„Gdzie twój dom Ado? -
Pytam patrząc w jej smutne ślepia.
Nie wiem… Ale chyba tam,
gdzie mnie zaprowadzisz.”
Ja
Norge… Znaczy nowy dom.
Samolot odrywa się od płyty lotniska.
Startujemy, wznosimy się coraz wyżej. Jeszcze zwrot przez skrzydło i ostatni
widok z góry na osnute poranną mgłą Oslo.
Zostawiłem tam cząstkę siebie (i
nie tylko siebie, bo przecież są jeszcze żona i syn, którzy ogromnie się z nią związali).
Tam na ziemi, dwieście kilometrów od
stolicy Norwegii w maleńkiej, położonej w malowniczym miejscu miejscowości
znalazła swoje miejsce na ziemi, swój nowy dom Ada.
W kącikach oczu czuję zbierającą się
podstępnie wilgoć.
Łzy? No, nie przecież chłopaki nie
płaczą!
Wycieram je dyskretnie, żeby nikt nie
zauważył.
Gdzieś tam na dole zostawiłem kawałek
serca, ale wylatuję nie uboższy, ale wręcz przeciwnie, bogatszy. Coś straciłem,
ale jeszcze więcej zyskałem.
To jedne z tych nielicznych (niestety) momentów
kiedy świat wydaje ci się piękniejszy, lepszy.
Wracam sam, ale dopiero teraz zaczyna
do mnie docierać co się wydarzyło. Jakby ten natłok i szybkość wydarzeń nie
dawał szansy na refleksję i zastanowienie.
Oto pies porzucony, przywiązany do
drzewa w poszukiwaniu lepszego życia i wspaniałych ludzi, którzy zadeklarowali
swoją miłość,
zawędrował tak daleko. Życie nigdy nie przestanie zadziwiać mnie swoją
nieprzewidywalnością i kreacją tak niesamowitych scenariuszy.
Przecież jeszcze nie tak dawno
zabierałem do domu szkielet psa, którego smutne spojrzenie wyrażało wszystko.
Spojrzenie, które oskarżało, przytłaczało i pytało: Dlaczego ja?
I jak zwykle przypadek.
Przypadkowy telefon z Norwegii i to
akurat w okresie,
kiedy Ada mieszkała z nami.
Szybka decyzja i potem już tylko
oczekiwanie na ten dzień.
Na dzień, w którym samolot uniesie nas
do góry i zawiedzie ku lepszej przyszłości. Cudowny pies, wspaniały pies, ale
nie zostanie z nami.
Niech znajdzie to,
co najlepsze.
10
grudnia nerwy coraz większe. Pakujemy się do samochodu i na gdańskie lotnisko.
Jeszcze tylko odprawa, kontrola na granicy.
Pytające spojrzenia.
I wyjaśniam,
dlaczego Ada jeszcze jest chuda.
I wstydzę się, chociaż to nie ja byłem
sprawcą. Wstydzę się za tego ktosia, który gdzieś tam spokojnie sobie żyje. Zdumienie, niedowierzanie i współczucie, ale
jednocześnie ogromna sympatia wśród obsługi lotniska.
Przechodzimy gładko kontrolę i teraz
już tylko oczekiwanie na odlot.
Mamy opóźnienie,
jakby jeszcze jakiś złośliwy chochlik próbował pokrzyżować nam plany wylotu.
Ale nie!
W końcu startujemy. Wznosimy się ponad
pułap chmur i wita nas przepiękne
słońce. Jakby chciało nam dodać otuchy. Świeci niczym latarnia morska wskazująca
prawidłowy kierunek, uśmiecha się.
Będzie dobrze!
Oslo wita nas ciemnością i mgłą tak
gęstą, że można nożem kroić. Jest! Wjeżdża klatka z Adą.
Wszystko z nią w porządku.
Widać, że jest zestresowana, ale
zupełnie spokojna.
I znowu, tym razem paradujemy po
norweskim lotnisku. Jeszcze tylko krótka kontrola na granicy.
Wszystko jest ok.
Oddycham z ulgą. Chyba jestem bardziej
zestresowany od niej.
Witają nas uśmiechy i duża ciekawość.
No i pytania:
A skąd?
A dlaczego?
Po co?
Z Polski?
Na wakacje?
Wszystkie kciuki w górę.
Jeszcze tylko do auta i jedziemy.
Ciemno. Od czasu do czasu mijamy małe miejscowości z tą charakterystyczną
skandynawską zabudową. Wszystkie domy przystrojone lampkami. Idą święta,
bajkowy krajobraz.
Ale ja nie jestem w stanie podziwiać,
smakować tych widoków. Mój umysł zaprząta tylko jedna myśl: „Jak tam będzie? Czy Ada znajdzie swoje
szczęście? Czy to był dobry pomysł?” Tysiąc myśli na sekundę.
A niunia siedzi grzecznie z tyłu auta. Dwie
godziny jazdy dłużą się niemiłosiernie, jakby ta
droga nigdy nie miała się skończyć.
Ale w końcu docieramy na miejsce.
Wysiadamy.
Czeka na nas komitet powitalny. Czwórka
byłych promykowiczów no i rodzina, która podjęła decyzję o przygarnięciu Ady.
Śmieję się, że Ada jest nowa w klasie i
dlatego chwilę potrwa zanim zostanie zaakceptowana. Zwłaszcza przez szefową
stada, czyli Figę.
Wchodzę do środka domu.
I już wiem!
Dobry dom, ciepły dom. Taki swojski,
pełen ciepła i prostej, zwyczajnej, bezinteresownej dobroci, której w
dzisiejszych czasach tak często brakuje.
Malutka jeszcze zagubiona, ogląda
wszystkie kąty, trzyma się na uboczu, szuka wsparcia i uspokajającego dotyku.
Trzeba trochę czasu, ale to się wszystko ułoży.
W końcu zmęczona układa się na
przygotowanym wcześniej posłaniu, zamyka oczy i zaczyna odsypiać ten dzień
pełny niesamowitych wrażeń.
A my nie! My przegadujemy prawie całą,
pozostałą noc. Czasu starczyło tylko na dwugodzinną drzemkę.
Bladym świtem, a właściwie jeszcze
ciemną nocą czas ruszać z powrotem.
Misja wykonana.
Jeszcze tylko krótkie pożegnanie z Adą.
Krótkie, żeby się nie rozkleić, bo jednak gdzieś
tam w sercu Ada już zamieszkała, zadomowiła się i teraz trudno będzie się przyzwyczaić
do jej braku pomimo świadomości, że lepiej nie mogła trafić. A, że daleko…………
No cóż,
powiem chociaż zabrzmi to brutalnie: W Norwegii drzew nie brakuje, ale tam
nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, żeby zostawić przy którymś przywiązanego
swojego czworonożnego przyjaciela. No i w sumie wcale nie tak daleko, bo przy
dzisiejszej globalizacji tylko kilka godzin drogi od miejsca w którym
wszystko się zaczęło.
Wylatuję.
Zostawiłem czworonożną przyjaciółkę.
Coś straciłem, a mimo to jestem bogatszy. I życzę wszystkim, żeby takich zdarzeń jakich ja byłem
uczestnikiem było w życiu każdego z Was jak najwięcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz