wtorek, 7 sierpnia 2012

Przygoda XII Czyli najlepszy parkingowy. I jak ja teraz wrócę do domu?!


Nasza pani fotograf z reguły jest osobą systematyczną i jak to się popularnie określa, poukładaną. Wszystko musi mieć swój czas i miejsce, jak to zwykła mówić. Jednak tego dnia nastąpiło duże odstępstwo od tych świętych reguł, co skutkowało poważnymi komplikacjami. Pani Mariola wpadła na salę w szaleńczym pędzie. Zdjęła kurtkę, wyjęła 
z kieszeni telefon i wraz z kluczykami od auta położyła na krześle.

       - Kochani, dzisiaj mam bardzo mało czasu, więc szybko rozkładajmy sprzęt i zacznijmy zdjęcia! - Rzuciła zdyszana.

     - No już, już panie kolego! Z życiem rozkładamy tło i idzie pan po pierwszego psa. - Poganiała mnie nerwowo. 
      - Jaki kolor tła? Aha! Biały, no i bardzo dobrze. - Mruknęła bardziej do siebie niż do kogokolwiek z nas obecnych na sali.

  Nie czekając na kolejne słowa ponaglenia, wypadłem z sali i dalejże na schronisko po kandydata na sesję.
      - Który pierwszy? No który? - Sam do siebie mówiąc, szybkim krokiem przemierzałem alejki z kojcami.
Nagle stop! Jest! 
Stoi i merda ogonem, czarne cudo z białym krawatem. 
Świetne psisko o imieniu Mailo.
  Wpadłem na wybieg. Oczywiście Mailo natychmiast wskoczył na mnie, oparł się przednimi łapami i patrząc w oczy zdawał się mówić: ”Idziemy na spacer? Super! Bardzo chętnie się 
z Toba przejdę”.
      - No chodź, idziemy na zdjęcia. - Ja z kolei rzuciłem na głos.

  Już po wejściu do budynku odpiąłem go ze smyczy (co w tamtej chwili wydawało mi się świetnym pomysłem), więc rzeczą oczywistą jest, że wyprzedził mnie na schodach i jak burza, przez uchylone drzwi wpadł na plan zdjęciowy. Zupełnie niepotrzebnie darłem się na cały budynek:
     -Mailo, zaczekaj na mnie! - I tak nie posłuchał.
Próbował serdecznie przywitać się ze wszystkimi obecnymi. Kiedy nie spotkało się to ze zbyt wielkim entuzjazmem, obiegł całą salę dookoła i nagle „łaps” złapał w pysk właśnie leżące kluczyki. W tym momencie dopiero zdążyłem dobiec do drzwi. I usłyszałem rozpaczliwy krzyk Pani Marioli:
      - O rany! On pożre kluczyki od mojego auta! Co pan najlepszego narobił!

Ale psiak wcale nie miał zamiaru, przynajmniej na razie, skonsumować tego kawałka plastiku. Obnosił go triumfalnie w pysku, starannie unikając wszystkich dłoni usiłujących mu go wyrwać.

W pewnym momencie, kiedy nacieszył się już swoim sukcesem, po prostu położył się na białym kocyku, a zdobycz położył sobie między przednimi łapami i tak zastygł.
       - Uff! – westchnęła pani fotograf. - Przynajmniej ich nie połknął.
     - I co teraz, oddasz mi moje kluczyki? - Zwróciła się bezpośrednio do psa.- Na pewno oddasz, bo jesteś miłym, dobrym psiakiem. - Zagadywała do niego słodkim głosem, jednocześnie zbliżając się.
Kiedy dystans pomiędzy nią, a Mailo niepokojąco się zmniejszył, dało się usłyszeć warczenie i pies odsłonił ostrzegawczo zęby: „Odejdź, to jest teraz moja zabawka!”. 

  Pani fotograf odskoczyła przerażona i zwróciła się do mnie z oskarżycielskim tonem:
     - To pana wina i niech pan coś teraz zrobi.
Wzruszyłem bezradnie ramionami i odparłem:
     - Ok. Moja wina, ale co mam teraz oddać mu moją rękę za pani kluczyk? Nie ma głupich!
     - No to, co pan proponuje? Może do kluczyków po prostu dorzucić mu moje auto, wtedy będzie zadowolony? - Rzuciła z nieukrywaną nutką złośliwości pani Mariola.
    - Nie wiem czy ma prawo jazdy, bo jak nie to, musimy jeszcze zrzucić się na wszystkie mandaty, które będzie dostawał jeżdżąc bez uprawnień. - Odparłem w tym samym duchu, bo zupełnie nie wiedziałem, co teraz robić.
     - Uspokójcie się! - Wtrąciła koleżanka, która do tej pory w ogóle nie zabierała głosu.
  - Co się stało, to się nie odstanie! Może spróbujemy go przekupić jakimś psim smakołykiem, które zawsze tu trzymamy w nagrodę za pozowanie.
    - Dzięki! Chociaż ktoś z nas ma tu stalowe nerwy i głowę na karku.- Zwróciłem się do niej z wdzięcznością. - Podaj mi tam coś najlepszego, co mamy i podejdę z nim negocjować.

  Koleżanka wręczyła mi paczuszkę jakiegoś specjału dla psów. Wysypałem sobie na dłoń jej zawartość i nerwowo przełykając ślinę zacząłem podchodzić do psa.
    - No dobra Mailo wiemy, że jesteś fantastycznym kierowcą i w ogóle, ale teraz oddasz mi te kluczyki ok. - Przemawiałem najłagodniej, jak potrafiłem. 
Nic z tego! 
Taka sama reakcja, jak w stosunku do pani Marioli! Warkot i z najłagodniejszego pod słońcem psa zamienił się w ułamku sekundy w bestię. Odskoczyłem nie powiem, lekko przestraszony. Koleżanka, która po mnie spróbowała mediacji została potraktowana w ten sam sposób. Pani Mariola, która obserwowała nasze próby odebrania jej własności siedziała przygnębiona. Nagle odezwała się zduszonym szeptem:
     - Powinnam pana za to udusić.
   - Tak, tak zbrodnia w afekcie, ja to rozumiem. Miałaby pani szybki transport radiowozem, ale zapewniam, że nie w tym kierunku, gdzie się pani wybiera. - Odgryzłem się.
   - Proszę was, wymyślcie coś. Bo jak ja teraz wrócę do domu?! - Zwróciła się już bardziej pojednawczym tonem.
   - Dobrze, nabałaganiłem, więc jeszcze raz spróbuję. - I wziąłem znowu przysmaki 
i zacząłem pomału, na kolanach posuwać się w kierunku Mailo.
  - No oddaj te kluczyki. Bardzo cie proszę. - Przemawiałem do psa niczym hinduski zaklinacz węży.
I znowu to samo: Warkot, garnitur pięknych, białych kłów i po negocjacjach. 
No i nie wytrzymałem presji, tak zwyczajnie po ludzku i wydarłem się na niego:
   - Oddajże te cholerne kluczyki bałwanie! Po co ci one, skoro nawet nie umiesz otworzyć drzwi od samochodu… - Aż się zaciąłem w tej złości i w końcu zabrakło mi słów.

  A on spojrzał na mnie, a w jego wzroku, przysięgam, wyczytałem kpinę, jakby chciał mi powiedzieć: „A ja założę się, że ty nie potrafisz odróżnić świateł pozycyjnych od mijania” 
i odwrócił się do nas wszystkich tyłem uznając, że dalszy dialog z obecnymi nie ma większego sensu i tym samym dając też do zrozumienia, że posłuchanie zostało zakończone, a kluczyki pozostają pod jego opieką.
Pokazawszy wszystkim swój szlachetny zadek merdną kilka razy swoją kitą pokazując demonstracyjnie jak bardzo jest zadowolony z zaistniałej sytuacji.

  Spojrzałem żałośnie na panią fotograf i rozłożyłem bezradnie ręce. A ona oddała mi spojrzeniem, które mogłoby wywołać tajfun i podnosząc wskazujący palec skierowany 
w moja stronę wycedziła przez zęby:
   - Ma pan ostatnią szansę na rozwiązanie problemu, bo inaczej odbieram kluczyki przemocą choćby miało się to dla mnie skończyć dotkliwym pogryzieniem. I cała odpowiedzialność spadnie na pana. Ciekawe, jak będzie się kolega wtedy czuł?
    - Zaraz, zaraz to jest szantaż emocjonalny! - Odparłem oburzony. - Przecież doskonale zdaje sobie pani sprawę, że nie mogę pozwolić na to, żeby stała się pani jakakolwiek krzywda!
    - Jestem po prostu zdesperowana i tyle! - Odparła ani Mariola.
   - Dajcie mi chwilę pomyśleć. Przecież musi być jakieś wyjście z tej patowej sytuacji. - Siadłem na podłodze i zacząłem się intensywnie zastanawiać.
    - Czym można przekupić pacjenta, żeby odwrócić jego uwagę? - Rzuciłem pytanie ni to do siebie, ni to do wszystkich.
   - Może jakaś cudnie pachnąca wędlinka odwróciłaby jego uwagę od tych nieszczęsnych kluczyków. - Usłyszałem nieśmiały głos koleżanki.
   - No tak, ale próbowaliśmy już go przekupić żarciem i pognał nas. - Odparłem sceptycznie.
  - Tak, ale taka pachnąca kiełbaska to zupełnie co innego niż te wszystkie surogaty żywnościowe. Nie znam psa, który się im oprze. - Kontynuowała koleżanka.
   - A masz jakieś kanapki? - Zwróciłem się do niej.
   - No niestety nie. - Odrzekła z żalem w głosie.
   - Ja też nie dysponuję.
  - A ja mam tylko napoje energetyczne w bagażniku auta, ale nie mam do niego kluczyków. - Dodała pani fotograf siląc się na dowcip.
Spojrzałem na nią surowo i odparłem.
  - Ten napój może się nam przydać jak będziemy przed nim zwiewali. No chyba, że jest o zapachu suchej krakowskiej, wtedy to inna sprawa. - Dokończyłem ze słodkim uśmiechem.
  - Widzę, że pomimo rozpaczliwej sytuacji dowcip pana nie opuszcza. - Zauważyła zgryźliwie pani fotograf.
  - Znowu zaczynacie? - Westchnęła z rezygnacją w głosie koleżanka. - Jak zaraz nie przestaniecie to ja idę, a wy tu siedźcie choćby do jutra.
   - Dobra, dobra już skończyliśmy.- Rzuciłem pojednawczo.
   - Poczekajcie chwilę. Zaraz wracam! - Zerwałem się.

  Mailo odwrócił się i zainteresowaniem przyglądał się, jak wybiegam z sali. Nie omieszkałem się pokazać mu języka, a on radośnie szczeknął jakby mówiąc: „Ja ciebie też lubię!”.
Po dłuższej chwili poszukiwań znalazłem kolegę.
   - Masz jeszcze kanapki? - wydyszałem zziajany.
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
   - A ty co, głodny jesteś?
   - Nie pytaj tylko odpowiadaj. Masz czy nie?! - Warknąłem zniecierpliwiony.
   - Człowieku, spokojnie. Powinienem jeszcze mieć.
   - A z wędliną? - spytałem.
  - No kochany i co jeszcze do tego, może sałatka z krewetek? - Odparł już lekko zirytowany.
   - Przepraszam, ale nie mam w tej chwili czasu wyjaśniać ci wszystkiego, jeśli możesz to odstąp mi je. Później ci wszystko wytłumaczę. Proszę cię pospiesz się.

   Wzruszył tylko ramionami i wymownie popukał się w czoło, ale po chwili już wbiegałem 
z kanapkami, które po drodze odwinąłem z papierków. Chwała koledze! Bo były właśnie takie jakich potrzebowaliśmy, czyli z kiełbasą.
   - Mam! - Rzuciłem triumfalnie wpadając na salę.
   - No to proszę działać. - rzuciła z rosnącą nadzieją w głosie pani fotograf.
Spomiędzy chleba wyjąłem samą wędlinę i dzierżąc ją w dłoni zacząłem zbliżać się do psa.
   - Popatrz co mam, piesku.
Mailo podniósł się, obrócił ku mnie i zaczął węszyć. Już nie warczał, tylko wyciągnął szyję 
i uważnie mnie obserwował.
   - I co, fajnie pachnie? - Zagadywałem go. - Chcesz, to musisz do mnie przyjść.

   Psiak zaczął się łamać. Krok po kroku podchodził do mnie. I co najważniejsze, nie trzymał w pysku kluczyków. Koleżanka zaczęła go obchodzić z drugiej strony. On jednak nie zwracał na nią żadnej uwagi, która teraz była skupiona tylko na tym kawałku mięsa w mojej dłoni. W pewnym momencie usłyszałem okrzyk:
   - Mam!
To koleżanka uniosła dłoń w triumfalnym geście dzierżąc w niej kluczyki z pilotem.
   - Wyglądają na nieuszkodzone. - Dodała.
Odetchnąłem z ulgą i otarłem pot z czoła. Już nie groził mi lincz na statywie od tła. Mailo 
z nieskrywanym apetytem pożarł kiełbasę, która wydarł mi z dłoni i wrócił na kocyk. Potoczył tymi swoimi brązowymi ślepiami jakby pytając: „I co robimy dalej?”.
   - No ma pan szczęście. - Zwróciła się do mnie pani Mariola - Rzeczywiście wygląda na to, że ich nie uszkodził. A teraz szybciutko zaczynamy robić zdjęcia. I tak straciliśmy już mnóstwo czasu.

  O tamtej pory pani fotograf już nie zostawia swoich rzeczy na widoku, a Mailo, który już nie mieszka w schronisku i mam nadzieję, że nie został parkingowym. W innym przypadku radzę z nim bardzo grzecznie, bo może spotkać Was ogromna przykrość i do domu będziecie wracać pieszo.



Oddasz kluczyki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz