Właściwie
to wszystko pomieszałem. Ten wpis powinien być przed tym, gdzie główną
bohaterką była Misza. Ale jako, że pomimo upływających lat i siwiejących na
potęgę włosów, wciąż pozostaję roztrzepanym i nieuporządkowanym chłopcem, to
publikuję go dopiero teraz. No muszę, bo już niebawem straci on na aktualności
i będzie zupełnie nietrafiony.
-
Dobra. Dość już używania do wszystkich świątecznych kartek i plakatów wizerunku
Pinta. On już się „przejadł” wszystkim. Czas na nowego Mikołaja. - Oznajmiła Pani Mariola
podczas, którejś z ostatnich sesji i wyjęła z torby „mikołajową” czapkę i rogi
renifera. Niestety owe gustowne poroże leżąc gdzieś w jednej z szuflad uległo
kontuzji i jeden z zielonych rogów zwisał smętnie, niczym złamane ptasie skrzydło.
No i w sumie dobrze, bo kto by tam chciał, żeby mu rogi przyprawiać.
-
Ależ po co mamy się męczyć! - Zaprotestowałem głośno.- Przecież Pinto świetnie się
prezentuje i można go „eksploatować” do bólu. Mnie się tam nie znudził wcale,
wcale!
-
Na nic pana protesty i prezentowanie męskiej logiki, czyli: „Po co się wysilać
skoro stare jest dobre.”- Zostałem błyskawicznie „ścięty”.- Szukamy nowego
Mikołaja i nie ma co się dłużej „stawiać”, bo cenny czas „leci”.
-
No to może tym razem spróbujmy zrobić kota Mikołajem.- Zaproponowałem, nie do
końca zdając sobie sprawę z konsekwencji tej deklaracji.
-
Możemy spróbować.- Podchwyciła Pani fotograf.
I
tak na pierwszy ogień poszedł kociak, który obecnie już nie mieszka w naszym
schronisku i nosi imię Stanisław.
Praca
z nim i mikołajową czapką była klasycznym przykładem, jak zniechęcić do siebie
bardzo fajnego i na co dzień spokojnego kociaka. Stanisławowi zupełnie nie
przypadła do gustu rola jaką chcieliśmy mu powierzyć. Jednak koniec końców
sztuka zrobienia ujęcia kota w czapce udała się, ale moje stosunki ze
Stanisławem uległy radykalnemu ochłodzeniu.
Potem
na „warsztat” trafił Florian, który obecnie zdobi kartkę z życzeniami
świątecznymi.
I
tu dopiero nastąpiła wyższa szkoła „jazdy”, bo nasz młody jamnik owszem
fotogeniczny niebywale, to jednak zupełnie nie wyrażał chęci do współpracy. To
znaczy, nie do końca. Bo owszem czapeczkę potraktował jak zabawkę, której
najbardziej fascynującym elementem był pompon. Pompon, który w toku zażartej
bitwy pomiędzy mną, a nim o mało nie został urwany. Nosić, szarpać, unieść ją w
zębach i dać „dyla” z planu zdjęciowego to i owszem. Ale założyć na głowę? I do
tego jeszcze pozować do zdjęcia? Nierealne? Być może dla wielu tak by było. Ale
nasza ekipa płacze, poci się, ale nigdy
nie kapituluje w obliczu piętrzących się trudności i okazywanego braku
współpracy ze strony naszych czworonożnych modeli. A ta przygotowana kartka
jest dowodem właśnie na to.
I
tak w rezultacie radosnej twórczości na planie zdjęciowym, zamiast jednego
Mikołaja mieliśmy do dyspozycji aż sześciu ( w tym jedna dziewczyna).
Podjęliśmy
tez próby zrobienia ujęć z rogami renifera, ale pomimo prowizorycznych prób
naprawy za pomocą taśmy klejącej i drutu psiaki wyglądamy w nich średnio i w
końcu ten projekt zarzuciliśmy zupełnie.
A
Pinto wcale nam się nie przejadł i będziemy go zawsze pamiętali jako prekursora
psich Mikołajów.
I
wiecie co? Ta czapka jest chyba trochę magiczna, bo zarówno Pinto, który w niej
pozował, jaki i wszystkie psiaki z tej „mikołajowej” sesji znalazły już swoje
nowe domy.
Dlatego
też będę musiał ją znaleźć, bo przyznam szczerze, że po tamtej sesji leży
gdzieś ubrudzona i rzucona w kąt. A jednak tak się nie godzi traktować
przedmiotów, które przynoszą szczęście.
W
tym miejscu chciałbym wszystkim moim wiernym czytelnikom złożyć życzenia
SPOKOJNYCH ŚWIĄT BOŻGO NARODZENIA! (No i jak ładnie na koniec się zrymowało).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz