„Powiedział: najtrudniejszą
rzeczą na świecie jest
Znalezienie kogoś, kto w ciebie uwierzy.”
Znalezienie kogoś, kto w ciebie uwierzy.”
M. Ward
Bo on………………….
Dzień Dobry, Dobry Wieczór zależnie od
tego o jakie porze ktoś tu zajrzy.
Nikt nie tęsknił za mną?
No i w sumie dobrze mi tak. Po tak długiej
nieobecności na blogu nie ma się czemu dziwić. Nieobecności spowodowanej……………….
Zresztą mniejsza o to. Być może jeszcze
długo, a może wcale bym tu nie zajrzał gdyby nie pewna sprawa.
A właściwie pewien gość, który od
pewnego czasu spędza mi przysłowiowy sen z powiek. Poznaliśmy się, jak to
najczęściej u mnie bywa w niezbyt miłych okolicznościach.
Ja z natury raptus, próbujący go
przekonać, że sesja zdjęciowa, to nie wyrok śmierci.
On usiłujący z całych sił zawisnąć na
kostce mojej nogi.
Zęby piękne, białe.
Może nie największe, ale wystarczające
do skutecznego obezwładnienia namolnego klienta. Tym razem źle trafił, bo ja
lubię takich klientów, którzy postępują według zasady:
„Wal i odskakuj!”
Im bardziej był niechętny do bliższego
kontaktu, tym większą budził moja sympatię. Zbieżność charakterków stanowiąca
pomost do dalszych owocnych kontaktów? Tak!
Coś w tym jest. Koniec, końców poszedł
na tę sesję i otrzymał wtedy ksywkę Drupi, bo …
Oj tak mi się zrymowało.
Jednak z czasem stanęło na tym, że imię
jego będzie Bazyl. Zwany czasem także Badylem. Bazyl doprowadzający swoim
nieustannym szczekaniem wszystkich na skraj rozpaczy. Czujna bestia.
I nie ukryjesz tego przed nim choćbyś
nie wiem jak się starał.
Gość, który albo kocha na zabój, albo
nienawidzi od pierwszego wejrzenia. Nie ma, że boli! A właściwie boli, kiedy
niczym wytrawny asasyn zajdzie od tyłu ofiarę i wpije swoje zębiszcza w łydkę,
albo pośladek (co trzeba uczciwie przyznać miało miejsce).
Chłopak na którego nie działa darcie
gęby, żeby się uspokoił.
Chociaż to też nie do końca prawda. Bo
wtedy, pomimo swych mało imponujących rozmiarów, staje dzielnie w szranki i
odpyskowuje jak należy.
Oczywiście chowając tyłek pod biurkiem,
żeby przypadkiem adwersarz go nie sięgnął.
Ale dla mnie Bazylion, to wielka
miłość. To przytulanka, która bierze się na ręce, a on przytula się do twarzy i
już nie ryczy tym swoim basowy głosikiem tylko gada, opowiada i skarży się w
tym swoim psiowym języku.
A jak już nie może sam za siebie, to
śpiewa. Tak, tak snuje te swoje melodyjne recytowanki niczym jakiś
średniowieczny bard (raczej też średnio utalentowany).
I kiedy przypomnę sobie, jak jeszcze
niedawno chciał mnie zeżreć, to nie mogę uwierzyć w tę przemianę.
Jednak swoją miłość podzielił w pewnym
momencie ( i to niezbyt sprawiedliwie) i część (większą) przelał na koleżankę.
Obraziło się stworzenie w momencie, kiedy zawarłem bliższą znajomość z Bibi,
która zresztą szybko zdradziła mnie na rzecz nowego domu. Dziewczyna wyleguje
się teraz w swoim nowym kojo, a jego uraza pozostała. Bo pamiętliwy jest chłopak.
Czy jestem o to zazdrosny? Nie! Jak tak woli, to niech mu będzie.
To raczej on jest niepoprawnym
zazdrośnikiem, bo potrafi niecnie trzasnąć jakiegoś nowo wchodzącego do biura psa. Ot tak, żeby ten za bardzo się nie
zadomowił i nie daj Boże zajął jego miejsce.
Wielkość przeciwnika nie ma znaczenia.
Instynkt samozachowawczy nie istnieje.
To jest dopiero siła uczucia!
Jest też piekielnie inteligentny
(chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać). Kiedy narozrabia, to wie jak się
utylizować z zagrożonego rejonu, lub udawać, że jego tam wcale nie było,
ewentualnie zagrać na tak zwaną: „ranną dżdżownicę”, czyli: Ja bardzo
przepraszam, ale za chwilę zrobię to samo.
I na taki widok pełznącej hybrydy
owczarka niemieckiego z jamnikiem i co tam jeszcze sobie wymarzysz, gniew ci mija i machasz ręką w geście rezygnacji.
Odpuszczasz, widząc jak przewraca się na grzbiet i macha tymi krótkimi łapkami,
niczym żółw przewrócony na plecy. Tylko po to, żeby za sekundę bandyta znowu
coś nawywijał.
Ot niereformowalny osobnik.
Kiedy głodny podbiegnie do michy, trąci
nosem, spojrzy z wyrzutem i patrzy wyczekująco.
A jak je! Niech wszyscy smakosze się
schowają! To istna celebra! Chrupek w pysk i słyszysz jak z lubością go
rozgryza, jak pomlaskuje i głośno przełyka.
Wrażenia wizualne i dźwiękowe po prostu
bezcenne.
Po jedzonku oczywiście trzeba popić i
ta sama procedura, jeśli nastąpiło niedopatrzenie i nie ma świeżego napitku. A
potem do boju!
No chyba, że nie chce się wyjść na
dwór, to czasem jest niespodzianka gdzieś na półpiętrze. Ale co tam! To
przecież nie ja! Niech ktoś posprząta, bo smród niemożliwy.
I leci pańcio zbierać, a Bazylionek już
na posłanku leży, jakby w ogóle się z niego nie ruszał. Patrzysz na niego
morderczym wzrokiem, a on wywala te swoje gały.
A w nich zdziwienie i zapytanie: „O co
chodzi gościu? Przecież widzisz, że nie mogłem być w dwóch miejscach na raz.
Szukaj winnego, ale ode mnie wypad!”
I wszystko to jest fajne. I bez względu
na wszystko ma swój swoisty czar, ale nad Bazylkiem wisi jakiś zły urok. Nie
może opuść schroniska.
Jakoś nie może trafić na swoich ludzi.
Zresztą w pewnych sytuacjach sam „pali” swoje szanse na lepsze życie. A to nie
ma ochoty pogodzić się z drugim psem, z którym dzieliłby dom, a to nie ma
życzenia pogadać z zainteresowanymi, a to z kolei kiedy ma iść na spacer
zapoznawczy, to zaraz po przekroczeniu bramy ciągnie z powrotem w kierunku
schroniska.
I tak wciąż tkwi w tym miejscu.
Ktoś powie: Skoro tak go lubię i taki
on wspaniały, to czemu go nie wezmę do siebie?
Już nie raz mówiłem patrząc w jego
maślane ślepia: „Stanowcze nie, nie i jeszcze raz nie!”Mam Muchę, która nie znosi
konkurencji pod jednym dachem i kocicę terminatora, która z kolei owszem
akceptuje Muchę, ale z innymi psami bywa różnie i niekoniecznie sympatycznie.
No i małe mieszkanie.
Próbowałem w desperacji pożyczyć kasę
na dom, bo wtedy pewnie nie tylko Bazyl by u nas mieszkał, ale ja z moimi
zarobkami jestem mało wiarygodny, żeby nie powiedzieć śmieszny i nikt mi takiej
forsy nie pożyczy. Zresztą przy mojej życiowej zaradności skończyłoby się na
tym, że ja, moja rodzina i zwierzyniec na koniec wylądowalibyśmy w kartonie pod
jakimś mostem. I to pod warunkiem, że byłoby tam jakieś wolne miejsce. Nie da
rady!
Dlatego w kimś z Was nadzieja. Może
zajrzy tu przypadkiem ktoś, kto szuka super kolesia. Może dogada się z tym mały
gamoniem i Bazyliusz w końcu trafi na człowieka, który w niego uwierzy. Nie
było mnie teraz w weekend w schronisku. Może mistrzu znalazł dom i wtedy proszę
uznać sprawę za niebyłą. A jeśli jednak w poniedziałek rano znowu przywita nas
brudząc na dzień dobry spodnie (bo przecież trzeba poskakać mokrymi łapami w
wyrazie najwyższej radości), to czekamy! Bo on przecież potrafi kochać tak
mocno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz