końca prawda. Bo wtedy, pomimo swych mało imponujących rozmiarów, staje dzielnie w szranki i odpyskowuje jak należy.
Oczywiście chowając tyłek pod biurkiem, żeby przypadkiem adwersarz go nie sięgnął.
Ale dla mnie Bazylion, to wielka miłość. To przytulanka, która bierze się na ręce, a on przytula się do twarzy i już nie ryczy tym swoim basowy głosikiem tylko gada, opowiada i skarży się w tym swoim psiowym języku.
A jak już nie może sam za siebie, to śpiewa. Tak, tak snuje te swoje melodyjne recytowanki niczym jakiś średniowieczny bard (raczej też średnio utalentowany).
I kiedy przypomnę sobie, jak jeszcze niedawno chciał mnie zeżreć, to nie mogę uwierzyć w tę przemianę.

Jednak swoją miłość podzielił w pewnym momencie ( i to niezbyt sprawiedliwie) i część (większą) przelał na koleżankę. Obraziło się stworzenie w momencie, kiedy zawarłem bliższą znajomość z Bibi, która zresztą szybko zdradziła mnie na rzecz nowego domu. Dziewczyna wyleguje się teraz w swoim nowym kojo, a jego uraza pozostała. Bo pamiętliwy jest chłopak. Czy jestem o to zazdrosny? Nie! Jak tak woli, to niech mu będzie.
To raczej on jest niepoprawnym zazdrośnikiem, bo potrafi niecnie trzasnąć jakiegoś nowo wchodzącego do biura  psa. Ot tak, żeby ten za bardzo się nie zadomowił i nie daj Boże zajął jego miejsce.
Wielkość przeciwnika nie ma znaczenia. Instynkt samozachowawczy nie istnieje.
To jest dopiero siła uczucia!

Jest też piekielnie inteligentny (chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać). Kiedy narozrabia, to wie jak się utylizować z zagrożonego rejonu, lub udawać, że jego tam wcale nie było, ewentualnie zagrać na tak zwaną: „ranną dżdżownicę”, czyli: Ja bardzo przepraszam, ale za chwilę zrobię to samo.
I na taki widok pełznącej hybrydy owczarka niemieckiego z jamnikiem i co tam jeszcze sobie wymarzysz, gniew ci  mija i machasz ręką w geście rezygnacji. Odpuszczasz, widząc jak przewraca się na grzbiet i macha tymi krótkimi łapkami, niczym żółw przewrócony na plecy. Tylko po to, żeby za sekundę bandyta znowu coś nawywijał.
Ot niereformowalny osobnik.
Kiedy głodny podbiegnie do michy, trąci nosem, spojrzy z wyrzutem i patrzy wyczekująco.

A jak je! Niech wszyscy smakosze się schowają! To istna celebra! Chrupek w pysk i słyszysz jak z lubością go rozgryza, jak pomlaskuje i głośno przełyka.
Wrażenia wizualne i dźwiękowe po prostu bezcenne.
Po jedzonku oczywiście trzeba popić i ta sama procedura, jeśli nastąpiło niedopatrzenie i nie ma świeżego napitku. A potem do boju!
No chyba, że nie chce się wyjść na dwór, to czasem jest niespodzianka gdzieś na półpiętrze. Ale co tam! To przecież nie ja! Niech ktoś posprząta, bo smród niemożliwy.
I leci pańcio zbierać, a Bazylionek już na posłanku leży, jakby w ogóle się z niego nie ruszał. Patrzysz na niego morderczym wzrokiem, a on wywala te swoje gały.
A w nich zdziwienie i zapytanie: „O co chodzi gościu? Przecież widzisz, że nie mogłem być w dwóch miejscach na raz. Szukaj winnego, ale ode mnie wypad!”

I wszystko to jest fajne. I bez względu na wszystko ma swój swoisty czar, ale nad Bazylkiem wisi jakiś zły urok. Nie może opuść schroniska.
Jakoś nie może trafić na swoich ludzi. Zresztą w pewnych sytuacjach sam „pali” swoje szanse na lepsze życie. A to nie ma ochoty pogodzić się z drugim psem, z którym dzieliłby dom, a to nie ma życzenia pogadać z zainteresowanymi, a to z kolei kiedy ma iść na spacer zapoznawczy, to zaraz po przekroczeniu bramy ciągnie z powrotem w kierunku schroniska.
I tak wciąż tkwi w tym miejscu.
Ktoś powie: Skoro tak go lubię i taki on wspaniały, to czemu go nie wezmę do siebie?

Już nie raz mówiłem patrząc w jego maślane ślepia: „Stanowcze nie, nie i jeszcze raz nie!”Mam Muchę, która nie znosi konkurencji pod jednym dachem i kocicę terminatora, która z kolei owszem akceptuje Muchę, ale z innymi psami bywa różnie i niekoniecznie sympatycznie. No i małe mieszkanie.
Próbowałem w desperacji pożyczyć kasę na dom, bo wtedy pewnie nie tylko Bazyl by u nas mieszkał, ale ja z moimi zarobkami jestem mało wiarygodny, żeby nie powiedzieć śmieszny i nikt mi takiej forsy nie pożyczy. Zresztą przy mojej życiowej zaradności skończyłoby się na tym, że ja, moja rodzina i zwierzyniec na koniec wylądowalibyśmy w kartonie pod jakimś mostem. I to pod warunkiem, że byłoby tam jakieś wolne miejsce. Nie da rady!



Dlatego w kimś z Was nadzieja. Może zajrzy tu przypadkiem ktoś, kto szuka super kolesia. Może dogada się z tym mały gamoniem i Bazyliusz w końcu trafi na człowieka, który w niego uwierzy. Nie było mnie teraz w weekend w schronisku. Może mistrzu znalazł dom i wtedy proszę uznać sprawę za niebyłą. A jeśli jednak w poniedziałek rano znowu przywita nas brudząc na dzień dobry spodnie (bo przecież trzeba poskakać mokrymi łapami w wyrazie najwyższej radości), to czekamy! Bo on przecież potrafi kochać tak mocno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz