Nasza
pani fotograf z reguły jest osobą systematyczną i jak to się popularnie
określa, poukładaną. Wszystko musi mieć swój czas i miejsce, jak to
zwykła mówić. Jednak tego dnia nastąpiło duże odstępstwo od tych
świętych reguł, co skutkowało poważnymi komplikacjami. Pani Mariola
wpadła na salę w szaleńczym pędzie. Zdjęła kurtkę, wyjęła
z kieszeni
telefon i wraz z kluczykami od auta położyła na krześle.
- Kochani, dzisiaj mam bardzo mało czasu, więc szybko rozkładajmy sprzęt i zacznijmy zdjęcia! - Rzuciła zdyszana.
- No już, już panie kolego! Z życiem rozkładamy tło i idzie pan po
pierwszego psa. - Poganiała mnie nerwowo.
- Jaki kolor tła? Aha! Biały,
no i bardzo dobrze. - Mruknęła bardziej do siebie niż do kogokolwiek z
nas obecnych na sali.
Nie czekając na kolejne słowa ponaglenia, wypadłem z sali i dalejże na schronisko po kandydata na sesję.
- Który pierwszy? No który? - Sam do siebie mówiąc, szybkim krokiem przemierzałem alejki z kojcami.
Nagle stop! Jest!
Stoi i merda ogonem, czarne cudo z białym krawatem.
Świetne psisko o imieniu Mailo.
Wpadłem na wybieg. Oczywiście Mailo natychmiast wskoczył na mnie, oparł
się przednimi łapami i patrząc w oczy zdawał się mówić: ”Idziemy na
spacer? Super! Bardzo chętnie się
z Toba przejdę”.
- No chodź, idziemy na zdjęcia. - Ja z kolei rzuciłem na głos.
Już po wejściu do budynku odpiąłem go ze smyczy (co w tamtej chwili
wydawało mi się świetnym pomysłem), więc rzeczą oczywistą jest, że
wyprzedził mnie na schodach i jak burza, przez uchylone drzwi wpadł na
plan zdjęciowy. Zupełnie niepotrzebnie darłem się na cały budynek:
-Mailo, zaczekaj na mnie! - I tak nie posłuchał.
Próbował serdecznie przywitać się ze wszystkimi obecnymi. Kiedy nie
spotkało się to ze zbyt wielkim entuzjazmem, obiegł całą salę dookoła i
nagle „łaps” złapał w pysk właśnie leżące kluczyki. W tym momencie
dopiero zdążyłem dobiec do drzwi. I usłyszałem rozpaczliwy krzyk Pani
Marioli:
- O rany! On pożre kluczyki od mojego auta! Co pan najlepszego narobił!
Ale psiak wcale nie miał zamiaru, przynajmniej na razie, skonsumować
tego kawałka plastiku. Obnosił go triumfalnie w pysku, starannie
unikając wszystkich dłoni usiłujących mu go wyrwać.
W pewnym momencie, kiedy nacieszył się już swoim sukcesem, po prostu
położył się na białym kocyku, a zdobycz położył sobie między przednimi
łapami i tak zastygł.
- Uff! – westchnęła pani fotograf. - Przynajmniej ich nie połknął.
- I co teraz, oddasz mi moje kluczyki? - Zwróciła się bezpośrednio do
psa.- Na pewno oddasz, bo jesteś miłym, dobrym psiakiem. - Zagadywała do
niego słodkim głosem, jednocześnie zbliżając się.
Kiedy dystans pomiędzy nią, a Mailo niepokojąco się zmniejszył, dało się
usłyszeć warczenie i pies odsłonił ostrzegawczo zęby: „Odejdź, to jest
teraz moja zabawka!”.
Pani fotograf odskoczyła przerażona i zwróciła
się do mnie z oskarżycielskim tonem:
- To pana wina i niech pan coś teraz zrobi.
Wzruszyłem bezradnie ramionami i odparłem:
- Ok. Moja wina, ale co mam teraz oddać mu moją rękę za pani kluczyk? Nie ma głupich!
- No to, co pan proponuje? Może do kluczyków po prostu dorzucić mu moje
auto, wtedy będzie zadowolony? - Rzuciła z nieukrywaną nutką złośliwości
pani Mariola.
- Nie wiem czy ma prawo jazdy, bo jak nie to, musimy jeszcze zrzucić się
na wszystkie mandaty, które będzie dostawał jeżdżąc bez uprawnień. -
Odparłem w tym samym duchu, bo zupełnie nie wiedziałem, co teraz robić.
- Uspokójcie się! - Wtrąciła koleżanka, która do tej pory w ogóle nie
zabierała głosu.
- Co się stało, to się nie odstanie! Może spróbujemy go
przekupić jakimś psim smakołykiem, które zawsze tu trzymamy w nagrodę za
pozowanie.
- Dzięki! Chociaż ktoś z nas ma tu stalowe nerwy i głowę na karku.-
Zwróciłem się do niej z wdzięcznością. - Podaj mi tam coś najlepszego, co
mamy i podejdę z nim negocjować.
Koleżanka wręczyła mi paczuszkę jakiegoś specjału dla psów. Wysypałem
sobie na dłoń jej zawartość i nerwowo przełykając ślinę zacząłem
podchodzić do psa.
- No dobra Mailo wiemy, że jesteś fantastycznym kierowcą i w ogóle, ale
teraz oddasz mi te kluczyki ok. - Przemawiałem najłagodniej, jak
potrafiłem.
Nic z tego!
Taka sama reakcja, jak w stosunku do pani Marioli! Warkot i
z najłagodniejszego pod słońcem psa zamienił się w ułamku sekundy w
bestię. Odskoczyłem nie powiem, lekko przestraszony. Koleżanka, która po
mnie spróbowała mediacji została potraktowana w ten sam sposób. Pani
Mariola, która obserwowała nasze próby odebrania jej własności siedziała
przygnębiona. Nagle odezwała się zduszonym szeptem:
- Powinnam pana za to udusić.
- Tak, tak zbrodnia w afekcie, ja to rozumiem. Miałaby pani szybki
transport radiowozem, ale zapewniam, że nie w tym kierunku, gdzie się
pani wybiera. - Odgryzłem się.
- Proszę was, wymyślcie coś. Bo jak ja teraz wrócę do domu?! - Zwróciła się już bardziej pojednawczym tonem.
- Dobrze, nabałaganiłem, więc jeszcze raz spróbuję. - I wziąłem znowu
przysmaki
i zacząłem pomału, na kolanach posuwać się w kierunku Mailo.
- No oddaj te kluczyki. Bardzo cie proszę. - Przemawiałem do psa niczym hinduski zaklinacz węży.
I znowu to samo: Warkot, garnitur pięknych, białych kłów i po
negocjacjach.
No i nie wytrzymałem presji, tak zwyczajnie po ludzku i
wydarłem się na niego:
- Oddajże te cholerne kluczyki bałwanie! Po co ci one, skoro nawet nie
umiesz otworzyć drzwi od samochodu… - Aż się zaciąłem w tej złości i w
końcu zabrakło mi słów.
A on spojrzał na mnie, a w jego wzroku, przysięgam, wyczytałem kpinę,
jakby chciał mi powiedzieć: „A ja założę się, że ty nie potrafisz
odróżnić świateł pozycyjnych od mijania”
i odwrócił się do nas
wszystkich tyłem uznając, że dalszy dialog z obecnymi nie ma większego
sensu i tym samym dając też do zrozumienia, że posłuchanie zostało
zakończone, a kluczyki pozostają pod jego opieką.
Pokazawszy wszystkim swój szlachetny zadek merdną kilka razy swoją kitą
pokazując demonstracyjnie jak bardzo jest zadowolony z zaistniałej
sytuacji.
Spojrzałem żałośnie na panią fotograf i rozłożyłem bezradnie ręce. A ona
oddała mi spojrzeniem, które mogłoby wywołać tajfun i podnosząc
wskazujący palec skierowany
w moja stronę wycedziła przez zęby:
- Ma pan ostatnią szansę na rozwiązanie problemu, bo inaczej odbieram
kluczyki przemocą choćby miało się to dla mnie skończyć dotkliwym
pogryzieniem. I cała odpowiedzialność spadnie na pana. Ciekawe, jak
będzie się kolega wtedy czuł?
- Zaraz, zaraz to jest szantaż emocjonalny! - Odparłem oburzony. -
Przecież doskonale zdaje sobie pani sprawę, że nie mogę pozwolić na to,
żeby stała się pani jakakolwiek krzywda!
- Jestem po prostu zdesperowana i tyle! - Odparła ani Mariola.
- Dajcie mi chwilę pomyśleć. Przecież musi być jakieś wyjście z tej
patowej sytuacji. - Siadłem na podłodze i zacząłem się intensywnie
zastanawiać.
- Czym można przekupić pacjenta, żeby odwrócić jego uwagę? - Rzuciłem pytanie ni to do siebie, ni to do wszystkich.
- Może jakaś cudnie pachnąca wędlinka odwróciłaby jego uwagę od tych
nieszczęsnych kluczyków. - Usłyszałem nieśmiały głos koleżanki.
- No tak, ale próbowaliśmy już go przekupić żarciem i pognał nas. - Odparłem sceptycznie.
- Tak, ale taka pachnąca kiełbaska to zupełnie co innego niż te
wszystkie surogaty żywnościowe. Nie znam psa, który się im oprze. -
Kontynuowała koleżanka.
- A masz jakieś kanapki? - Zwróciłem się do niej.
- No niestety nie. - Odrzekła z żalem w głosie.
- Ja też nie dysponuję.
- A ja mam tylko napoje energetyczne w bagażniku auta, ale nie mam do
niego kluczyków. - Dodała pani fotograf siląc się na dowcip.
Spojrzałem na nią surowo i odparłem.
- Ten napój może się nam przydać jak będziemy przed nim zwiewali. No
chyba, że jest o zapachu suchej krakowskiej, wtedy to inna sprawa. -
Dokończyłem ze słodkim uśmiechem.
- Widzę, że pomimo rozpaczliwej sytuacji dowcip pana nie opuszcza. - Zauważyła zgryźliwie pani fotograf.
- Znowu zaczynacie? - Westchnęła z rezygnacją w głosie koleżanka. - Jak
zaraz nie przestaniecie to ja idę, a wy tu siedźcie choćby do jutra.
- Dobra, dobra już skończyliśmy.- Rzuciłem pojednawczo.
- Poczekajcie chwilę. Zaraz wracam! - Zerwałem się.
Mailo odwrócił się i zainteresowaniem przyglądał się, jak wybiegam z
sali. Nie omieszkałem się pokazać mu języka, a on radośnie szczeknął
jakby mówiąc: „Ja ciebie też lubię!”.
Po dłuższej chwili poszukiwań znalazłem kolegę.
- Masz jeszcze kanapki? - wydyszałem zziajany.
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
- A ty co, głodny jesteś?
- Nie pytaj tylko odpowiadaj. Masz czy nie?! - Warknąłem zniecierpliwiony.
- Człowieku, spokojnie. Powinienem jeszcze mieć.
- A z wędliną? - spytałem.
- No kochany i co jeszcze do tego, może sałatka z krewetek? - Odparł już lekko zirytowany.
- Przepraszam, ale nie mam w tej chwili czasu wyjaśniać ci wszystkiego,
jeśli możesz to odstąp mi je. Później ci wszystko wytłumaczę. Proszę cię
pospiesz się.
Wzruszył tylko ramionami i wymownie popukał się w czoło, ale po chwili
już wbiegałem
z kanapkami, które po drodze odwinąłem z papierków. Chwała
koledze! Bo były właśnie takie jakich potrzebowaliśmy, czyli z
kiełbasą.
- Mam! - Rzuciłem triumfalnie wpadając na salę.
- No to proszę działać. - rzuciła z rosnącą nadzieją w głosie pani fotograf.
Spomiędzy chleba wyjąłem samą wędlinę i dzierżąc ją w dłoni zacząłem zbliżać się do psa.
- Popatrz co mam, piesku.
Mailo podniósł się, obrócił ku mnie i zaczął węszyć. Już nie warczał, tylko wyciągnął szyję
i uważnie mnie obserwował.
- I co, fajnie pachnie? - Zagadywałem go. - Chcesz, to musisz do mnie przyjść.
Psiak zaczął się łamać. Krok po kroku podchodził do mnie. I co
najważniejsze, nie trzymał w pysku kluczyków. Koleżanka zaczęła go
obchodzić z drugiej strony. On jednak nie zwracał na nią żadnej uwagi,
która teraz była skupiona tylko na tym kawałku mięsa w mojej dłoni. W
pewnym momencie usłyszałem okrzyk:
- Mam!
To koleżanka uniosła dłoń w triumfalnym geście dzierżąc w niej kluczyki z pilotem.
- Wyglądają na nieuszkodzone. - Dodała.
Odetchnąłem z ulgą i otarłem pot z czoła. Już nie groził mi lincz na
statywie od tła. Mailo
z nieskrywanym apetytem pożarł kiełbasę, która
wydarł mi z dłoni i wrócił na kocyk. Potoczył tymi swoimi brązowymi
ślepiami jakby pytając: „I co robimy dalej?”.
- No ma pan szczęście. - Zwróciła się do mnie pani Mariola - Rzeczywiście
wygląda na to, że ich nie uszkodził. A teraz szybciutko zaczynamy robić
zdjęcia. I tak straciliśmy już mnóstwo czasu.
O tamtej pory pani fotograf już nie zostawia swoich rzeczy na widoku, a
Mailo, który już nie mieszka w schronisku i mam nadzieję, że nie został
parkingowym. W innym przypadku radzę z nim bardzo grzecznie, bo może
spotkać Was ogromna przykrość i do domu będziecie wracać pieszo.
Oddasz kluczyki? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz