Kuchnia,
ciemno. Nagle jakiś cień przemyka po blacie stołu. Łup! Coś spadło i owoce pięknie
poukładane w misce toczą się z głośnym
hurkotem po podłodze.
Co
to? Włamywacz? Otóż nie!
To
Kimi! A Kimi to kotka którą później mój syn przechrzcił dość osobliwie na
„Kotakinsa” (skąd mu się to wzięło, do dzisiaj nie może mi wyjaśnić) była
jednym z wielu maluchów, które do nas trafiają i dla których chcemy znaleźć jak
najszybciej nowe domy.
No
to co?!
Zapraszamy
na plan, na białego „miśka”.
Jeśli
chodzi o mnie, to koci świat do pewnego momentu był wielką tajemnicą, której
jakoś nie miałem ochoty zgłębiać. Jak najbardziej zawsze zależało mi na tym,
żeby jak najszybciej o ile to możliwe znajdowały nowych opiekunów, ale ja i kot
to dwie istoty chadzające swoimi ścieżkami, które zawsze biegły w dwóch różnych
kierunkach.
Tak
było do momentu, kiedy te drogi skrzyżowały się, a wszystko właśnie przez, czy
lepiej powiedzieć dzięki „Kimi”, chociaż nie nastąpiło to oczywiście tak od
razu.
Niestety Kimi złapała jakieś choróbsko i musiała siedzieć w schronisku.
Nasza suczka „Mucha”, zresztą też przygarnięta ze schroniska, zajmowała się Kimi
codziennie, jak tylko mogła najlepiej, ale stan zdrowia kotki wcale się nie
poprawiał pomimo kroplówek i intensywnego leczenia.
Pamiętam,
że to było w piątek.
Spojrzenie
pełne prośby i usłyszałem:
- Zabierzmy ją chociaż na weekend. Zawsze to
w domu lepiej i będzie pod kontrolą.
Spojrzałem
z niedowierzaniem i użyłem mojego ulubionego zwrotu:
- Nie! Mowy nie ma!
I
wzruszając ramionami poszedłem dalej.
- Ale… - Usłyszałem za plecami.
- Żadne ale. Nie i już! - Machnąłem tylko
ręką, nawet nie racząc odwrócić głowy.
Tylko
udawałem twardziela, bo korzystając z chwili, że nikogo nie było podszedłem do
klatki, w której siedziała mała. Otworzyłem drzwiczki i wziąłem to miauczące
maleństwo na dłoń (teraz już nie ma takiej szansy, bo rośnie jak na drożdżach)
i patrząc w te ślepka zapytałem:
- No to co, pojedziesz z nami do domu?
„Mucha”
podskakiwała i nuże trącać i wylizywać małą, jakby chciała powiedzieć: „Ja Wam
pomogę się nią zajmować.”
- Dobra, dobra! Ja wiem, że jesteś mądrą
dziewczyną i nie dasz zginąć swojej córeczce.- I odłożyłem Kimi z powrotem do
klatki.
Zbliżała
się godzina wyjścia i znowu to pytające spojrzenie.
- No dobra, pakujemy ją i jedzie z nami.
Odpowiedzią
był okrzyk:
- Hurrra!
- Ale ja jeszcze nie skończyłem… –
Kontynuowałem a słowa, które wypowiadałem wzbudziły szok nawet u mnie.
- Jedzie z nami, ale nie na weekend… - Tu
nastąpiła dramatyczna pauza.
- Jedzie na zawsze.
- Ty chyba oszalałeś!
- Nie, na tyle na ile to możliwe, jestem przy
zdrowych zmysłach i albo jedzie z nami mieszkać, albo tu zostaje. - Wypaliłem
jednym tchem.
Chwila
milczenia i Kimi spakowana w kontenerek była już w aucie. Jej powrót do zdrowia
w domu przy udziale troskliwej psiej mamusi nie trwał długo.
Trzeba
tylko powiedzieć, że ta dwójka tak się dogadała ze sobą, że jego ukochana
„Kotakinsa” pozwala mu zrobić ze sobą wszystko, oczywiście w ramach zdrowego
rozsądku.
Trudno
nie kochać kogoś, kto zaraz po przebudzeniu leci i napełnia miseczkę na
śniadanie, kto z zapałem budował kartonowy domek, w którym „Kotakinsa” regularnie
„strzela” drzemki mając za nic ekskluzywny domek, który stoi nie zasiedlony.
Teraz
kiedy mam okazję codziennie obserwować jak kotka się rozwija, jak zdrowo rośnie,
jeszcze bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że schronisko jest ostatnim
miejscem, w którym powinny znajdować się koty.
Zamknięte,
stłumione, osowiałe, pozbawione tej naturalnej radości, którą widzę u Kimi
sprawiają przygnębiające wrażenie.
Jest to tym bardziej przygnębiające, kiedy
na co dzień ma się widok takiego domowego kota.
Wspólne, szalone zabawy mamuśki
„Muchy” z Kimi dostarczają znacznie więcej rozrywki i radości niż gapienie się
w telewizor, czy surfowanie w internecie.
I
co z tego, że troszkę ucierpiała tapeta, i co z tego, że niektóre kwiaty jakby
zmarniały pod wpływem działalności Kimi, i co z tego, że często nad ranem
odbywa się hokej na panelach podłogowych znalezionym klockiem lego, a trzeba
przyznać, że do najcichszych to ta dyscyplina nie należy. Co z tego, że
tegoroczna choinka prawdopodobnie zostanie szybko pozbawiona ozdób.
Wszystko to
jest mało ważne, kiedy regularnie około piątej rano dotyka Cię nosem i łaskocze
wąsami kot, który w ramach pełnego zadowolenia robi takiego „harleya”, że już
nie możesz spać i wtula się domagając pieszczot.
To
jest coś, czego nie da się kupić na przedświątecznych promocjach w markecie.
I
jeszcze jedno!
Kiedy
patrzę jak serdeczne stosunki łączą „Muchę” i Kimi pomimo, że są
przedstawicielkami dwóch różnych gatunków, to często zastanawiam się dlaczego
my ludzie, z kolei przedstawiciele tego samego gatunku mamy takie problemy we
wzajemnej komunikacji. Hmmmm…
Bo
potrafimy mówić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz