środa, 4 września 2013

Mój kapitan



„Nie tak dawno siadłem u stóp mojego kapitana i dalejże szturchać go nosem w nogę. Spojrzał na mnie swoim marsowym wzrokiem, że niby nie wie o co chodzi. Przecież nie dawno byliśmy na spacerze.
Miski z jedzeniem i piciem pełne.
To dlaczego zakłócam jego spokój? Ale ja nie ustępuję i dalej go trącam. Och!
To taki fajny gość, ale czasem nie potrafi mnie zrozumieć.
A o co chodziło?
O wysłanie zdjęć do schroniska w Polsce, a konkretnie w Gdańsku.
To już za chwilę będzie rok jak wraz z moim kapitanem opuściłem tamto miejsce.
Pewnie już o mnie zapomnieli. Czas im przypomnieć o sobie.
No i w końcu „zaskoczył” i spełnił moją prośbę. To będzie niespodzianka!
Niech zobaczą jak zmężniałem.
Niech zobaczą jak z przerażonego, nikomu niepotrzebnego szczeniaka wyrosłem na prawdziwego wilka morskiego.
 A przecież pamiętam, jakby to zdarzyło się dopiero wczoraj, kiedy błąkającego się, przerażonego, na wpół zdziczałego przywieziono mnie do schroniska. 

Jedyną myślą, która wtedy mną owładnęła było schować się w jak najciemniejszy kąt i nie wychylać stamtąd nosa. Masakra!


Ale nie dali mi ukryć się. Wyciągnęli i zaczęli uczyć, że świat, to nie tylko coś złego i przerażającego. Pokazali, że nie przed wszystkimi ludźmi należy uciekać i chować się.
Oj było ciężko!
Była sesja zdjęciowa, żeby pokazać mnie światu i żeby spróbować znaleźć mi dom.
Pamiętam, że nie ułatwiałem im zadania, a na wszystkich zdjęciach wyglądałem jak „naleśnik”. Spłaszczony, żeby jak najmniej było mnie widać.
No cóż w porównaniu do dzisiejszego dnia wyglądałem raczej średnio.
Ale czego można było ode mnie wymagać?
Potem były jeszcze większe schody.
Oj! Pamiętam jak byłem przerażony, kiedy pewnego dnia zapakowano mnie do auta i zabrano ze schroniska na jeszcze jedną sesję zdjęciową.

Ale to była inna sesja.
Dużo ludzi, inne psy no i ja. Wtedy myślałem, że uda mi się w tym całym zamieszaniu zwiać. Nie, nie udało się!
Ale tam poznałem pewnego chłopca, który bardzo, ale to bardzo przejął się moim losem. Chciał zabrać mnie ze sobą do domu, ale to nie było możliwe.
I chyba właśnie wtedy, mimo przerażenia właśnie tam dotarło do mnie, że nie wszyscy ludzie są źli, że nikt mnie nie chce skrzywdzić.
Zresztą wszyscy obecni na tamtej sesji byli dla mnie bardzo mili.
Szczególnie zwłaszcza ci mniejsi osobnicy, których ludzie nazywają dziećmi.

Jakiś czas po tamtych wydarzeniach pojawił się właśnie on!
Mój kapitan!
Ten, to dopiero napędził mi wtedy strachu! A kiedy jeszcze postanowił, że to ja zostanę jego prawą ręką, i że to mnie zabiera na swój pokład, bardzo się przeraziłem. Ale on przyzwyczajony do tego, że nikt nie kwestionuje wydawanych przez niego rozkazów ani myślał zmienić zdania, tylko pomimo moich protestów wziął na ręce i przytulił.
Klamka zapadła.
Na pożegnalnym zdjęciu też wyglądam raczej słabo.
Nie wyglądam, jakby rozpierała mnie radość. Ale po prostu tego wszystkiego, co działo się wokół mnie było zbyt wiele, jak na moją małą, szczenięcą główkę.
Cały czas martwiłem się, żeby ten duży facet z brodą i tubalnym głosem nie pożarł mnie przypadkiem.
Oj głupiutki ze mnie był wtedy dzieciak! Pożarł. Też mi pomysł.
Owszem, to surowy i wymagający gość, ale taki w końcu musi być kapitan.
No, ale oczywiście nie dla mnie!
Nie dla swojego pierwszego oficera Sannyego.
Oczywiście odgrażał się, że u niego na statku będę tylko majtkiem. Ale tak tylko się odgrażał. On tak lubi chować swoje gołębie serce za maską surowego szefa.

Teraz, kiedy czasem na niego patrzę stwierdzam, że do pełnego obrazu morskiego wygi brakuje mu opaski na oku, papugi na ramieniu i drewnianej protezy zamiast nogi.
Nigdy mu tego nie powiedziałem, bo nie wiadomo jakby zareagował, ale czasami patrzę na niego uważnie, a on zastanawia się o co mi chodzi.
I wtedy dostaję smaczne kąski, bo myśli, że tego właśnie pragnę.
To jest nawet śmieszne.
Nie mogłem sobie pozwolić na to, żeby nie zostać prawdziwym marynarzem. W końcu, bądź co bądź pochodzę z miasta o wspaniałych tradycjach morskich i za punkt honoru wziąłem sobie, żeby jak najszybciej awansować wśród tej morskiej braci.
Pomimo, że jestem pupilkiem mojego kapitana, to nigdy nie zadzieram nosa i dlatego z resztą załogi statku żyjemy za pan brat.
Chyba jestem lubiany. No, tak myślę.
Teraz zwiedzam trochę świata.
 A kiedy zbyt długo odpoczywamy na lądzie w przerwach między rejsami, to zaczynam tęsknić za morzem. Jak powiada mój kapitan, już dobrze przesiąkłem morska wodą i nie dla mnie żywot lądowego szczura.
No i oczywiście ma rację.
Tak oto widzicie jak życie potrafi płatać figle.
Kiedy mi wydawało się, że gorzej być nie może nagle mój los odmienił się i teraz jestem szczęśliwym psem morskim. No, ale czas kończyć. Biegnę na mostek do mojego kapitana. Ahoj!”
A mnie nie pozostało nic innego, jak przekazać Wam tę opowieść ze stwierdzeniem, że takie momenty kiedy przychodzą zdjęcia z nowych domów byłych podopiecznych schroniska są największą satysfakcją i nagrodą (przynajmniej dla mnie).
I życzmy sobie, żeby było ich jak najwięcej.
A ta historia jest szczególnie wyjątkowa, bo i psiak niezwykły i jej finał godny hollywoodzkiego scenariusza.
„Piraci z Karaibów” przy tym, to słabizna J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz