środa, 24 grudnia 2014

„Magiczna czapka”

Właściwie to wszystko pomieszałem. Ten wpis powinien być przed tym, gdzie główną bohaterką była Misza. Ale jako, że pomimo upływających lat i siwiejących na potęgę włosów, wciąż pozostaję roztrzepanym i nieuporządkowanym chłopcem, to publikuję go dopiero teraz. No muszę, bo już niebawem straci on na aktualności i będzie zupełnie nietrafiony.

- Dobra. Dość już używania do wszystkich świątecznych kartek i plakatów wizerunku Pinta. On już się „przejadł” wszystkim. Czas na nowego Mikołaja. - Oznajmiła Pani Mariola podczas, którejś z ostatnich sesji i wyjęła z torby „mikołajową” czapkę i rogi renifera. Niestety owe gustowne poroże leżąc gdzieś w jednej z szuflad uległo kontuzji i jeden z zielonych rogów zwisał smętnie, niczym złamane ptasie skrzydło. No i w sumie dobrze, bo kto by tam chciał, żeby mu rogi przyprawiać.
- Ależ po co mamy się męczyć! - Zaprotestowałem głośno.- Przecież Pinto świetnie się prezentuje i można go „eksploatować” do bólu. Mnie się tam nie znudził wcale, wcale!
- Na nic pana protesty i prezentowanie męskiej logiki, czyli: „Po co się wysilać skoro stare jest dobre.”- Zostałem błyskawicznie „ścięty”.- Szukamy nowego Mikołaja i nie ma co się dłużej „stawiać”, bo cenny czas „leci”.
- No to może tym razem spróbujmy zrobić kota Mikołajem.- Zaproponowałem, nie do końca zdając sobie sprawę z konsekwencji tej deklaracji.
- Możemy spróbować.- Podchwyciła Pani fotograf.

I tak na pierwszy ogień poszedł kociak, który obecnie już nie mieszka w naszym schronisku i nosi imię Stanisław.
Praca z nim i mikołajową czapką była klasycznym przykładem, jak zniechęcić do siebie bardzo fajnego i na co dzień spokojnego kociaka. Stanisławowi zupełnie nie przypadła do gustu rola jaką chcieliśmy mu powierzyć. Jednak koniec końców sztuka zrobienia ujęcia kota w czapce udała się, ale moje stosunki ze Stanisławem uległy radykalnemu ochłodzeniu.


Potem na „warsztat” trafił Florian, który obecnie zdobi kartkę z życzeniami świątecznymi.
I tu dopiero nastąpiła wyższa szkoła „jazdy”, bo nasz młody jamnik owszem fotogeniczny niebywale, to jednak zupełnie nie wyrażał chęci do współpracy. To znaczy, nie do końca. Bo owszem czapeczkę potraktował jak zabawkę, której najbardziej fascynującym elementem był pompon. Pompon, który w toku zażartej bitwy pomiędzy mną, a nim o mało nie został urwany. Nosić, szarpać, unieść ją w zębach i dać „dyla” z planu zdjęciowego to i owszem. Ale założyć na głowę? I do tego jeszcze pozować do zdjęcia? Nierealne? Być może dla wielu tak by było. Ale nasza ekipa  płacze, poci się, ale nigdy nie kapituluje w obliczu piętrzących się trudności i okazywanego braku współpracy ze strony naszych czworonożnych modeli. A ta przygotowana kartka jest dowodem właśnie na to.

Z resztą naszych mikołajów poszło już znacznie lepiej i chociaż za wyjątkiem Gizma, żadne nie okazywało większego entuzjazmu do pozowania w czapeczce, to większych ekscesów już nie było.

I tak w rezultacie radosnej twórczości na planie zdjęciowym, zamiast jednego Mikołaja mieliśmy do dyspozycji aż sześciu ( w tym jedna dziewczyna).
Podjęliśmy tez próby zrobienia ujęć z rogami renifera, ale pomimo prowizorycznych prób naprawy za pomocą taśmy klejącej i drutu psiaki wyglądamy w nich średnio i w końcu ten projekt zarzuciliśmy zupełnie.

A Pinto wcale nam się nie przejadł i będziemy go zawsze pamiętali jako prekursora psich Mikołajów.

I wiecie co? Ta czapka jest chyba trochę magiczna, bo zarówno Pinto, który w niej pozował, jaki i wszystkie psiaki z tej „mikołajowej” sesji znalazły już swoje nowe domy.

Dlatego też będę musiał ją znaleźć, bo przyznam szczerze, że po tamtej sesji leży gdzieś ubrudzona i rzucona w kąt. A jednak tak się nie godzi traktować przedmiotów, które przynoszą szczęście.
  

W tym miejscu chciałbym wszystkim moim wiernym czytelnikom złożyć życzenia SPOKOJNYCH ŚWIĄT BOŻGO NARODZENIA! (No i  jak ładnie na koniec się zrymowało).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz