czwartek, 9 sierpnia 2012

Przygoda XXVII Czyli: Strata.


Któregoś poniedziałku, Pani Mariola z bagażnika oprócz aparatu wyjęła dodatkowo jeszcze jedno czarne zawiniątko.
     - O! A co to za gadżet? - Zapytałem trawiony ciekawością.
     - To jest blenda i dzięki niej zyskamy troch lepsze doświetlenie fotografii, chodzi szczególnie, żeby oczy naszych modeli nabrały blasku. - Wyjaśniała pani fotograf, jednocześnie ciągnąc za suwak i rozpinając zamek błyskawiczny niby futerału, który jak się za moment okazało, był jednocześnie ową blendą. 
     - Bo teraz wychodzą takie ciemne i  bez życia. – Dokończyła, rozwijając srebrzysty materiał.
     - Ot i cała tajemnica! A teraz będziemy łapać i odbijać światło słoneczne, kierując je na psiaki. Zobaczy kolega, że to bardzo dobry pomysł. - Oznajmiła dumnie. - I nie ma co tak stać, tylko idzie pan po psiaka i zaczynamy robotę.
    - Ciekawe, jak zwierzaki zareagują na to dziwo. Mam nadzieję, że nie będą się bały. - Raczyłem wyrazić drobną wątpliwość.
Odpowiedzią było tylko wzruszenie ramion fotografki i wymowny gest, mający mnie zmobilizować do pracy, czyli wskazanie drogi na wybiegi, gdzie psi modele czekali 
z utęsknieniem na sesję zdjęciową. Na takie dictum nie pozostało mi nic innego, jak tylko ruszyć swoje cztery litery i iść po psiaka. 

Wybór padł na Gwido. 
Super psiak! Rezolutny, pełen werwy i życia. Powitał mnie bardzo radośnie i z wielką ochotą ruszył ze mną na miejsce sesji.
Przybyliśmy, stanęliśmy. Przedstawiłem pani Marioli modela:
     - Dzień Dobry, to jest Gwido.
     - Cześć Gwido, bardzo mi przyjemnie cię poznać. - Odpowiedziała entuzjastycznie fotografka i usiadła na ziemi dzierżąc aparat fotograficzny i kładąc przed sobą blendę.
Gwido radośnie zamerdał ogonem i próbował podbiec do pani Marioli, zapewne w celu serdecznego polizania, ale został przeze mnie osadzony w miejscu.
     - Nie teraz chłopie! Teraz musisz ładnie pozować, a potem na pewno będzie czas na czułości. - Pouczyłem go, a on chyba zrozumiał, bo usiadł grzecznie i zastygł w oczekiwaniu na to, co będzie dalej.

   Nie, nie przeraził go obiektyw, ani trzask migawki natomiast zauważyłem, że niekoniecznie podoba mu się świecenie ostrym światłem po oczach, uzyskanym właśnie dzięki blendzie. 
Pani fotograf robiąc zdjęcia, jednocześnie tak manewrowała stopą, na której owa leżała, że nawet ja w momentach odbić światła nic nie widziałem.
     - Rany! Trzeba było mówić, że to tak daje po oczach, wziąłbym okulary przeciwsłoneczne. Wykrzyknąłem lekko zniecierpliwiony, usiłując osłonić oczy przed silnym, oślepiającym blaskiem.
     - Bardzo kolegę proszę, żeby nie zrzędził. Przecież to tylko chwilka, a efekt sam kolega będzie mógł ocenić na zdjęciach. - Stopowała mnie pani Mariola.
     - Dobra, ja to jakoś zniosę, ale Gwido chyba traci cierpliwość.

   I tak było rzeczywiście, bo psiak co rusz traktowany silnymi odblaskami światła, zaczął się kręcić na smyczy i odwracać tyłem do fotografki. Zresztą trudno mu się dziwić.
Smycz, na której go przyprowadziłem była parciana i musiała być, a właściwie na pewno była przetarta, bo w pewnym momencie doprowadzony do szewskiej pasji zwierzak bardzo mocno pociągnął i rozległ się tylko cichy trzask rozdzieranego materiału.
Gwido był wolny!
Ale nie myślcie sobie, że uciekł gdzieś przed siebie!
Natychmiast popędził w kierunku (daleko zresztą nie miał) przedmiotu niechęci, czyli blendy i złapał zębami jej krawędź. 
Pani Mariola próbowała nie dopuścić do porwania swojej własności, ale mając tylko jedną wolną dłoń, nie dała rady. I Gwido zaczął triumfalny bieg z blendą po parkingu, powiewając nią niczym zagorzały kibic flagą.
     - Niech pan go goni! - Rzuciła fotografka w moim kierunku, ale ja potknąwszy się o krawężnik, runąłem jak długi, a kiedy zacząłem się niezdarnie podnosić wiedziałem już, że nie mam najmniejszych szans na dogonienie łobuza.
     - Nie dam rady. - Zwróciłem się do pani Marioli, rozmasowując rozbite kolano.

   Spojrzała na mnie jakby podejrzewając, że byłem w zmowie z psiakiem. Tymczasem buntownik znalazłszy  się w bezpiecznej odległości od nas zaczął się pastwić nad nieszczęsnym kawałkiem materiału. 
Nie minęło wiele czasu, a srebrzysty materiał został oddzielony od drucianego usztywnienia i odleciał poza schronisko, niesiony silnymi podmuchami wiatru. 
Wszystko to oczywiście odbyło się przy akompaniamencie powarkiwań i poszczekiwania. 

   Kiedy Gwido zakończył dzieło zniszczenia, a jego chęć zemsty została zaspokojona, złapał w zęby drut zamknięty w owal i triumfalnie przyniósł go, składając u stóp pani fotograf.
     - No i co zrobiłeś łobuzie? - Pani Mariola surowo spojrzała na psa, który do tego chyba bardziej oczekiwał pochwał niż przygany, a on zrozumiawszy, że jego zachowanie nie spotkało się z aprobatą przestał machać ogonem, opuścił łeb i powlókł się bez entuzjazmu na miejsce sesji. Tam położył się na trawie i przednimi łapami nakrył mordkę tak, że tylko było widać jego oczy, którymi wyrażał żal i skruchę. Chociaż nie jestem do końca  przekonany, że była to wielka skrucha.

Widząc tak zmieszanego psa, pani fotograf rzuciła w jego kierunku:
     - No nic się nie stało, jakoś sobie poradzimy. Przecież w końcu muszą być jakieś straty.
     - Tak Gwido, a z tego co zostało zrobimy sobie hula-hop, albo urządzimy skoki przez obręcz - dorzuciłem dowcipnie.
     - Patrząc na to, jak kolega gonił psa to nie sądzę, żeby udało się panu przeskoczyć przez taką obręcz nie doznając obrażeń cielesnych. - Ścięła mnie pani Mariola.
Sesja bez blendy i tak się udała.
Zdjęcia jak zwykle wyszły świetne, a Gwido oczywiście znalazł nowy dom.
Mamy już kolejną blendę i oczywiście jest używana podczas sesji z bardzo dobrym skutkiem. Ja natomiast, już zawsze sprawdzam smycze, na których przyprowadzam psiaki na sesje.

Proszę nie świecić w oczy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz