„Zaopiekuj
się mną,
nawet gdy powodów brak.
Zaopiekuj się mną
mocno tak.”
nawet gdy powodów brak.
Zaopiekuj się mną
mocno tak.”
Rezerwat
Wpis ten dedykuję mojemu synowi Igorowi.
„Jak maratończyk, który pomimo
krańcowego wyczerpania, triumfalnie przekracza linię mety. Jak himalaista,
który w skrajnie ekstremalnych warunkach zdobywa kolejny upragniony szczyt.
Tak ja doprowadziłem Twoją
historię do szczęśliwego końca.
Kolejny pies, który idzie do
nowego domu.
Wydarzenie jakich wiele, fajne,
ale przecież nic szczególnego, jednak nie dla mnie i nie w tym
przypadku.
Kiedy spotkaliśmy się po raz
pierwszy w kwietniu zeszłego roku dałem Ci słowo honoru, że zrobię wszystko,
żebyś znalazł swoją bezpieczną przystań.
Honor, to obok prawdomówności,
szczerości, jedna z cech charakteru, które cenię najwyżej.
I chociaż z ogromną przykrością
stwierdzam, że obecne czasy nie potrzebują błędnych rycerzy, a raczej hołdują
postawie „wygłodniałego rekina” (do tych ostatnich nic nie mam), to ja jednak
pozostanę przy swoim staroświeckim światopoglądzie. I za nic w świecie nie
chciałbym rzucić danej obietnicy na wiatr, dlatego potem było tyle wątpliwości,
rozterek, daremnego wypatrywania tych, przed którymi otworzysz się tak, jak przede mną.
Ale to
było gdzieś w tle, bo najważniejsze było to co nawiązało się między nami.
Dzisiaj z perspektywy czasu śmiało mogę powiedzieć, że były to najcudowniejsze
chwile, które dzięki Tobie miałem okazję przeżyć.
A przecież jak niewiele w tej
obcej, zimnej rzeczywistości jest takich momentów. Jak trzeba o nie dbać i pielęgnować
je w pamięci, żeby mieć siłę na dalsze trwanie w tej beznadziejności.
Nawet nie
wiesz jaki jestem dumny i szczęśliwy, że to właśnie Ty, który sam potrzebowałeś
pomocy dałeś mi na te kolejne miesiące siłę i energię do trwania. I chociaż
zabrzmi to jak samochwalstwo, ja również jestem dumny, że sam bezgłośnie
prosząc o pomoc potrafiłem właśnie z Tobą podzielić się tymi ostatkami własnej
wiary w dobro.
A Ty ją przyjąłeś i odpłaciłeś mi
tym samym. Ty często mylnie określany jako groźny, okazałeś się jednym wielkim serduchem,
któremu tylko trzeba było dać szansę i czas.
Zawsze porównywałem Cię w myślach do
zaniedbanego kwiatu, który nie doglądany, nie podlewany zwinął swoje płatki i
ukrył się za szarością w oczekiwaniu na to, że ktoś w końcu podleje go troską i
miłością. Z dumą patrzyłem jak się otwierasz, rozwijasz i piękniejesz w oczach.
Przynajmniej dla mnie. Każdy dzień przynosił postępy.
Nigdy już nie zapomnę
tego wyrazu bezgranicznego oddania wypisanego na Twoim pysku.
Zawsze już będzie
mi towarzyszył widok Twojego łobuzerskiego uśmieszku, kiedy się spotykaliśmy.
Nigdy też nie zapomnę tych dawanych przez Ciebie całusów. Tak delikatnych, że
aż nie chciało się dać wiary, że te same zęby mogłyby mi zedrzeć w jednej
chwili twarz. Gdybyś tylko chciał. Ale Tobie nigdy to nie przyszło do tej
Twojej myślącej głowy, bo wiedziałeś, że ufam Ci bezgranicznie.
Ty wobec mnie
nigdy nie nadużyłeś tego zaufania w przeciwieństwie do ludzi. A podobno jesteś
tylko psem. A ja chciałbym, żeby wielu ludzi miało takie cechy charakteru jak
Ty.
Nie obrażajmy się kochani
na takie moje stwierdzenie, bo niestety pomimo naszego zadufania i zapatrzenia
w siebie, naprawdę czasem powinniśmy się uczyć od zwierząt, a nie odwrotnie.
Ty
mój „dzieciaku”, który tak uwielbiałeś to nasze wspólne tarzanie się po ziemi w
szalonych zabawach.
Ty mój „chłopaczku”, który na dźwięk mojego głosu rwałeś do
mnie w ślepym pędzie. Ty mój pieszczochu, który potrafiłeś wejść mi na plecy i
owinąć się na karku.
Ty mój dwudziesto pięcio kilowy „drobiazgu” noszony przeze
mnie na rękach.
Jakże mógłbym teraz wymazać Cię z pamięci? Za każdy Twój
oddech, za każde spojrzenie, trącenie tym swoim nochalem mogę Ci teraz tylko
podziękować.
Pokazaliśmy ludziom i światu, że tacy jak Ty mogą być cudownymi
psami jeśli tylko chce się je zrozumieć i uszanować. Pokazaliśmy wspólnie, że
przyjaźń z Tobą może być niepowtarzalną przygodą. Po historii z Piterem myślałem, że już
nigdy nie przeżyję takich chwil, ale życie szykuje niespodzianki i znowu
dostąpiłem takiego zaszczytu.
Odchodząc zabrałeś ze sobą kawałek mojego serca,
ale i pozostawiłeś mi na pamiątek odrobinę swojego. Staliśmy się braćmi krwi,
połączonymi niewidzialnymi nićmi przywiązania. Braćmi tak podobnymi do siebie z
charakterów. Bezgranicznie lojalnymi
wobec przyjaciół, ale też zabójczo pamiętliwymi wobec tych którzy nas
skrzywdzili. Nieustępliwymi, kiedy mamy poczucie słuszności.
Czasem upadającymi, ale
zawsze próbującymi powstać na powrót z kolan. To wszystko znalazłem w Tobie i
chyba dlatego tak się z Tobą związałem.
Spokojni, cierpliwi,
pozbawieni poczucia wyższości, pokorni wobec Ciebie, słuchający i powoli
pokonujący bariery niewiedzy i wątpliwości, uczący się Ciebie i zdeterminowani
zabrali Cię końcu do swojego domu.
Nie
zrezygnowali po pierwszym razie, kiedy to próbowałeś ich przestraszyć. Powoli krok
po kroku, dzień po dniu kierując się dawanymi radami i spędzając z Tobą mnóstwo
czasu wkroczyli w końcu na taką samą ścieżkę, jak ja kiedyś. Na ścieżkę wielkiej przygody. Oczywiście
nie pozbawionej zakrętów i wymagającej jeszcze wiele pracy. Ale ja w nich
uwierzyłem i oni odpłacili mi tym, że teraz nie siedzisz w schroniskowym kojcu.
Kiedy zabierali Cię ze sobą grałem jak zwykle twardziela. Jednocześnie czułem
skrywaną radość jak i ulgę, że udało nam się dobiec do mety.
Dzisiaj kiedy w
końcu siadłem, żeby o tym opowiedzieć Wam wszystkim na blogu, to „wyję”. I
wiecie co? Wcale się tego nie wstydzę.
Guciu, wierzę, że trafiłeś na
świetnych ludzi, ale wiem też, że zawsze już będziesz też przy mnie.
I nawet teraz kiedy stoję na
krawędzi, bo coś tam się popsuło, też czuję Twoją obecność, nieomalże fizyczną.
I kiedy czuję, że tonę, łapię za Twój grzbiet i obejmuję za ten mocarny kark, żeby nie
pogrążyć się na dobre w odmętach. Wielkie dzięki! I pamiętaj przyjacielu, że
gdyby jednak coś tam nie poszło (czego nie przyjmuję do wiadomości), to wrócisz
do mnie. Już na zawsze.”
Kochani,
wciąż jestem upominany przez Panią Mariolę, że nie powinienem się tak
rozpisywać. Że za długie, że nie przeczytają.
Ale powiedzcie sami, czy można w
dwóch banalnych zdaniach opowiadać takie historie?
Ja tak nie potrafię.
Kierując
się zasadami jej filozofii robienia zdjęć, ja w te teksty wkładam zawsze całe
serce, bo inaczej już dawno bym to zarzucił.
Pragnę, żebyście wraz ze mną mogli
przeżywać te wszystkie momenty smutne i radosne. Te chwile zwątpienia, jak i triumfu. Staram się
pukać do Waszych serc i umysłów, żeby chociaż na chwilę się otworzyły. Jeśli
choć w niewielkim stopniu mi się to udaje, to rad jestem ogromnie.
Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz