Pierwotny tytuł tego opowiadania miał
brzmieć: „Poskromienie złośnicy.”
Jednak po krótkim namyśle doszedłem do
wniosku, że nie odpowiadałby on prawdzie.
Bo złośnicy w trakcie sesji nie udało
się poskromić żadną miarą.
Może teraz, kiedy już od jakiegoś czasu jest w domu,
jej proces wychowawczy przebiega dużo bardziej pomyślnie, ale tego nie wiem, bo
póki co Stokrotka, bo o niej mowa, nie odezwała się jeszcze do nas.
Obraziła się, czy co?
Beżowe maleństwo, które przy odrobinie
dobrej woli mieściło się na dłoni.
Słodkie i niewinne stworzonko, które jak nie
było zajęte pochłanianiem jedzenia to spało zwinięte w kuleczkę na posłaniu
Timona, naszego czworonożnego biurowego wyjadacza
i pupila kierownika, który na
czas pobytu Stokrotki dostał eksmisję ze swojego wiklinowego posłania. Co
zresztą, jako znany zazdrośnik, zniósł całkiem dzielnie.
Za każdym razem kiedy na nią patrzyłem nachodziła
mnie refleksja jak trzeba być bezdusznym, żeby porzucić taką kruszynkę w zsypie
na śmieci?
Nie zrozumiem i nigdy nie zaakceptuję
takich zachowań.
No w każdy razie znalazła się u nas w
schronisku, a że był poniedziałek więc wiadomo:
Na zdjęcia i do domu i to jak
najszybciej!
I choć, jak już wiecie, różnie to bywa
z robieniem fotek takim maluchom, to jednak takiego „cyrku” jaki nastąpił
podczas sesji Stokrotki w życiu bym nie przewidział.
Dyżurny biały „misiek” już rozłożony na
trawniku.
Pani Mariola z aparatem w gotowości.
Lecę z maluchem na rekach.
Stawiam na kocyku i …
I trzask, trzask, trzask sesja
zakończona koniec opowiadania.
Chciałoby się!
Stawiam ci ja Stokrotkę na „miśku”, a
ona jak nie ona. Do tej pory raczej średnio aktywna, natychmiast czmychnęła na
tych swoich króciutkich łapkach i zanurzyła się w trawie nie czekając, aż pani
fotograf wyostrzy sobie obraz.
Przecież ten zupełnie nieznany jej świat jest
tak ciekawy. To złapała chwiejące się na wietrze źdźbło trawy i dalejże je tarmosić,
to przeleciał nad jej głową motyl, więc trzeba było za nim pogonić, to wyrósł
na drodze jej ucieczki kwiat i trzeba było mu się dobrze przyjrzeć.
Początkowo dość spokojnie przyjmowała przechwytywanie
jej i stawianie z powrotem na kocyku.
Po którymś jednak razie chyba straciła
cierpliwość, bo wściekła, że ktoś śmie jej przerywać tę krajoznawczą wycieczkę
– ucieczkę, zaczęła warczeć, co w wydaniu takiego malca mogło wydawać się
zabawne, ale ona była autentycznie rozwścieczona i nie zwracając uwagi na dysproporcję
pomiędzy sobą, a mną próbującym ją złapać, zaczęła bronić swojej niezależności.
Kiedy chwytałem ją w ręce wiła się jak
piskorz i próbowała mnie „dziabnąć” bez pardonu. Kiedy już udawało mi się ją
dotaszczyć na kocyk, natychmiast z niego zwiewała nie dając żadnej szansy na
zrobienie zdjęcia. Chyba, że swojego zadka z uniesionym wojowniczo ogonkiem.
W pewnym jednak momencie znudziło jej
się zwiedzanie pobliskiego trawnika, ale odkryła w jej mniemaniu świetne
miejsce do zabawy. Była to ustawiona pod pewnym kątem powierzchnia blendy
doświetlającej plan zdjęciowy. Najpierw wspinała się na jej uniesioną do góry
krawędź, a następnie klap na tyłek i szybki zjazd w dół. Musiała się świetnie
bawić, bo stosując technikę zwodów (nasi piłkarscy kadrowicze mogliby się od
niej uczyć) i unikając moich i pani Marioli dłoni, wykonała całą serię takich
zjazdów poszczekując w tonacji wyraźnego zachwytu.
Owszem wyglądało to dość zabawnie, ale
czas biegł nieubłaganie, a zdjęć brak. Tym razem fotografka próbowała negocjować
z małą jędzą, ale nadaremnie, bo Stokrotka tylko na nią spojrzała tymi swoimi
słodkimi ślepkami i dalejże próbować zjeżdżać.
I wara od niej, bo ona teraz ma
lepsze zajęcia niż tam jakieś głupie zdjęcia.
Przyuważyła bezpańsko
pozostawiony na czas negocjacji aparat, więc nie słuchając już naszych wywodów,
a wręcz będąc nimi wyraźnie znudzona doskoczyła do niego złapała za pasek i
dalejże ciągnąć go po betonowej kostce.
- O nie! Tego już za wiele! W tej
chwili przestań! - Krzyknęła pani Mariola.
A Stokrotka, owszem puściła pasek,
spojrzała pełnym wyrzutu wzrokiem na fotografkę, po czym czmychnęła oburzona,
że ktoś śmie na nią krzyczeć i zaczęła biec przed siebie po parkingu, nie
zwracając uwagi na nasze wołania.
„Pałka” jednak się przegięła kiedy
usiłowałem ją przechwycić podczas tego niefrasobliwego spaceru, a ona bez
namysłu wbiła mi się tymi swoimi szczenięcymi kiełkami w palec i tak zawisła,
napawając się chwilową przewagą i sycąc moim cierpieniem.
- I tak zrobimy ci zdjęcia, moja królowo.
- Wysyczałem trzymając się za krwawiący palec.
Jak obiecałem, tak się stało pomimo
protestów w postaci warknięć, prychnięć itp. zabiegów ze strony złośnicy. Na
koniec padło już sakramentalne stwierdzenie pani Marioli:
- Nie wiem czy wyszły jakieś przyzwoite
zdjęcia przy takim wiercipięcie.
Okaże się w domu.
Nasza modelka zupełnie nie przejęła się
tym, czy zdjęcia wyszły, czy nie.
Zerwała sobie jakiś polny kwiatek i trzymając
go w pyszczku położyła się na wybitnie zmaltretowanym „miśku” i po chwili smacznie
spała.
Zmęczyło się biedactwo!
Zdjęcia wyszły i to takie, że gdybym
nie poznał charakterku Stokrotki podczas sesji to w życiu bym nie uwierzył, że takie
maleństwo potrafiło zdemolować naszą ekipę.
Cóż, ma zadatki na prawdziwą
gwiazdę.
haha.. no cóż.. mojemu psu od 12 lat próbujemy zrobić jakieś normalne zdjęcia :) na początku jak pojawiły się ogólnodostępne aparaty w telefonach komórkowych, to jeszcze się na to nabierał, ale teraz dzielnie odwraca głowę :P może nie jest tak szalony jak Stokrotka, ale zdjęć jak nie było tak nie ma :)) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń