środa, 10 sierpnia 2016

Krótko, ale mocno.





Minęliśmy się.

Zresztą nie po raz pierwszy, bo kiedy szedł do domu, to także nie mieliśmy okazji się pożegnać. Taki los.

Ale mimo to, ja wciąż o nim pamiętam, chociaż mam świadomość, że on już od pewnego czasu wiedzie inne lepsze życie. Mimo, że nasze drogi się rozeszły i jakoś nie mamy szczęścia, żeby się spotkać, to przez pewien, krótki okres czasu połączyła nas mocna przyjaźń.

Nie, nie od razu przypadliśmy sobie do gustu, bo kiedy on pojawił się w schronisku wraz z rodzeństwem żyjącym gdzieś na działkach, to zupełnie nie miał ochoty na żadne zaprzyjaźnianie się.

Z całej czwórki rodzeństwa,to chyba on był najbardziej przerażony i bezradny. Potem, oczywiście stworzył sobie swój świat w schroniskowym kojcu, w którym czuł się bezpiecznie i żeby tylko nikt nic od niego nie chciał. A już za żadne skarby nie było mowy o choćby podejściu do człowieka.

Za każdy razem, kiedy przechodziłem koło kojca, w którym „mieszkał” było mi go ogromnie żal, ponieważ ładny z niego był psiak i jego szanse na znalezienie nowego domu byłyby ogromne gdyby nie to, że nie miał od początku swojego życia szczęścia.

                              
                                                                                                

I jeszcze coś… właśnie to coś nieokreślonego, co zawsze mnie przyciąga do takich osobników.

Początkowo prosto nie było.

Nie wiedząc, co go czeka stawiał niesamowity opór.

Podarte rękawy kurtki, lekko sfatygowane ręce. Ale nie odpuściłem, bo czułem, że się uda.



Kiedy już w końcu udało mi się go, powiedzmy uspokoić, kiedy już mogłem go mocno przytulić, kiedy czułem te jego małe, trzepoczące serduszko, to już byłem przekonany, że będzie ok. Uświadomiłem sobie, że właśnie poznałem nowego kumpla.



Ochrzciłem go imieniem Tytus, bo taki on tyci był i zresztą został. A on to imię bardzo szybko sobie przyswoił.

I w sumie teraz sobie przypominam, dlaczego wyciągnąłem do niego rękę. On w pewnym stopniu przypominał mi innego chłopaka, z którym miałem przyjemność spędzić wiele dobrych chwil.

Miał w sobie coś z Watsona, którego przy okazji gorąco pozdrawiam.



Tytus okazał się niesamowitym chłopczykiem. Robił ogromne postępy socjalizacyjne, jakby chciał nadrobić zgubiony, stracony czas.

Chodzenie w szelkach, wychodzenie na spacery, przyjaźń z Myszą i inną dużą kumpelą Fioną, o której może kiedyś przy okazji też opowiem, te ślepia wpatrzone w człowieka, pełne oddania, wierności i przywiązania, ale też ujawniające czasem ten cwaniacki błysk.

Te nasze wspólne włóczęgi, to chodzenie przy nogawce.



Dzisiaj, kiedy czasem nachodzi mnie sentymentalny nastrój, to wracam właśnie do tych fotek, które też pokazuję Wam i wracam wspomnieniami właśnie do tych miłych sercu chwil.

Pamiętam, jaki byłem dumny z niego, że tak pięknie i szybko rozkwita, pamiętam też jak martwiłem się o niego, kiedy pewnego dnia Tytus już mnie nie powitał, bo okazało się, że poszedł do nowego domu. Okazało się, że zupełnie niepotrzebna to była troska, bo trafił w dobre ręce. I chociaż tak rzadko się odzywa, to nic nie szkodzi, bo myśmy zdążyli będąc razem „przegadać” wiele godzin.

I znowu wyszło, pompatycznie, sentymentalnie, lirycznie, ale jak inaczej opisać tą krótką, ale mocną przyjaźń :-).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz