„Nie tak dawno siadłem u stóp
mojego kapitana i dalejże szturchać go nosem w nogę. Spojrzał na mnie swoim
marsowym wzrokiem, że niby nie wie o co chodzi. Przecież nie dawno byliśmy na
spacerze.
Miski z jedzeniem i piciem pełne.
To dlaczego zakłócam jego spokój?
Ale ja nie ustępuję i dalej go trącam. Och!
To taki fajny gość, ale czasem nie
potrafi mnie zrozumieć.
A o co chodziło?
O wysłanie zdjęć do schroniska w
Polsce, a konkretnie w Gdańsku.
To już za chwilę będzie rok jak
wraz z moim kapitanem opuściłem tamto miejsce.
Pewnie już o mnie zapomnieli. Czas
im przypomnieć o sobie.
No i w końcu „zaskoczył” i spełnił
moją prośbę. To będzie niespodzianka!
Niech zobaczą jak zmężniałem.
Niech zobaczą jak z przerażonego,
nikomu niepotrzebnego szczeniaka wyrosłem na prawdziwego wilka morskiego.
A przecież
pamiętam, jakby to zdarzyło się dopiero wczoraj, kiedy błąkającego się,
przerażonego, na wpół zdziczałego przywieziono mnie do schroniska.
Jedyną
myślą, która wtedy mną owładnęła było schować się w jak najciemniejszy kąt i
nie wychylać stamtąd nosa. Masakra!
Ale nie dali mi ukryć się.
Wyciągnęli i zaczęli uczyć, że świat, to nie tylko coś złego i przerażającego.
Pokazali, że nie przed wszystkimi ludźmi należy uciekać i chować się.
Oj było ciężko!
Była sesja zdjęciowa, żeby pokazać
mnie światu i żeby spróbować znaleźć mi dom.
Pamiętam, że nie ułatwiałem im
zadania, a na wszystkich zdjęciach wyglądałem jak „naleśnik”. Spłaszczony, żeby
jak najmniej było mnie widać.
No cóż w porównaniu do dzisiejszego
dnia wyglądałem raczej średnio.
Potem były jeszcze większe schody.
Oj! Pamiętam jak byłem przerażony,
kiedy pewnego dnia zapakowano mnie do auta i zabrano ze schroniska na jeszcze
jedną sesję zdjęciową.
Ale to była inna sesja.
Dużo ludzi, inne psy no i ja.
Wtedy myślałem, że uda mi się w tym całym zamieszaniu zwiać. Nie, nie udało się!
Ale tam poznałem pewnego chłopca,
który bardzo, ale to bardzo przejął się moim losem. Chciał zabrać mnie ze sobą
do domu, ale to nie było możliwe.
I chyba właśnie wtedy, mimo
przerażenia właśnie tam dotarło do mnie, że nie wszyscy ludzie są źli, że nikt
mnie nie chce skrzywdzić.
Zresztą wszyscy obecni na tamtej
sesji byli dla mnie bardzo mili.
Szczególnie zwłaszcza ci mniejsi
osobnicy, których ludzie nazywają dziećmi.
Jakiś czas po tamtych wydarzeniach
pojawił się właśnie on!
Mój kapitan!
Ten, to dopiero napędził mi wtedy
strachu! A kiedy jeszcze postanowił, że to ja zostanę jego prawą ręką, i że to
mnie zabiera na swój pokład, bardzo się przeraziłem. Ale on przyzwyczajony do
tego, że nikt nie kwestionuje wydawanych przez niego rozkazów ani myślał
zmienić zdania, tylko pomimo moich protestów wziął na ręce i przytulił.
Klamka zapadła.
Na pożegnalnym zdjęciu też
wyglądam raczej słabo.
Nie wyglądam, jakby rozpierała
mnie radość. Ale po prostu tego wszystkiego, co działo się wokół mnie było zbyt
wiele, jak na moją małą, szczenięcą główkę.
Cały czas martwiłem się, żeby ten
duży facet z brodą i tubalnym głosem nie pożarł mnie przypadkiem.
Oj głupiutki ze mnie był wtedy
dzieciak! Pożarł. Też mi pomysł.
No, ale oczywiście nie dla mnie!
Nie dla swojego pierwszego oficera
Sannyego.
Oczywiście odgrażał się, że u
niego na statku będę tylko majtkiem. Ale tak tylko się odgrażał. On tak lubi
chować swoje gołębie serce za maską surowego szefa.
Teraz, kiedy czasem na niego
patrzę stwierdzam, że do pełnego obrazu morskiego wygi brakuje mu opaski na oku,
papugi na ramieniu i drewnianej protezy zamiast nogi.
Nigdy mu tego nie powiedziałem, bo
nie wiadomo jakby zareagował, ale czasami patrzę na niego uważnie, a on
zastanawia się o co mi chodzi.
To jest nawet śmieszne.
Nie mogłem sobie pozwolić na to,
żeby nie zostać prawdziwym marynarzem. W końcu, bądź co bądź pochodzę z miasta
o wspaniałych tradycjach morskich i za punkt honoru wziąłem sobie, żeby jak
najszybciej awansować wśród tej morskiej braci.
Pomimo, że jestem pupilkiem mojego
kapitana, to nigdy nie zadzieram nosa i dlatego z resztą załogi statku żyjemy
za pan brat.
Chyba jestem lubiany. No, tak
myślę.
Teraz zwiedzam trochę świata.
A kiedy zbyt długo odpoczywamy na lądzie w przerwach
między rejsami, to zaczynam tęsknić za morzem. Jak powiada mój kapitan, już
dobrze przesiąkłem morska wodą i nie dla mnie żywot lądowego szczura.
No i oczywiście ma rację.
Tak oto widzicie jak życie potrafi
płatać figle.
Kiedy mi wydawało się, że gorzej
być nie może nagle mój los odmienił się i teraz jestem szczęśliwym psem
morskim. No, ale czas kończyć. Biegnę na mostek do mojego kapitana. Ahoj!”
A
mnie nie pozostało nic innego, jak przekazać Wam tę opowieść ze stwierdzeniem,
że takie momenty kiedy przychodzą zdjęcia z nowych domów byłych podopiecznych
schroniska są największą satysfakcją i nagrodą (przynajmniej dla mnie).
I
życzmy sobie, żeby było ich jak najwięcej.
A
ta historia jest szczególnie wyjątkowa, bo i psiak niezwykły i jej finał godny
hollywoodzkiego scenariusza.
„Piraci
z Karaibów” przy tym, to słabizna J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz