Obecna
aura płata nam niezłe figle. Za oknem zamiast padającego białego, puszystego
śniegu non stop leje deszcz. Przedświątecznej atmosfery właściwie zero. Ale to
nic, bo akurat wszelakie święta zupełnie mną nie wstrząsają i bez nich też
mógłbym się obyć. Tym bardziej w czasach, kiedy komercja zwyciężyła nad duchem,
straciły one zupełnie na wartości.
Z
jednej strony fajnie, że na ulicach nie zalegają póki co zwały śniegu, a mróz
nie włazi w stare kości, ale z drugiej strony ta bardziej późno jesienna niż
zimowa pogoda przyprawia o depresję i najlepiej byłoby nie zwlekać się z łóżka,
tylko przespać cały ten czas w oczekiwaniu na daleką jeszcze wiosnę.
Żeby
chociaż trochę poprawić sobie nastrój wracam wspomnieniami do przeżytych chwil,
wcale tak nieodległych, a jakże pięknych.
Wracam
myślami do Norwegii. I nie tyle chodzi tu o zapamiętane przecudowne widoki,
które zatykają dech w piersiach i na widzu pozostawiają niezatarte piętno.
Bardziej
wspominam spotkanie ze wspaniałymi ludźmi, których drogi życiowe w pewnym okresie
skrzyżowały się z naszymi.
A
wszystko to przez Adę, obecnie Miszę, o której pisałem wcześniej, a którą
miałem przyjemność odwozić właśnie do rodziny mieszkającej w Norwegii. To już
ponad rok odkąd Misza mieszka z nimi, a my mieliśmy niepowtarzalną okazję
odwiedzić w czerwcu zarówno ją, jak i pozostałą czwórkę psiaków adoptowanych
wcześniej z naszego schroniska.
Kto
czytał te wcześniejsze moje wpisy („W
lesie”, „Gdzie Twój dom Ado?”),
ten zna los sponiewieranej przez człowieka Miszy (Ady) i wie w jakim była
stanie, kiedy wylatywała z naszego kraju. Pomimo, że utrzymujemy kontakt z tą
rodziną i co jakiś czas przychodzą do nas fotki z życia codziennego tego całego
stadka, to i tak trawiła nas ciekawość, jak tam nasze „maleństwo” sobie radzi.
Jej
widok, jak zmężniała, jak zmieniła się z wychudzonej, przerażonej istoty w
pannicę, która chociaż wciąż nosiła gdzieś na dnie swoich cudownych oczu piętno
przeżytych cierpień, wyglądała dumnie i widać było od razu, że wrosła na dobre
w tę rodzinę, stado i w to miejsce.
Widać
było, że jest tu szczęśliwa, że jej świat się poukładał, i że wciąż ewoluuje
właśnie w tym dobrym kierunku. Otoczona tą sprawiedliwą, bo obejmującą równo
całą piątkę psiaków, troskliwą opieką
stała się zupełnie innym psem. Jeszcze jest dzieciakiem, któremu figle w
głowie, ale już dumną i zdającą sobie sprawę ze swojej przynależności do stada,
które na jej drodze postawił los. Łaskawa w stosunku do nas, ale jednak
początkowo podchodziła z rezerwą.
To
trochę dziwne uczucie, bo przecież w drodze do swojego nowego domu miała krótki
przystanek w naszym. Bo właśnie serce nam nie pozwoliło na ponowne zamknięcie
tej chudziny w schroniskowym kojcu i dlatego była przez moment naszym gościem,
ku utrapieniu nasze suczki Muchy i mieszkającej z nami kotki. Ale co tam!
Najważniejsze,
że teraz jest u siebie i ma wspaniałego młodego opiekuna. Filip na pozór
zwyczajny, taki dzisiejszy nastolatek, którego zainteresowania w niczym nie
odbiegają od zainteresowań całej rzeszy współczesnej młodzieży. A jednak mnie
ujął od razu swoją niespotykaną bezpośredniością, tym na pozór nieuchwytnym
wewnętrznym ciepłem i pozytywnym nastawieniem do ludzi i całego świata nawet
wtedy, gdy ten ma problem z akceptacją jego postaci. Wszystko to dodatkowo
okraszone niejednokrotnie celnym osądem otaczającej nas rzeczywistości dało
widocznie taką mieszankę, że Misza jest wpatrzona w niego jak w obrazek, a on
na pozór zajęty doczesnymi sprawami tego świata w nią. I widać, że jest to takie
uczucie, które tworzy nierozerwalne więzy pomiędzy człowiekiem, a zwierzęciem.
Nic na pokaz, bez epatowania swoimi uczuciami i trzeba się odrobinę przypatrzeć,
poobserwować, żeby dostrzec właśnie to coś, co jest pomiędzy tą dwójką.
Taka
postawa i takie podejście do świata zwierząt, taka wrażliwość nie wzięła się
pewnie sama z siebie. To zasługa całej reszty rodziny, w której zwierzęta znają swoje
miejsce i wiedzą, że są doceniane. Przez to są przywiązane bezgranicznie i
pomimo, że mają okazję korzystać z pełni wolności, to trzymają się wiernie, tego
prawdziwie dobrego domu.
Przypadek
zupełny sprawił, że Misza do niego trafiła. I że teraz może w poczuciu zadbania
i miłości galopować brzegiem fiordu wraz z resztą czworonożnego towarzystwa i
oddychać pełnią dumnej, psiej piersi wiedząc, że tu nikt jej krzywdy nie zrobi.
I
tylko szkoda, że czasem aby trafić do raju, trzeba przejść przez piekło. Ale to
już było i minęło. I marzy się tylko, żeby wszystkie takie historie miały
właśnie tak szczęśliwy finał. I chociaż jestem sceptyczny jeśli chodzi o Święta
Bożego Narodzenia, to może właśnie przy ich okazji, to marzenie chociaż
częściowo się spełni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz