wtorek, 7 sierpnia 2012

Przygoda XXIV Czyli: Afera koszykowa.

Jak to zacząć, żeby było dobrze?! 
Najlepiej tak:


  Listopad zeszłego roku. Pewnego dnia przyniesiono nam cztery kocie maluchy, 
a następnego dnia miała się pojawić pani fotograf. 
Krótki telefon:
     - Pani Mariolu potrzebna jest jakaś ładna aranżacja planu, bo mamy cztery kociaki, którym trzeba szybko znaleźć nowe domy
     - Nie ma sprawy. Właściwie to już mam pomysł, jak to zorganizujemy. No to do jutra.
     - Do jutra. Liczymy na panią.

   Następnego dnia w drzwiach stanęła pani fotograf. A właściwie, to najpierw pojawił się wiklinowy koszyk, a dopiero ona sama z przewieszonym przez ramię aparatem. I już od progu roztoczyła wizję, jak będziemy pracować tego dnia:
     - Tutaj ładnie wyściełamy koszyk kocykiem, do środka wsadzimy te maluchy i zdjęcia będą palce lizać. - Rozmarzyła się fotografka.
     - Bardzo ładny koszyk na jabłuszka. - Coś mnie podkusiło, żeby rzucić tę uwagę mającą zburzyć  idylliczny obrazek, w którym grzeczne kociaczki jeszcze bardziej grzecznie siedzą  w koszyczku i tylko czekają na zrobienie im zdjęć.

   Nie znaliśmy się wtedy jeszcze zbyt dobrze z panią Mariolą, więc spojrzała na mnie zaniepokojona i wyraźnie stropiona.
     - Tak pan myśli, że to nie jest dobry pomysł? Wydawało mi się, że w takich ujęciach będą wyglądały słodko i szybko znajdą nowe domy.
W odpowiedzi wzruszyłem tylko ramionami i zrobiłem tajemnicza minę.
     - Niech pan nie będzie taki Sfinks, tylko odpowie: Czy to dobry pomysł, czy nie? - Spytała już lekko poirytowana pani fotograf.
     - Nie wiem, nie wiem. - Odparłem, podsycając nerwową atmosferę.
     - Niech pani go nie słucha. On jak komuś chociaż raz dziennie nie podniesie ciśnienia, to nie jest sobą. - Wtrąciła się koleżanka, biorąc panią Mariolę pod rękę.
     - To naprawdę świetny pomysł, który za chwilę zrealizujemy. A ty! - Tu zwróciła się do mnie. - Idź już po te kociaki. Parę minut bez twojej szlachetnej osoby tylko wszystkim wyjdzie na zdrowie.

   Na takie dictum nie pozostało mi nic innego, jak tylko zawinąć się z kontenerkiem w kierunku kociarni.
Kiedy po powrocie przestąpiłem próg sali, wszystko już było gotowe do robienia zdjęć.
Białe tło, biały „misiek”, a na nim wiklinowy koszyk wyścielony niebieskim podkładem. Słodko, aż mdliło.
     - O raju, co za kiczowatość. - Mruknąłem pod nosem.
     - Ma pan jakieś twórcze uwagi? - Spytała mnie lodowatym tonem pani fotograf.
- Ależ absolutnie nie! Uważam, że wszystko jest super.- Odparłem ugodowym tonem.- Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wsadzić towarzystwo do koszyka. I tu spojrzałem wymownie na transporterek, w który wyraźnie towarzystwo się nudziło i dawało o tym dość głośno znać miauczeniem.
- No to, na co kolega czeka? Zapraszamy na plan.- Rzuciła stojąca u boku fotografki koleżanka.

Jak kazano tak zrobiłem!
I jak zapewne się domyślacie wcale nie było tak słodko, jak wymarzyła to sobie pani Mariola.

Siedzieć w koszyku! Też pomysł!
Kocie bractwo czując, że nie ograniczają go już żadne zamknięcia, natychmiast kłębiąc się 

i włażąc sobie nawzajem na głowy na dnie koszyka,  zaczęło się wspinać po jego ściankach ku górze, na wolność!
Na nic szybki sprzęt fotograficzny, kiedy ze wszystkich ścianek zwisały małe pędraki, które wcale nie miały ochoty wdzięczyć się do obiektywu, tylko zwisając do połowy wysunięte, uważnie penetrowały wzrokiem czy skok z tej wysokości grozi im jakimiś konsekwencjami, a przekonawszy się, że raczej nie, natychmiast opuszczały wiklinową pułapkę, nic nie robiąc sobie z żałosnych pokrzykiwań zrozpaczonej kolejnym nieudanym ujęciem pani fotograf.
      - Pan je łapie! Szybciej! - Pokrzykiwała pani Mariola na mnie.
      - Przecież robię co mogę, ale mam tylko dwie ręce, a one chyba rozmnażają się przez pączkowanie, bo kiedy uda mi się wcisnąć z powrotem dwa, to kolejne dwa już są poza koszem.
     - Pomogę ci! - Rzuciła się w kierunku planu koleżanka widząc, że w tej chwili wcale nie żartuję.

   Ale nawet z jej pomocą trudno było utrzymać gang berbeci w obrębie koszykowej scenerii. Co jakiś czas błyskał flesz, ale ciągle też dochodziły do nas utyskiwania pani Marioli, a to, że któregoś z nas ręka w kadrze została, a to, że jeden kociak patrzy w obiektyw, a drugi wyraźnie patrzy jak czmychnąć itd., itp.
W pewnym momencie oboje z koleżanką opadliśmy z sił i machnęliśmy z rezygnacją na całe to zwariowane towarzystwo.
     - No, co jest proszę państwa? Przecież musimy zrobić zdjęcia. - Pani fotograf spojrzała na nas zaskoczona.
     - Pięć minut przerwy, droga szefowo. - Rzuciłem zadyszany, lekko ironizującym tonem. - Wymiękliśmy, bo nie jesteśmy przyzwyczajeni do łapania kotów komandosów wyskakujących z koszyka, niczym diabełki z pudełka. - Dokończyłem uśmiechając się.

   Tymczasem mali spadochroniarze korzystając z tego, że nikt już nie stara się im przeszkadzać, zaczęli opuszczać wiklinową pułapkę i co chwilę, któryś kociak spadał 

z pacnięciem na białego „miśka” i rozpoczynał zwiad rozpoznawczy po terenie.
Początkowo koleżanka chciała się zerwać i je wyłapywać, żeby się za bardzo nie rozpełzły, ale na dany przeze mnie uspokajający znak,  stwierdziła:
     - Fakt! Przecież daleko nie uciekną i z powrotem opadła na podłogę, jeszcze łapczywie łapiąc powietrze.

   Jeden z kociaków nie opuścił jednak koszyka. Był to czarno-biały samczyk, którego później ochrzciliśmy Romeo. 

On miał inny plan! 
Owszem, wpiął się na górną jego krawędź i tak balansując, jeszcze okrutnie nieporadnie próbował się po niej przechadzać.
     - Też mi się akrobata znalazł! - Rzuciłem zgryźliwie.
Nie wiem czy na wskutek tego, że przestraszył się mojego głosu, czy akurat w tym momencie stracił równowagę, gwałtownie się przechylił i runął wraz z całym koszykiem, który wylądował przykrywając go. Romeo zdążył tyko miauknąć, po czym zapadła krótkotrwała cisza.
   Panie obserwowały tę scenę z zapartym tchem, a pani Mariola nawet próbowała zerwać się, żeby ratować kota, ale powstrzymałem ją gwałtownym ruchem ręki, krztusząc się przy okazji ze śmiechu. Po chwili bezruchu, koszyk zaczął się ruszać i pełznąć powoli po planie.
     - O, to mi przypomina scenę z filmu Poltergeist, tylko tam pełzała wołowina, a u nas cepelia. - Wykrztusiłem, próbując powstrzymać spazmatyczny śmiech.
     - Ty jednak jesteś pomylony! - Wypaliła pod moim adresem koleżanka i ruszyła uwolnić kociaka z pułapki. - Dość tej zabawy! Do roboty!

   Podniosłem się niechętnie gdyż wiedziałem, że znowu czeka nas katorga. I tak też było:
Ja łapię, ty łapiesz, a fotograf próbuje rzeczy niemożliwej: czyli zrobić dobre ujęcia.
     - Kochani! Chociaż na minutę, dwie żeby siedziały spokojnie. - Prosiła prawie ze łzami 

w oczach pani fotograf.
     - Niech pani im to powie! - Wskazałem oskarżycielsko na małych buntowników, ocierając pot z czoła.
     - Co robić? Co robić? - Powtarzała z rozpaczą koleżanka, coraz bliższa rezygnacji.
     - Wiem! Zrób samolot! - Popatrzyłem na nią przekornie.
     - Słucham? – Popatrzyła na mnie podejrzliwie.
     - No poważnie mówię. Zrób samolot. O tak! - I rozłożyłem ręce udając, że kołuję nad lotniskiem.
     - Ty naprawdę jesteś walnięty! - Rzuciła ze złością. - Sam sobie zrób samolot!
     - Skoro nie chcesz, to nie pozostaje mi nic innego jak tylko zostać kapitanem Boeinga, 

a ty odpocznij. - Roześmiałem się serdecznie.

Pani Mariola nic nie mówiła, tylko patrzyła na nas z lekkim niedowierzaniem i nie ukrywanym niepokojem.
     - Tak, tak ja będę kołował nad koszykiem, a pani przygotuje ten swój aparacik, bo mam wrażenie, że kotki będą przez jakiś czas grzecznie w nim siedziały.
Jak powiedziałem, tak zrealizowałem swój tylko pozornie szalony plan.
I co?! I udało się!
Kocia banda zdurniała na jakiś czas i zastygła nieruchomo na dnie koszyka, wpatrując się we mnie jak zahipnotyzowana, a pani fotograf mogła w końcu popstrykać trochę całkiem dorzecznych fotek.
Afera, Frotka, Nutka i Romeo oczywiście znalazły domy, bo jakże by inaczej!
A koszyk?
Póki co, już nigdy więcej nie wystąpił na planie. Może faktycznie pani Mariola trzyma w nim jabłka. Muszę ją o to zapytać przy najbliższej okazji. A może lepiej nie, bo znowu stanie z nim w drzwiach, żeby…
Nie! Nie ma mowy! 


Wychodzimy?!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz