środa, 18 grudnia 2013

Gdzie twój dom Ado...

„Gdzie twój dom Ado? - Pytam patrząc w jej smutne ślepia.
                                                  Nie wiem…  Ale chyba tam, gdzie mnie zaprowadzisz.”
Ja
  

  
Norge… Znaczy nowy dom.

Samolot odrywa się od płyty lotniska. Startujemy, wznosimy się coraz wyżej. Jeszcze zwrot przez skrzydło i ostatni widok z góry na osnute poranną mgłą Oslo.
Zostawiłem tam cząstkę siebie (i nie tylko siebie, bo przecież są jeszcze żona i syn, którzy ogromnie się z nią związali).
Tam na ziemi, dwieście kilometrów od stolicy Norwegii w maleńkiej, położonej w malowniczym miejscu miejscowości znalazła swoje miejsce na ziemi, swój nowy dom Ada.
W kącikach oczu czuję zbierającą się podstępnie wilgoć.
Łzy? No, nie przecież chłopaki nie płaczą!
Wycieram je dyskretnie, żeby nikt nie zauważył.

Gdzieś tam na dole zostawiłem kawałek serca, ale wylatuję nie uboższy, ale wręcz przeciwnie, bogatszy. Coś straciłem, ale jeszcze więcej zyskałem.
To jedne z tych nielicznych (niestety) momentów kiedy świat wydaje ci się piękniejszy, lepszy.
Wracam sam, ale dopiero teraz zaczyna do mnie docierać co się wydarzyło. Jakby ten natłok i szybkość wydarzeń nie dawał szansy na refleksję i zastanowienie.

Oto pies porzucony, przywiązany do drzewa w poszukiwaniu lepszego życia i wspaniałych ludzi, którzy zadeklarowali swoją miłość, zawędrował tak daleko. Życie nigdy nie przestanie zadziwiać mnie swoją nieprzewidywalnością i kreacją tak niesamowitych scenariuszy.

Przecież jeszcze nie tak dawno zabierałem do domu szkielet psa, którego smutne spojrzenie wyrażało wszystko. Spojrzenie, które oskarżało, przytłaczało i pytało: Dlaczego ja?
I jak zwykle przypadek.
Przypadkowy telefon z Norwegii i to akurat w okresie, kiedy Ada mieszkała z nami.
Szybka decyzja i potem już tylko oczekiwanie na ten dzień.
Na dzień, w którym samolot uniesie nas do góry i zawiedzie ku lepszej przyszłości. Cudowny pies, wspaniały pies, ale nie zostanie z nami.
Niech znajdzie to, co najlepsze.

10 grudnia nerwy coraz większe. Pakujemy się do samochodu i na gdańskie lotnisko. Jeszcze tylko odprawa, kontrola na granicy.
Pytające spojrzenia.
I wyjaśniam, dlaczego Ada jeszcze jest chuda.
I wstydzę się, chociaż to nie ja byłem sprawcą. Wstydzę się za tego ktosia, który gdzieś tam spokojnie sobie żyje.  Zdumienie, niedowierzanie i współczucie, ale jednocześnie ogromna sympatia wśród obsługi lotniska.
Przechodzimy gładko kontrolę i teraz już tylko oczekiwanie na odlot.
Mamy opóźnienie, jakby jeszcze jakiś złośliwy chochlik próbował pokrzyżować nam  plany wylotu.
Ale nie!
W końcu startujemy. Wznosimy się ponad pułap chmur  i wita nas przepiękne słońce. Jakby chciało nam dodać otuchy. Świeci niczym latarnia morska wskazująca prawidłowy kierunek, uśmiecha się.
Będzie dobrze!

Oslo wita nas ciemnością i mgłą tak gęstą, że można nożem kroić. Jest! Wjeżdża klatka z Adą.
Wszystko z nią w porządku.




Widać, że jest zestresowana, ale zupełnie spokojna.
I znowu, tym razem paradujemy po norweskim lotnisku. Jeszcze tylko krótka kontrola na granicy.
Wszystko jest ok.
Oddycham z ulgą. Chyba jestem bardziej zestresowany od niej.

Witają nas uśmiechy i duża ciekawość.
No i pytania:
A skąd?
A dlaczego?
Po co?
Z Polski?
Na wakacje?




Od razu kręcę przecząco głową i dodaję: „Z Polski, ale teraz już będzie wasza, norweska.”
Wszystkie kciuki w górę.

Jeszcze tylko do auta i jedziemy. Ciemno. Od czasu do czasu mijamy małe miejscowości z tą charakterystyczną skandynawską zabudową. Wszystkie domy przystrojone lampkami. Idą święta, bajkowy krajobraz.
Ale ja nie jestem w stanie podziwiać, smakować tych widoków. Mój umysł zaprząta tylko jedna myśl: „Jak tam będzie? Czy Ada znajdzie swoje szczęście? Czy to był dobry pomysł?” Tysiąc myśli na sekundę.

A niunia siedzi grzecznie z tyłu auta. Dwie godziny jazdy dłużą się niemiłosiernie, jakby ta droga nigdy nie miała się skończyć.
Ale w końcu docieramy na miejsce. Wysiadamy.
Czeka na nas komitet powitalny. Czwórka byłych promykowiczów no i rodzina, która podjęła decyzję o przygarnięciu Ady.

Śmieję się, że Ada jest nowa w klasie i dlatego chwilę potrwa zanim zostanie zaakceptowana. Zwłaszcza przez szefową stada, czyli Figę.
Wchodzę do środka domu.
I już wiem!
Dobry dom, ciepły dom. Taki swojski, pełen ciepła i prostej, zwyczajnej, bezinteresownej dobroci, której w dzisiejszych czasach tak często brakuje.

Malutka jeszcze zagubiona, ogląda wszystkie kąty, trzyma się na uboczu, szuka wsparcia i uspokajającego dotyku. Trzeba trochę czasu, ale to się wszystko ułoży.
W końcu zmęczona układa się na przygotowanym wcześniej posłaniu, zamyka oczy i zaczyna odsypiać ten dzień pełny niesamowitych wrażeń.
A my nie! My przegadujemy prawie całą, pozostałą noc. Czasu starczyło tylko na dwugodzinną drzemkę.
Bladym świtem, a właściwie jeszcze ciemną nocą czas ruszać z powrotem.

Misja wykonana.
Jeszcze tylko krótkie pożegnanie z Adą. Krótkie, żeby się nie rozkleić, bo jednak gdzieś tam w sercu Ada już zamieszkała, zadomowiła się i teraz trudno będzie się przyzwyczaić do jej braku pomimo świadomości, że lepiej nie mogła trafić. A, że daleko…………
No cóż, powiem chociaż zabrzmi to brutalnie: W Norwegii drzew nie brakuje, ale tam nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, żeby zostawić przy którymś przywiązanego swojego czworonożnego przyjaciela. No i w sumie wcale nie tak daleko, bo przy dzisiejszej globalizacji tylko kilka godzin drogi od miejsca w którym wszystko się zaczęło.
Wylatuję.

Zostawiłem czworonożną przyjaciółkę. Coś straciłem, a mimo to jestem bogatszy. I życzę wszystkim,  żeby takich zdarzeń jakich ja byłem uczestnikiem było w życiu każdego z Was jak najwięcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz