wtorek, 18 grudnia 2012

Zamiast życzeń…….


W związku ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia i Nowego Roku wypadałoby, żebym wszystkim wiernym i tym zaglądającym tu przypadkiem czytelnikom złożył życzenia i byłoby miło i zadośćuczyniłbym tradycji, zacnej zresztą skądinąd. 

  Ale dla mnie taka nasza tradycjonalna sztampa to trochę za mało i korzystając z tej przedświątecznej atmosfery chciałbym opowiedzieć historię, która chociaż nosi znamiona fikcji, to wcale nią nie musi być.

  „Wigilijne popołudnie. Powoli zapada zmrok. Rozbłysły już uliczne latarnie, kolorowe świąteczne światła rozświetlają okna sklepowych witryn. Na ulicach biało, sypie śnieg, na policzkach czuć lekki mróz. Idealna scenografia dla tego wyjątkowego, jak co roku dnia. Gromady ludzi przechodzące chodnikiem w obie strony. Śpieszących do domów, do rodzin na uroczyste kolacje.
I on!
Siedzący na chodniku. Czarny lekko podpalany z klapniętymi uszami. 
Pies.

Początkowo śnieg padający na niego topniał i znikał, ale z czasem pokrył go białą peleryną. Zmarznięty, drżący, co jakiś czas otrząsał się z niego, by po jakimś czasie znowu zostać nim szczelnie otulonym. Uparcie tkwił w tym samym miejscu jakby na kogoś czekał.
  - Mamo! Zobacz tu siedzi piesek. - Chłopiec idący wraz z kobietą szarpnął ją za rękę zatrzymując się przed psem o mało nie sprawiając, że ta upadłaby na śliskim chodniku.

Na dźwięk jego głosu psiak podniósł głowę i obrzucił małego człowieka głębokim, smutnym spojrzeniem, po czym znowu opuścił łeb i patrzył w jakiś bliżej nieokreślony punkt.
  - Mamo, on się chyba zgubił i jest mu zimno. Zobacz jak drży.
  - Kochanie, skąd wiesz, że się zgubił? Może czeka na swojego właściciela, który robi jeszcze ostanie zakupy.
  - Wiesz, nie wydaje mi się, żeby ktoś po niego przyszedł. Chyba siedzi tu już od dłuższego czasu. Słuchaj, a nie moglibyśmy go zabrać ze sobą do dziadków na wigilię? Ogrzałby się, coś zjadł, a jutro rozwiesiłbym ogłoszenia, że znaleźliśmy go tutaj. Może ktoś go jednak szuka i martwi się, że nie wraca do domu. Poproszę, przecież…  

Chłopcu nie dane było dokończyć, bo zniecierpliwiona kobieta szarpnęła go i stanowczym głosem przerwała dalszą wypowiedź.
  - Ależ mój drogi, nie ma takiej możliwości. Doskonale wiesz, że babcia i dziadek mają dwa koty, które nie znoszą psów. No chodźże już, bo nie wypada się spóźnić na kolację, a o niego się nie martw. Na pewno ktoś się nim zajmie.

  I tak ociągając się i ze spuszczoną głową chłopiec powlókł się za swoją matką, a pies odprowadzał go przez dłuższą chwilę wzrokiem.
Śnieg przestał już padać, chmury odpłynęły i na wieczornym niebie zabłysła ta oczekiwana, szczególnie przez dzieci, pierwsza gwiazdka. Kolędy, uroczysta kolacja i wreszcie ten najbardziej oczekiwany moment: prezenty pod choinką. Ale tego wieczoru naszego chłopca nie cieszyły one tak, jak to było zwykle. Siedział nad nimi, nierozpakowanymi, taki smutny i markotny.
  - Ciągle myślisz o tym psie?- Zapytała jego matka, głaszcząc go po głowie.
Skinął nią tylko lekko, a po policzku spłynęła mu łza.
  - Nie martw się. Może właśnie teraz już jest w domu i zajada smaczną kość. - Próbowała go pocieszyć.
  - Oby .- Szepnął chłopiec i starł łzę z policzka.

  Do krawędzi pustego już zupełnie o tej porze chodnika, na który siedział pies, podjechało auto i zaparkowało. Na bocznych drzwiach widniał napis: „Schronisko Dla Bezdomnych Zwierząt”. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i tę uroczystą, wieczorną ciszę przerwało skrzypienie rozdeptywanego ciężkimi butami świeżego śniegu.
  - I co biedaku? Jeszcze trochę i zamarzłbyś. Dobrze, że ktoś zadzwonił. Zaraz  się rozgrzejesz.
 Pętla ze smyczy opadła na kark psa, ale on już nie miał siły opierać się i powlókł się do auta.

  W schronisku trafił do izolatki wyłożonej kafelkami, na której podłodze czekało na niego legowisko wyłożone starym kocem.
Przywitało go szczekanie innych nieszczęśników, które jednak zupełnie nie zrobiło na nim wrażenia i ani na moment nie wyrwało z otępienia wywołanego zmęczeniem i zmarznięciem. 
Postawiono przed nim miskę z wodą i jedzeniem i osiatkowane drzwi z trzaskiem zamknęły się za nim. On tylko westchnął i nie korzystając z przygotowanego posłania, opadł na podłogę składając łeb na wyciągniętych łapach.

Zgasło sztuczne światło jarzeniowych lamp i zapadła ciemność. Powoli jego ciało rozgrzewało się, ale ślepia wciąż pozostawały czujnie otwarte i wpatrywały się w mrok próbując go przebić. Pomimo nowego miejsca, zapachów i dźwięków pozostawał obojętny. Tak tkwił, aż do izolatki zaczęła wdzierać się szarość poranka.

Skończyła się Wigilia i zaczął się pierwszy dzień świąt. W końcu zmęczenie zwyciężyło, jego powieki opadły i zapadł w ciężki, niespokojny sen.

Nieliczni jeszcze o tak wczesnej porze przechodnie pozdrawiali się zwyczajowym „Wesołych Świąt!”……………….”

1 komentarz:

  1. Są ludzie, których warto podziwiać nie tylko za to, co robią, ale również (a może przede wszystkim) za to, co czują... Taką osobą jest autor tego wspaniałego bloga.

    OdpowiedzUsuń