sobota, 24 stycznia 2015

„A Ty zawsze będziesz przy mnie”.

„Zaopiekuj się mną,
nawet gdy powodów brak.
Zaopiekuj się mną
mocno tak.”
Rezerwat


Wpis ten dedykuję mojemu synowi Igorowi.

„Jak maratończyk, który pomimo krańcowego wyczerpania, triumfalnie przekracza linię mety. Jak himalaista, który w skrajnie ekstremalnych warunkach zdobywa kolejny upragniony szczyt.
Tak ja doprowadziłem Twoją historię do szczęśliwego końca.
Kolejny pies, który idzie do nowego domu.
Wydarzenie jakich wiele, fajne, ale przecież nic szczególnego, jednak nie dla mnie i nie w tym przypadku.

Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy w kwietniu zeszłego roku dałem Ci słowo honoru, że zrobię wszystko, żebyś znalazł swoją bezpieczną przystań. 
Honor, to obok prawdomówności, szczerości, jedna z cech charakteru, które cenię najwyżej.
I chociaż z ogromną przykrością stwierdzam, że obecne czasy nie potrzebują błędnych rycerzy, a raczej hołdują postawie „wygłodniałego rekina” (do tych ostatnich nic nie mam), to ja jednak pozostanę przy swoim staroświeckim światopoglądzie. I za nic w świecie nie chciałbym rzucić danej obietnicy na wiatr, dlatego potem było tyle wątpliwości, rozterek, daremnego wypatrywania tych, przed którymi otworzysz się tak, jak przede mną. 

Ale to było gdzieś w tle, bo najważniejsze było to co nawiązało się między nami. Dzisiaj z perspektywy czasu śmiało mogę powiedzieć, że były to najcudowniejsze chwile, które dzięki Tobie miałem okazję przeżyć. 
A przecież jak niewiele w tej obcej, zimnej rzeczywistości jest takich momentów. Jak trzeba o nie dbać i pielęgnować je w pamięci, żeby mieć siłę na dalsze trwanie w tej beznadziejności. 

Nawet nie wiesz jaki jestem dumny i szczęśliwy, że to właśnie Ty, który sam potrzebowałeś pomocy dałeś mi na te kolejne miesiące siłę i energię do trwania. I chociaż zabrzmi to jak samochwalstwo, ja również jestem dumny, że sam bezgłośnie prosząc o pomoc potrafiłem właśnie z Tobą podzielić się tymi ostatkami własnej wiary w dobro.
A Ty ją przyjąłeś i odpłaciłeś mi tym samym. Ty często mylnie określany jako groźny, okazałeś się jednym wielkim serduchem, któremu tylko trzeba było dać szansę i czas. 

Zawsze porównywałem Cię w myślach do zaniedbanego kwiatu, który nie doglądany, nie podlewany zwinął swoje płatki i ukrył się za szarością w oczekiwaniu na to, że ktoś w końcu podleje go troską i miłością. Z dumą patrzyłem jak się otwierasz, rozwijasz i piękniejesz w oczach. 
Przynajmniej dla mnie. Każdy dzień przynosił postępy. 

Nigdy już nie zapomnę tego wyrazu bezgranicznego oddania wypisanego na Twoim pysku. 
Zawsze już będzie mi towarzyszył widok Twojego łobuzerskiego uśmieszku, kiedy się spotykaliśmy. 

Nigdy też nie zapomnę tych dawanych przez Ciebie całusów. Tak delikatnych, że aż nie chciało się dać wiary, że te same zęby mogłyby mi zedrzeć w jednej chwili twarz. Gdybyś tylko chciał. Ale Tobie nigdy to nie przyszło do tej Twojej myślącej głowy, bo wiedziałeś, że ufam Ci bezgranicznie. 
Ty wobec mnie nigdy nie nadużyłeś tego zaufania w przeciwieństwie do ludzi. A podobno jesteś tylko psem. A ja chciałbym, żeby wielu ludzi miało takie cechy charakteru jak Ty.
Mówię Ci, że możesz być dla nich wzorcem, a wtedy świat z całą pewnością byłby lepszy. 

Nie obrażajmy się kochani na takie moje stwierdzenie, bo niestety pomimo naszego zadufania i zapatrzenia w siebie, naprawdę czasem powinniśmy się uczyć od zwierząt, a nie odwrotnie. 

Ty mój „dzieciaku”, który tak uwielbiałeś to nasze wspólne tarzanie się po ziemi w szalonych zabawach. 
Ty mój „chłopaczku”, który na dźwięk mojego głosu rwałeś do mnie w ślepym pędzie. Ty mój pieszczochu, który potrafiłeś wejść mi na plecy i owinąć się na karku. 
Ty mój dwudziesto pięcio kilowy „drobiazgu” noszony przeze mnie na rękach. 

Jakże mógłbym teraz wymazać Cię z pamięci? Za każdy Twój oddech, za każde spojrzenie, trącenie tym swoim nochalem mogę Ci teraz tylko podziękować. 

Pokazaliśmy ludziom i światu, że tacy jak Ty mogą być cudownymi psami jeśli tylko chce się je zrozumieć i uszanować. Pokazaliśmy wspólnie, że przyjaźń z Tobą może być niepowtarzalną przygodą. Po historii z Piterem myślałem, że już nigdy nie przeżyję takich chwil, ale życie szykuje niespodzianki i znowu dostąpiłem takiego zaszczytu. 
Odchodząc zabrałeś ze sobą kawałek mojego serca, ale i pozostawiłeś mi na pamiątek odrobinę swojego. Staliśmy się braćmi krwi, połączonymi niewidzialnymi nićmi przywiązania. Braćmi tak podobnymi do siebie z charakterów. Bezgranicznie  lojalnymi wobec przyjaciół, ale też zabójczo pamiętliwymi wobec tych którzy nas skrzywdzili. Nieustępliwymi, kiedy mamy poczucie słuszności. 
Czasem upadającymi, ale zawsze próbującymi powstać na powrót z kolan. To wszystko znalazłem w Tobie i chyba dlatego tak się z Tobą związałem.


Drogi Gustawie, bo przecież tu oczywiście mowa o Tobie, w końcu trafiłeś na ludzi, którzy postanowili, że dadzą Ci szansę. 
Spokojni, cierpliwi,  pozbawieni poczucia wyższości, pokorni wobec Ciebie, słuchający i powoli pokonujący bariery niewiedzy i wątpliwości, uczący się Ciebie i zdeterminowani zabrali Cię końcu  do swojego domu. 

Nie zrezygnowali po pierwszym razie, kiedy to próbowałeś ich przestraszyć. Powoli krok po kroku, dzień po dniu kierując się dawanymi radami i spędzając z Tobą mnóstwo czasu wkroczyli w końcu na taką samą ścieżkę, jak ja kiedyś. Na ścieżkę wielkiej przygody. Oczywiście nie pozbawionej zakrętów i wymagającej jeszcze wiele pracy. Ale ja w nich uwierzyłem i oni odpłacili mi tym, że teraz nie siedzisz w schroniskowym kojcu. 
Kiedy zabierali Cię ze sobą grałem jak zwykle twardziela. Jednocześnie czułem skrywaną radość jak i ulgę, że udało nam się dobiec do mety. 

Dzisiaj kiedy w końcu siadłem, żeby o tym opowiedzieć Wam wszystkim na blogu, to „wyję”. I wiecie co? Wcale się tego nie wstydzę.

Guciu, wierzę, że trafiłeś na świetnych ludzi, ale wiem też, że zawsze już będziesz też przy mnie.
I nawet teraz kiedy stoję na krawędzi, bo coś tam się popsuło, też czuję Twoją obecność, nieomalże fizyczną. I kiedy czuję, że tonę, łapię za Twój grzbiet i obejmuję za ten mocarny kark, żeby nie pogrążyć się na dobre w odmętach. Wielkie dzięki! I pamiętaj przyjacielu, że gdyby jednak coś tam nie poszło (czego nie przyjmuję do wiadomości), to wrócisz do mnie. Już na zawsze.”




Kochani, wciąż jestem upominany przez Panią Mariolę, że nie powinienem się tak rozpisywać. Że za długie, że nie przeczytają. 
Ale powiedzcie sami, czy można w dwóch banalnych zdaniach opowiadać takie historie? 
Ja tak nie potrafię. 
Kierując się zasadami jej filozofii robienia zdjęć, ja w te teksty wkładam zawsze całe serce, bo inaczej już dawno bym to zarzucił.
Pragnę, żebyście wraz ze mną mogli przeżywać te wszystkie momenty smutne i radosne. Te chwile zwątpienia, jak i triumfu. Staram się pukać do Waszych serc i umysłów, żeby chociaż na chwilę się otworzyły. Jeśli choć w niewielkim stopniu mi się to udaje, to rad jestem ogromnie. 
Dziękuję.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

„Kamienne serca.”


 



„I tu pozostań! Nie ma miejsca dla Ciebie pod moim dachem. Twój czas bezpowrotnie minął. Sługą mi byłeś i  to dla mnie, stojąc przypięty na łańcuchu zarówno w upalne dni, jaki i w te chłodne, słotne pilnowałeś mojego dobytku. W nocy zamiast spać, czuwałeś biegając po posesji, wypatrując potencjalnego złodzieja, a w dzień przykuty niczym niewolnik do swojej budy bezskutecznie wypatrywałeś jakiegoś dobrego gestu z mojej strony, aż w końcu straciłeś wszelką radość życia. Pilnować, jeść i odsypiać nocną pracę. Jeden dzień podobny do drugiego. Przywykłeś do tego i dobrze pełniłeś swoją rolę, skoro dożyłeś tylu lat. Dla Ciebie ja byłem bogiem, wyrocznią i sprawiedliwością. Nie znałeś innego życia, bo i po co. Jeszcze byś mi się zbuntował i byłby kłopot. Ale Ty przecież wiedziałeś jakie byłyby tego nieprzyjemne dla Ciebie konsekwencje i nigdy mi się nie przeciwstawiłeś. Lata mijały. Twardy byłeś, bo cię nie rozpieszczałem. Nigdy nie chorowałeś na swoje szczęście. Cóż to za fanaberie! Pies moim przyjacielem? Pies moim towarzyszem? Co za mięczaki to wymyśliły? Ty dla mnie byłeś narzędziem, moim żywym  alarmem. Dostawałeś jeść? Miałeś gdzie skryć się gdy padał deszcz, lub śnieg? O czym może więcej marzyć ktoś taki jak Ty? Ale Twój czas minął. Podupadłeś ostatnio na zdrowiu, licho wyglądasz, Zestarzałeś się i nie służysz mi jak dawniej. Ślepniesz, źle słyszysz i poruszasz się ledwo co. Jeśli kiedykolwiek myślałeś, że teraz w moim domu sobie wypoczniesz, to bardzo się myliłeś. Nie mam takiego zwyczaju. Teraz na Twoje miejsce przyjdzie młodszy, silniejszy, który Cię zastąpi. To koniec! Nic do Ciebie nie mam, więc leż tu na tym polu. Łaskawy jestem i pozwalam Ci odejść tak jak żyłeś, a nie kończę tego uderzeniem obucha siekiery, czy łopaty . W nędzy, poniżeniu, samotności, obdarty z dumy. Przecież dla Ciebie to nie ma znaczenia. Niech Twoje zwłoki zleją się z szaro-burym tłem tego pola, na którym dokonasz swojego żywota. Tak, żeby nikt Cię tu nie dostrzegł. I pozostawiam Ci też ten łańcuch, który towarzyszył Ci przez większość życia. To jedyna rzecz jaką ode mnie otrzymasz za te wszystkie lata służby. Nie, nie podnoś łba i nie próbuj za mną iść. Zresztą nie dasz rady. Nie marnuj tych resztek życia na z góry skazaną na porażkę pogoń za mną. Dla mnie jesteś od teraz przeszłością.” 


Ten wpis miał być poświęcony zupełnie innemu wydarzeniu, ale demony ludzkiego okrucieństwa nie śpią i niestety po raz kolejny opowiadam wam historię, tym razem Franka znalezionego na polu przez gdańską Straż Miejską. I po raz kolejny złość i bezsilność mnie dławi, że w taki sposób można potraktować bezbronną, potrzebującą wsparcia i opieki istotę. Nie jestem ani szczególnie dobrym, ani szczególnie złym człowiekiem, ale nie mogę zrozumieć, a już tym bardziej szukać usprawiedliwienia na takie postępowanie. Tu na usta cisną się najbardziej obelżywe inwektywy, ale ja ich nie użyję, bo to niczego nie zmieni. Czasem otaczająca nas rzeczywistość potrafi być naprawdę „dobijająca”.

To wydarzenie tym bardziej było dla mnie wstrząsające, że właśnie dzisiaj podczas spotkania z młodzieżą kładłem właśnie nacisk na takie rzeczy jak odpowiedzialność, przewidywanie i szacunek wobec naszych czworonożnych towarzyszy. Kładłem im właśnie do głowy, żeby nigdy nie postąpili w taki sposób ze swoim psem czy kotem jak to miło miejsce w przypadku Franka. A tu masz!

A Franek już czysty, najedzony, napojony leży w swojej klatce. Cichy i bezradny. Z trudem się podnosi i co robi? Szuka nosem ludzkiej dłoni i nadstawia głowę, żeby poczuć jej dotyk. Potem przechodzi kilka kroków, zawraca i siada obok człowieka. Sam się przytula i tak tkwi, jakby z ciepła ludzkiego ciała czerpał siłę do dalszego życia. I to ten widok jest wstrząsający i poruszający najgłębsze struny ludzkiej duszy. Trzeba by mieć kamienne serce, być bez duszy, żeby ten widok bezradnej, słabej istoty szukającej wsparcia u człowieka nie wzruszył i nie wstrząsnął do głębi.

A przecież inny „człowiek” nie miał skrupułów i zupełnie nie przejął się tym co go spotka.

Mam nadzieję, że schronisko będzie dla tylko przystankiem w drodze do nowego domu. Wierzę, że jeszcze uda mu się przeżyć dobre chwile w życiu, że jeśli przyjdzie na niego czas to będzie odchodził z tego świata otoczony ludźmi dobrymi, których przecież nie brakuje na tym podłym świecie.

Ja wciąż z dziecięcą naiwnością podtrzymuję w sobie wiarę, że tych serc dobrych jest mimo wszystko więcej niż tych kamiennych.


O stanie psiaka i jego dalszym losie możecie się dowiadywać pod nr tel. 58/522-37-80; 58/522-37-27.
(W tym wpisie wykorzystano fotografie wykonane przez funkcjonariuszy Straży Miejskiej Gdańsk.
źródło: http://strazmiejska.gda.pl)