wtorek, 4 września 2012

Przygoda XXX Czyli: „Nieudane” zdjęcia.



Pierwotny tytuł tego opowiadania miał brzmieć: „Poskromienie złośnicy.” 
Jednak po krótkim namyśle doszedłem do wniosku, że nie odpowiadałby on prawdzie. 
Bo złośnicy w trakcie sesji nie udało się poskromić żadną miarą. 
Może teraz, kiedy już od jakiegoś czasu jest w domu, jej proces wychowawczy przebiega dużo bardziej pomyślnie, ale tego nie wiem, bo póki co Stokrotka, bo o niej mowa, nie odezwała się jeszcze do nas.
Obraziła się, czy co?

  Beżowe maleństwo, które przy odrobinie dobrej woli mieściło się na dłoni. 
Słodkie i niewinne stworzonko, które jak nie było zajęte pochłanianiem jedzenia to spało zwinięte w kuleczkę na posłaniu Timona, naszego czworonożnego biurowego wyjadacza
i pupila kierownika, który na czas pobytu Stokrotki dostał eksmisję ze swojego wiklinowego posłania. Co zresztą, jako znany zazdrośnik, zniósł całkiem dzielnie.

Za każdym razem kiedy na nią patrzyłem nachodziła mnie refleksja jak trzeba być bezdusznym, żeby porzucić taką kruszynkę w zsypie na śmieci?
Nie zrozumiem i nigdy nie zaakceptuję takich zachowań.

No w każdy razie znalazła się u nas w schronisku, a że był poniedziałek więc wiadomo: 
Na zdjęcia i do domu i to jak najszybciej!

I choć, jak już wiecie, różnie to bywa z robieniem fotek takim maluchom, to jednak takiego „cyrku” jaki nastąpił podczas sesji Stokrotki w życiu bym nie przewidział.
Dyżurny biały „misiek” już rozłożony na trawniku.
Pani Mariola z aparatem w gotowości.
Lecę z maluchem na rekach.
Stawiam na kocyku i …

I trzask, trzask, trzask sesja zakończona koniec opowiadania.

Chciałoby się!

Stawiam ci ja Stokrotkę na „miśku”, a ona jak nie ona. Do tej pory raczej średnio aktywna, natychmiast czmychnęła na tych swoich króciutkich łapkach i zanurzyła się w trawie nie czekając, aż pani fotograf wyostrzy sobie obraz. 
Przecież ten zupełnie nieznany jej świat jest tak ciekawy. To złapała chwiejące się na wietrze źdźbło trawy i dalejże je tarmosić, to przeleciał nad jej głową motyl, więc trzeba było za nim pogonić, to wyrósł na drodze jej ucieczki kwiat i trzeba było mu się dobrze przyjrzeć.
Początkowo dość spokojnie przyjmowała przechwytywanie jej i stawianie z powrotem na kocyku.
Po którymś jednak razie chyba straciła cierpliwość, bo wściekła, że ktoś śmie jej przerywać tę krajoznawczą wycieczkę – ucieczkę, zaczęła warczeć, co w wydaniu takiego malca mogło wydawać się zabawne, ale ona była autentycznie rozwścieczona i nie zwracając uwagi na dysproporcję pomiędzy sobą, a mną próbującym ją złapać, zaczęła bronić swojej niezależności.
Kiedy chwytałem ją w ręce wiła się jak piskorz i próbowała mnie „dziabnąć” bez pardonu. Kiedy już udawało mi się ją dotaszczyć na kocyk, natychmiast z niego zwiewała nie dając żadnej szansy na zrobienie zdjęcia. Chyba, że swojego zadka z uniesionym wojowniczo ogonkiem.
  W pewnym jednak momencie znudziło jej się zwiedzanie pobliskiego trawnika, ale odkryła w jej mniemaniu świetne miejsce do zabawy. Była to ustawiona pod pewnym kątem powierzchnia blendy doświetlającej plan zdjęciowy. Najpierw wspinała się na jej uniesioną do góry krawędź, a następnie klap na tyłek i szybki zjazd w dół. Musiała się świetnie bawić, bo stosując technikę zwodów (nasi piłkarscy kadrowicze mogliby się od niej uczyć) i unikając moich i pani Marioli dłoni, wykonała całą serię takich zjazdów poszczekując w tonacji wyraźnego zachwytu.

  Owszem wyglądało to dość zabawnie, ale czas biegł nieubłaganie, a zdjęć brak. Tym razem fotografka próbowała negocjować z małą jędzą, ale nadaremnie, bo Stokrotka tylko na nią spojrzała tymi swoimi słodkimi ślepkami i dalejże próbować zjeżdżać. 
I wara od niej, bo ona teraz ma lepsze zajęcia niż tam jakieś głupie zdjęcia. 
Przyuważyła bezpańsko pozostawiony na czas negocjacji aparat, więc nie słuchając już naszych wywodów, a wręcz będąc nimi wyraźnie znudzona doskoczyła do niego złapała za pasek i dalejże ciągnąć go po betonowej kostce.
     - O nie! Tego już za wiele! W tej chwili przestań! - Krzyknęła pani Mariola.
A Stokrotka, owszem puściła pasek, spojrzała pełnym wyrzutu wzrokiem na fotografkę, po czym czmychnęła oburzona, że ktoś śmie na nią krzyczeć i zaczęła biec przed siebie po parkingu, nie zwracając uwagi na nasze wołania.
„Pałka” jednak się przegięła kiedy usiłowałem ją przechwycić podczas tego niefrasobliwego spaceru, a ona bez namysłu wbiła mi się tymi swoimi szczenięcymi kiełkami w palec i tak zawisła, napawając się chwilową przewagą i sycąc moim cierpieniem.
     - I tak zrobimy ci zdjęcia, moja królowo. - Wysyczałem trzymając się za krwawiący palec.

Jak obiecałem, tak się stało pomimo protestów w postaci warknięć, prychnięć itp. zabiegów ze strony złośnicy. Na koniec padło już sakramentalne stwierdzenie pani Marioli:
     - Nie wiem czy wyszły jakieś przyzwoite zdjęcia przy takim wiercipięcie. 
Okaże się w domu.

Nasza modelka zupełnie nie przejęła się tym, czy zdjęcia wyszły, czy nie. 
Zerwała sobie jakiś polny kwiatek i trzymając go w pyszczku położyła się na wybitnie zmaltretowanym „miśku” i po chwili smacznie spała. 
Zmęczyło się biedactwo!

Zdjęcia wyszły i to takie, że gdybym nie poznał charakterku Stokrotki podczas sesji to w życiu bym nie uwierzył, że takie maleństwo potrafiło zdemolować naszą ekipę. 
Cóż, ma zadatki na prawdziwą gwiazdę. 
A z nimi jak wiadomo życie ciekawe, ale niełatwe.   
Zdjęcia? Nie mam czasu!

1 komentarz:

  1. haha.. no cóż.. mojemu psu od 12 lat próbujemy zrobić jakieś normalne zdjęcia :) na początku jak pojawiły się ogólnodostępne aparaty w telefonach komórkowych, to jeszcze się na to nabierał, ale teraz dzielnie odwraca głowę :P może nie jest tak szalony jak Stokrotka, ale zdjęć jak nie było tak nie ma :)) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń