piątek, 11 kwietnia 2014

I co nam jeszcze możesz pokazać?!

„Wtedy przestałem kalkulować i………………………… przeżyłem piękne chwile.
Fotograf robił zdjęcia i teraz, kiedy tylko będę miał ochotę, mogę do nich wrócić.
Czy tego dnia mogło spotkać mnie coś lepszego? Wątpię.”
Ja

 
I co nam jeszcze możesz pokazać?!
- Tak już cię mam. I jak leżysz. I jak stoisz lewym i prawym bokiem. Portrecik też zrobiony.- Komentuje pani Mariola przeglądając zdjęcia w aparacie, po czym podnosi głowę i patrząc badawczo zadaje pytanie:

- To co? Zrobisz coś jeszcze (to oczywiście pod adresem psiego, czy też kociego modela aktualnie występującego na planie), bo jak nie to w zasadzie już cię mamy.

Kiedy takie pytanie pada pod koniec sesji i jesteśmy już trochę wyczerpani (też psychicznie), to zdarza się, że zwierzaj, ja czy koleżanka Kasia wchodzimy w fazę tak zwanej „głupawki” i czasem wychodzą zupełnie nieprzewidywane,  nieoczekiwane fotki. I tak było właśnie w przypadku suczki Kamy.






Bombowy psiak! 
Niepowtarzalna uroda (opinia ze wszech miar subiektywna), cudowna do ludzi, zapamiętała amatorka wodnych kąpieli (sprzątanie kojca w jej obecności dostarcza pracownikom niezapomnianych emocji), z innymi psiakami też w kojcu żyje w harmonii.
I tylko nierozwiązaną zagadką pozostaje, czemu takie cudo włóczyło się po ulicach gdańskiej dzielnicy Orunia Dolna. Kto zna topografię Gdańska ten wie, że akurat nie jest ona zbyt ciekawa, choć mogąca odważnym (nieświadomym) globtroterom, którzy się w nią zapuszczą, przynieść bardzo wiele niezapomnianych, acz niekoniecznie chcianych emocji. No, ale mniejsza z tym.


W każdym razie koniec końców, wylądowała u nas w schronisku. Sadząc po tym, że jakoś nikt póki co zbyt intensywnie jej nie poszukuje, wydaje mi się żal po jej zniknięciu był intensywny, ale krótki (chciałbym się mylić).






A może ona sama, mając wszystkiego dość postanowiła poszukać lepszego miejsca i niestety wylądowała w schroniskowym kojcu. No cóż! Od czegoś trzeba zacząć.


No to zaczęliśmy od pozowania na sławnym „miśku”.


I być może jej występ skończyłby się w sposób właściwie rutynowy, bo bardzo układna z niej dziewczyna i bez większych protestów przybierała wymagane pozy. 

Jak to z reguły bywa,  po kilkunastu minutach powędrowałaby z powrotem do kojca.
Gdyby nie ……….. gdyby nie to, że zawsze zaopatrzona w wszelkiej maści i marki przysmaki, które mają zachęcać bardziej opornych, wystraszonych delikwentów do współpracy na planie fotografka postanowiła nagrodzić gładko przebiegającą współpracę rzucając jeden w kierunku Kamy.


Ułamek sekundy, mrugniecie powieką, a w mojej durnej głowie obudził się chochlik przekory (zapewniam Was, że przy mizernej wielkości moich półkul mózgowych, ma w niej komfortowy apartament), a popisując się wciąż niezwykłym, jak na wiek refleksem (tu salwa śmiechu, ale wybaczam) udało mi się go, dosłownie przed jej nosem, przechwycić.

W pierwszej chwili Kama zbaraniała. Kłapnęła szczęką, ale złapała tylko powietrze.
Siadła podniosła łeb i obrzuciła mnie ogromnie oburzonym spojrzeniem.
„Ej ty gościu! To było dla mnie! Oddawaj mój smakołyk”. 
Ale chochlik zasuwał już na pełnych obrotach.
- Kochana oddam ci go, jak zrobisz coś wyjątkowego. Bo wiesz tak naprawdę, to tych przysmaków nie lubię. Są twarde i włażą w zęby. Wolę te zielone, które zawierają spirulinę (jak dla mnie fascynująca nazwa składnika) i mają naturalną słodycz. I tego w życiu bym nie ci oddał. - Przemawiał przeze mnie słodkim głosem mój pomocnik i specjalista od robienia rzeczy nie zawsze mądrych.

A ona najpierw powiodła wzrokiem po wszystkich obecnych, jakby chciała powiedzieć:
„Widzicie co za drań! Gwizdnął, co moje i nie chce oddać. Może coś zrobicie w tej sprawie?”

Oczywiście odezwały się głosy protestu i nacisku, żebym przestał denerwować psinę, bo się tak nie godzi. Ale gdzie tam!
A potem była jedna łapka, druga łapka, obie naraz. 

















Była stójka z wyrzutem łba, aż pani Mariola stwierdziła, ze ta pozycja w wydaniu Kamy, to raczej nie popularny „zajączek”,  tylko poza wieloryba wyskakującego właśnie z wody. 
Cóż każdy widzi to, co chce. 

A przedmiot sporu, czyli ów nieszczęsny smakołyk spoczywał w kieszeni pod czujną opieką chochlika, który jak się zaraz okaże wykazał się niebywałą inwencją. 

W końcu zniecierpliwiona Kama rozdarła się ile sił w płucach. I nie brzmiało to bynajmniej jak typowe hau, hau, hau. 

Z łatwością dało się wychwycić frazę: oddaj, oddaj!
Żeby już nie przedłużać tej awantury sięgnąłem do kieszeni i ………….

I powiedziałem do patrzącej na mnie z nadzieją Kamy:
- A teraz, żeby dostać swój przysmak musisz dać mi całusa i będziemy kwita.- I nie zastanawiając się włożyłem przysmak w usta. Zamknąłem oczy i pochyliłem się w jej kierunku. Tak wiem, że nie jestem całkiem normalny, ale jakoś mi to nie przeszkadza, innym tylko czasem.

Jedyne o czym w tej krótkiej chwili myślałem to, że może być to najboleśniejszy całus w moim życiu i, że w razie czego wygrane w castingach do głównych ról w horrorach mam już w kieszeni.
Czyli w końcu wyjdę na swoje i będę miał więcej kasy niż tylko na siedem dni od przelewu.
A bliscy i znajomi przecież w końcu przyzwyczają się do nowej aranżacji elewacji.
Nic takiego nie nastąpiło.
Prawdziwa sztukmistrzyni. Poczułem tylko lekkie szarpnięcie i już smaczek był chrupany.
Jak się okazało pani fotograf, o której zapomnieliśmy podczas przekomarzania nacisnęła spust migawki właśnie w momencie, kiedy nasze paszcze zetknęły się.







Jeszcze mój fałszywy doradca i inspirator chciał pożartować z białym czymś, co wybitnie zasmakowało psinie. Tym razem jednak jego zapał został szybko ostudzony. Bystra dziewczyna. Dała się nabrać tylko raz.
Krótkie „spadaj!” dało w końcu do myślenia i tak zakończyliśmy występ.
Magiczny pies.
Nie wiem, co jeszcze potrafi, ale ktoś z Was może się o tym przekonać zabierając ze schroniskowego kojca.
Ja tam nic nie mówię, ale może warto? Być może niektórym, to co zrobiłem wyda się głupie, niebezpieczne, nieodpowiedzialne i co tam sobie jeszcze chcą, ale przeżywszy trochę lat wśród innych dwunożnych, prędzej obdarzę zaufaniem czworonoga,
bo po pierwsze:
wiem czego się po nim spodziewać,
po drugie: z tymi pierwszymi bywa, mówiąc naprawdę najoględniej różnie
i  wreszcie po trzecie:
mając z reguły puste konto bankowe, jestem najbogatszym człowiekiem na świecie, bo przeżywam piękne chwile.

I to właśnie w tym odcinku próbowałem Wam pokazać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz