Pogubionym, często niezrozumianym,
niepokornym wpis ten dedykuję.
O tym, co się wydarzy w naszym życiu, często decyduje
przypadek. A może nie.
Może jednak istnieje coś takiego, jak przeznaczenie.
Ja tam nie wiem, chociaż próbowałem odnaleźć na to
pytanie odpowiedź, ale ostatecznie mi się nie udało. Pozostały wątpliwości.
Mniejsza z tym.
Nie mały, kawał psa, ale tak naprawdę tylko fizycznie
imponujący, bo gdzieś w głębi, to bardzo wrażliwy, zagubiony, pełen rezerwy
chłopak. Ktoś tam, kiedyś próbował coś z nim zrobić. Coś tam nawet wychodziło, ale
proza życia przerwała ten pozytywny proces.
Znowu został sam i zamknął się w sobie. Był, istniał, ale
codziennie po kawałku gdzieś w głębi swojego umysłu i duszy powoli umierał,
stając się coraz bardziej obcy dla świata i ludzi.
Widziałem go, słyszałem o nim, ale długo nie czułem się
na siłach, żeby spróbować wyciągnąć do niego rękę.
Nie bałem się konfrontacji z jego lękami i niechęcią do
kontaktu. Bardziej czułem, że nie w tej chwili, że nie mam tyle pozytywnej
energii, którą będę mógł mu przekazać.
Musiałem ją zmagazynować, by pewnego dnia po prostu wyjść
mu naprzeciw i spróbować.
Tak się w końcu stało. Bał się, nie chciał, ale ja nie
ugiąłem się pod tą presją.
Psia miłość od pierwszego wejrzenia?
A to dobre!
Absolutnie nie! To było tak, jakbym wziął w dłonie
nierozbrojony pocisk, który może w każdej chwili eksplodować. Tak było
przynajmniej w początkowym okresie. Kosztowało mnie to wiele zdrowia i nerwów.
Zresztą jego pewnie też.
Dzisiaj mogę się przyznać, że na początku były momenty,
że się bałem. Byłbym idiotą, gdybym temu zaprzeczał. Jest na tyle silny, że
gdyby tylko chciał, to mógłby mnie dokumentnie sponiewierać.
Ale tego nie zrobił, chociaż próbował mnie, sprawdzał czy
aby na pewno nie uda się mnie przerobić na swoją modłę, co pewnie miałoby
nieciekawe konsekwencje.
Zaciskałem zęby i uparcie dążyłem do tego, żeby dotrzeć
do tej jego lepszej, skrzętnie ukrytej natury.
Powoli.
Dość powoli uczyliśmy się siebie nawzajem, uzupełniając
wiedzę o sobie.
Przeszliśmy całą drogę od samego początku.
Czasem kiedy na niego patrzę to śmieję się, że urodził
się po raz drugi. Przynajmniej dla mnie, no i chyba dla siebie.
Zaczynaliśmy od tego, żeby nie uchylał się przed
dotykiem, a doszliśmy do tego, że ostatnio zaszalałem spuszczając go ze smyczy
na nieogrodzonym terenie podczas spaceru.
No odbiło mi! Stary a głupi!
Przecież mógł wybrać „wolność”.
A jednak gdzieś tam w głębi przeczuwałem, że stanie się,
to co się stało. Pomimo, że nie ograniczało go nic, to wrócił do mnie na
pierwszy gwizd. Wrócił jakbyśmy byli ze sobą od lat, a przecież tak nie jest.
Może być coś piękniejszego?
Czy wyobrażałem sobie, że kiedyś nadejdzie taki moment?
Nigdy!
Chciałem tylko, żeby świetny, mądry psiak nie zwariował
do końca. Nic więcej od niego nie oczekiwałem, bo niby jakie miałbym do tego
prawo?
Nie oczekiwałem, że będzie dostrzegał mnie z daleka, że
będzie się tak obłędnie cieszył na mój widok, że zaufa mi w takim stopniu, że
będzie kładł te swoje uszyska po sobie i robił z siebie „kosmitę”.
Czym sobie na to zasłużyłem? Wspólnymi pogaduchami?
Spacerami do lasu? Wspólnymi kąpielami w kałużach, bo ogromnym miłośnikiem wody
jest? No bo czym?
Ktoś stwierdził, że to wkład pracy przyniósł taką
przemianę Kacztery. Odpowiem niepokornie, że to nie praca. Porównam to do aktu
twórczego, w którym człowiek musi na powrót powoli, cierpliwie poskładać
rozsypaną na okruchy osobowość i to tak, żeby jak najmniej rys na niej
pozostało. Nigdy nie traktowałem tego jako pracę, bardziej jako akt
zadośćuczynienia wobec istoty zmiażdżonej przez innego człowieka i tak niech
pozostanie.
Kacztery ma jeszcze milion problemów do rozwiązania, ale
w końcu się z nimi uporamy.
Są tacy, którzy wątpią, że kiedyś trafi do swojego domu,
ale ja wtedy odpowiadam, że nic nie dzieje się bez przyczyny i że trzeba
wierzyć, że przyjdzie dzień, w którym duży
– mały chłopiec będzie miał okazję zasmakować normalnego, domowego życia. Bo ja
pomimo przeżytych lat, które przynoszą przecież oprócz wspaniałych chwil równie
wiele, o ile nie więcej goryczy, wciąż gdzieś w głębi duszy zachowuję tę chłopięcą wiarę w to, że będzie dobrze.