Tradycyjnie
nadszedł kolejny poniedziałek. Dzień sesji zdjęciowych.
Pani Mariola jeszcze się nie pojawiła, a ja postanowiłem, że zanim fotografka nadciągnie, posiedzę sobie z psiakiem o imieniu Tiko.
A co tam, niech się przyzwyczaja, będzie łatwiej podczas sesji.
Wyciągnąłem go z kojca i początkowo spacerowaliśmy na smyczy.
Przyjazd pani Marioli się troszkę opóźniał, a że psiak nie przejawiał żadnej chęci ucieczki, wręcz przeciwnie, chodził przyklejony do nogi, postanowiłem spuścić go ze smyczy, żeby czuł się bardziej swobodnie. I tak zajęci zabawą nawet nie zauważyliśmy, kiedy za moimi plecami pojawiła się pani fotograf.
- O widzę, że już mamy pierwszego modela. Dzień Dobry. - Usłyszałem znajomy głos.
- Witamy. - Odwróciłem się wskazując na psa. - Przedstawiam, oto: Tiko.
Psina, do tej pory radośnie tarzająca się w trawie, poderwała się na cztery łapy i podbiegła do pani fotograf, radośnie merdając ogonem.
- Bardzo mi przyjemnie, że będziemy mogli razem popracować. - Zwróciła się do niego fotografka.
Na te słowa Tiko tylko szczeknął radośnie i wrócił do swojej ulubionej rozrywki, czyli do tarzania.
- No dobra, wezmę tylko aparat i możemy pstrykać. - Tym razem było to skierowane do mnie.
Kiwnąłem tylko z aprobatą.
Gwizdnąłem przywoławczo i poszliśmy z Tiko na nasze miejsce, w którym przyjęło się, że robimy sesje w plenerze.
Bardzo mnie cieszyło, że nasz pierwszy model jest tak grzeczny, bo to eliminowało użycie smyczy, która zawsze trochę przeszkadza w trakcie robienia zdjęć. Siadłem na trawie, pies położył się obok mnie i z zapałem godnym lepszej sprawy, zaczął obgryzać znaleziony przed momentem patyk.
Widząc, że pani Mariola zamyka klapę bagażnika zwróciłem się do mojego kompana:
-No mistrzu, czas się ogarnąć, bo za chwilę będziesz pozował.
Tiko porzucił swoje fascynujące zajęcie, grzecznie siadł i popatrzył na mnie z uwagą.
- Tylko żebyś tak samo patrzył w obiektyw, jak teraz na mnie. - Uśmiechnąłem się do niego.
- No piesku, teraz zrobimy kilka próbnych ujęć, a potem pojedziemy już na serio. - zarządziła fotografka i ująwszy wygodniej aparat wycelowała obiektyw w kierunku psa.
I…. I nie takiej reakcji się spodziewaliśmy.
Pies najpierw zmartwiał, a w jego ślepiach pojawiła się bezgraniczna panika. Następnie pisnąwszy przeraźliwie, jakby go obdzierali ze skóry, wyrwał na oślep przed siebie.
Pani fotograf ledwo zdążyła uskoczyć przed pędzącym łaciatym pociskiem, a ja krzyknąłem:
- A niech cię….. Stój wariacie, przecież nic ci się nie stanie!
Ale Tiko nic nie widział, nic nie słyszał, tylko rwał przed siebie na tych swoich króciutkich łapach.
Przeraziłem się nie na żarty, że ucieknie ze schroniska i będziemy go musieli szukać po całej okolicy.
Ale nie!
On powziął inny zamiar.
Przyhamował przed autem fotografki, wślizgnął się pod nie i tyle go widzieli.
Pani Mariola patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, pełnymi zdumienia.
- Co to było? - Wykrztusiła. - Przecież nie zrobiłam mu nic złego.
- Hmmm….. Chyba źle skojarzył sobie obiektyw. - Odpowiedziałem, nie mniej zaskoczony. - A zapowiadało się tak pięknie. - Dokończyłem wzdychając.
- I co teraz? - Padło pytanie.
- No nic, teraz musimy przekonać małego panikarza, żeby wylazł spod auta.
I zaczęły się słodkie mowy, podstawianie przysmaków. Wszystkie te zabiegi nie odniosły jednak tak oczekiwanego przez naszą dwójkę skutku. Tiko owszem, wysunął na moment swój czarny nochalek, po czym cofnął się z powrotem i od tej pory kompletnie straciliśmy
z nim kontakt.
Leżąc na ziemi, widzieliśmy tylko jak badawczo śledzi nas czujnym wzrokiem dając wyraźnie do zrozumienia, że negocjacje zakończone, a on nie wyraża chęci opuszczenia bezpiecznego miejsca i ryzykowania ponownego spotkania z tym, w jego mniemaniu, groźnym urządzeniem jakim jest aparat fotograficzny.
- Musi się kolega wczołgać pod samochód i wyciągnąć go, gdyż inaczej nie wylezie stamtąd do sądnego dnia. - Postanowiła pani Mariola.
- No tak, szkoda tylko, że ma pani tak nisko zawieszone auto. - Jęknąłem.
- Niech pan nie marudzi, a poza tym do najgrubszych kolega nie należy, więc nie powinno być większych problemów. No i niech pan tak nie przewraca oczami, przecież to tylko chwila i psiak będzie wyciągnięty! - Mobilizowała mnie fotografka.
Rad nierad, zacząłem niezdarnie wpełzać pod auto, mrucząc pod nosem słowa nie nadające się do zacytowania.
- Nie słyszę wyraźnie. - Dobiegł mnie głos pani fotograf. - Może pan powtórzyć?
- Nie nic, nic, tylko mówię, że trochę tu ciasno. - Odparłem pełzając na przód, wykonując ruchy niczym sparaliżowany wąż.
Oczywiście Tiko widząc co się święci odczołgiwał się tak, żeby zawsze być poza zasięgiem moich rąk. Po czym czując bezpieczny dystans, taksował mnie wzrokiem pełnym dezaprobaty jakby mówiąc:
„I co myślisz, że mnie złapiesz? Życzę powodzenia”.
W pewnym momencie stop!
Już wiedziałem, że utknąłem. Pies to wyczuł i widząc moje nieporadne wysiłki wycofania się spod samochodu, podczołgał się do mnie i zaczął lizać po twarzy.
No po prostu on sobie ze mnie kpił.
Nie zdzierżyłem i wydarłem się:
- Ty szelmo, ty małpo zatracona! Niech ja cię tylko dorwę, to zobaczysz! - I w tej złości zapomniawszy się, a chcąc podnieść głowę wyrżnąłem nią w biegnącą w tym miejscu rurę wydechową. Czułem jak w miejscu uderzenia zaczyna mi rosnąć nielichy guz.
- No pięknie! - Stęknąłem. - Jeszcze to!
Nawet nie miałem jak rozmasować bolącego miejsca.
- Czy nic się panu nie stało? - Ujrzałem cień pochylonej pani Marioli. - Słyszałam odgłos uderzenia.
- Nie nic mi nie jest, ale dzięki za troskę. - Wycedziłem przez zęby. - I wyłażę stąd, bo nie widzę szans na wyciągnięcie naszego pełzaka.
- No dobra, niech pan wyłazi. -Rzuciła fotografka. - Coś wymyślimy.
- Jest mały problem, bo chciałem już wcześniej, ale chyba się zaklinowałem.
- Pan oczywiście żartuje. - Usłyszałem zaniepokojony głos fotografki.
- Nie, nie żartuję, ale spróbuję jeszcze raz. - I podjąłem ponowny wysiłek w celu wydostania się z tej niezręcznej sytuacji, w jakiej niewątpliwie się znalazłem.
Nic z tego, czułem wyraźnie, że coś mnie blokuje.
- Nie mogę wyleźć, pani Mariolu! - Wykrztusiłem.
- Dobra, spróbuję pana pociągnąć za nogi, może to coś da.
I poczułem, że jestem ciągnięty, a jednocześnie usłyszeliśmy odgłos rozdzieranego materiału. Po prostu koszulka, którą miałem na sobie, zaczepiła o jakiś element podwozia
i to ona utrudniała mi wydostanie się. Po chwili już wypełzałem spod samochodu.
Pani fotograf, kręcąc głową obrzuciła mnie krytycznym spojrzeniem i choć walczyła, żeby się nie roześmiać, to walkę tę przegrała wybuchając niepohamowanym, serdecznym śmiechem.
- No co? - Burknąłem, starając się bezskutecznie scalić rozdartą na dwoje materię koszulki.
- Nic, nic. Bardzo przepraszam, ale nie wygląda kolega najlepiej. - Wykrztusiła wstrząsana paroksyzmem śmiechu.
Po chwili uspokoiła się i już w miarę normalnym tonem zapytała:
- A jak tam ma się nasz delikwent?
- Znakomicie.
- No dobra, niech się pan trochę doprowadzi do porządku, a wtedy pomyślimy, jak go stamtąd wywabić.
Kiedy przejrzałem się w lustrze stwierdziłem, że faktycznie mój image znacznie ucierpiał podczas podwoziowej gimnastyki. Twarz umazana brudem, na czole niezłej wielkości guz, że o koszulce nie wspomnę. Kiedy doprowadziłem swój wygląd jako tako do porządku, wróciłem do pani Marioli.
- I jak? Dalej tam siedzi?
Fotografka smętnie pokiwała głową.
- Nawet nie wyściubił końcówki nosa.
- Wie pani co myślę, że powinna pani schować się na jakiś czas w budynku, a ja tu postaram się przekonać chłopa, że nie ma co się wygłupiać.
I tak też zrobiliśmy.
Kiedy Tiko zrozumiał, że osoba z urządzeniem, które tak go przeraziło zniknęła, dał się przekonać do wyjścia ze swojej kryjówki. On też nie przedstawiał najlepszego widoku, wiec trzeba było przeprowadzić mu szybki lifting usuwając w pośpiechu smar i kurz z grzbietu.
Sesja oczywiście odbyła się, czego dowodem jest to zdjęcie, z tym, że już oczywiście na smyczy. Tiko był podczas niej trochę nerwowy, ale jakoś się udało.
Poszedł do domu łobuz i módlcie się, żeby nie załapał roboty na jakieś stacji diagnostycznej, bo może być krucho z uzyskaniem przeglądu.
Pani Mariola jeszcze się nie pojawiła, a ja postanowiłem, że zanim fotografka nadciągnie, posiedzę sobie z psiakiem o imieniu Tiko.
A co tam, niech się przyzwyczaja, będzie łatwiej podczas sesji.
Wyciągnąłem go z kojca i początkowo spacerowaliśmy na smyczy.
Przyjazd pani Marioli się troszkę opóźniał, a że psiak nie przejawiał żadnej chęci ucieczki, wręcz przeciwnie, chodził przyklejony do nogi, postanowiłem spuścić go ze smyczy, żeby czuł się bardziej swobodnie. I tak zajęci zabawą nawet nie zauważyliśmy, kiedy za moimi plecami pojawiła się pani fotograf.
- O widzę, że już mamy pierwszego modela. Dzień Dobry. - Usłyszałem znajomy głos.
- Witamy. - Odwróciłem się wskazując na psa. - Przedstawiam, oto: Tiko.
Psina, do tej pory radośnie tarzająca się w trawie, poderwała się na cztery łapy i podbiegła do pani fotograf, radośnie merdając ogonem.
- Bardzo mi przyjemnie, że będziemy mogli razem popracować. - Zwróciła się do niego fotografka.
Na te słowa Tiko tylko szczeknął radośnie i wrócił do swojej ulubionej rozrywki, czyli do tarzania.
- No dobra, wezmę tylko aparat i możemy pstrykać. - Tym razem było to skierowane do mnie.
Kiwnąłem tylko z aprobatą.
Gwizdnąłem przywoławczo i poszliśmy z Tiko na nasze miejsce, w którym przyjęło się, że robimy sesje w plenerze.
Bardzo mnie cieszyło, że nasz pierwszy model jest tak grzeczny, bo to eliminowało użycie smyczy, która zawsze trochę przeszkadza w trakcie robienia zdjęć. Siadłem na trawie, pies położył się obok mnie i z zapałem godnym lepszej sprawy, zaczął obgryzać znaleziony przed momentem patyk.
Widząc, że pani Mariola zamyka klapę bagażnika zwróciłem się do mojego kompana:
-No mistrzu, czas się ogarnąć, bo za chwilę będziesz pozował.
Tiko porzucił swoje fascynujące zajęcie, grzecznie siadł i popatrzył na mnie z uwagą.
- Tylko żebyś tak samo patrzył w obiektyw, jak teraz na mnie. - Uśmiechnąłem się do niego.
- No piesku, teraz zrobimy kilka próbnych ujęć, a potem pojedziemy już na serio. - zarządziła fotografka i ująwszy wygodniej aparat wycelowała obiektyw w kierunku psa.
I…. I nie takiej reakcji się spodziewaliśmy.
Pies najpierw zmartwiał, a w jego ślepiach pojawiła się bezgraniczna panika. Następnie pisnąwszy przeraźliwie, jakby go obdzierali ze skóry, wyrwał na oślep przed siebie.
Pani fotograf ledwo zdążyła uskoczyć przed pędzącym łaciatym pociskiem, a ja krzyknąłem:
- A niech cię….. Stój wariacie, przecież nic ci się nie stanie!
Ale Tiko nic nie widział, nic nie słyszał, tylko rwał przed siebie na tych swoich króciutkich łapach.
Przeraziłem się nie na żarty, że ucieknie ze schroniska i będziemy go musieli szukać po całej okolicy.
Ale nie!
On powziął inny zamiar.
Przyhamował przed autem fotografki, wślizgnął się pod nie i tyle go widzieli.
Pani Mariola patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, pełnymi zdumienia.
- Co to było? - Wykrztusiła. - Przecież nie zrobiłam mu nic złego.
- Hmmm….. Chyba źle skojarzył sobie obiektyw. - Odpowiedziałem, nie mniej zaskoczony. - A zapowiadało się tak pięknie. - Dokończyłem wzdychając.
- I co teraz? - Padło pytanie.
- No nic, teraz musimy przekonać małego panikarza, żeby wylazł spod auta.
I zaczęły się słodkie mowy, podstawianie przysmaków. Wszystkie te zabiegi nie odniosły jednak tak oczekiwanego przez naszą dwójkę skutku. Tiko owszem, wysunął na moment swój czarny nochalek, po czym cofnął się z powrotem i od tej pory kompletnie straciliśmy
z nim kontakt.
Leżąc na ziemi, widzieliśmy tylko jak badawczo śledzi nas czujnym wzrokiem dając wyraźnie do zrozumienia, że negocjacje zakończone, a on nie wyraża chęci opuszczenia bezpiecznego miejsca i ryzykowania ponownego spotkania z tym, w jego mniemaniu, groźnym urządzeniem jakim jest aparat fotograficzny.
- Musi się kolega wczołgać pod samochód i wyciągnąć go, gdyż inaczej nie wylezie stamtąd do sądnego dnia. - Postanowiła pani Mariola.
- No tak, szkoda tylko, że ma pani tak nisko zawieszone auto. - Jęknąłem.
- Niech pan nie marudzi, a poza tym do najgrubszych kolega nie należy, więc nie powinno być większych problemów. No i niech pan tak nie przewraca oczami, przecież to tylko chwila i psiak będzie wyciągnięty! - Mobilizowała mnie fotografka.
Rad nierad, zacząłem niezdarnie wpełzać pod auto, mrucząc pod nosem słowa nie nadające się do zacytowania.
- Nie słyszę wyraźnie. - Dobiegł mnie głos pani fotograf. - Może pan powtórzyć?
- Nie nic, nic, tylko mówię, że trochę tu ciasno. - Odparłem pełzając na przód, wykonując ruchy niczym sparaliżowany wąż.
Oczywiście Tiko widząc co się święci odczołgiwał się tak, żeby zawsze być poza zasięgiem moich rąk. Po czym czując bezpieczny dystans, taksował mnie wzrokiem pełnym dezaprobaty jakby mówiąc:
„I co myślisz, że mnie złapiesz? Życzę powodzenia”.
W pewnym momencie stop!
Już wiedziałem, że utknąłem. Pies to wyczuł i widząc moje nieporadne wysiłki wycofania się spod samochodu, podczołgał się do mnie i zaczął lizać po twarzy.
No po prostu on sobie ze mnie kpił.
Nie zdzierżyłem i wydarłem się:
- Ty szelmo, ty małpo zatracona! Niech ja cię tylko dorwę, to zobaczysz! - I w tej złości zapomniawszy się, a chcąc podnieść głowę wyrżnąłem nią w biegnącą w tym miejscu rurę wydechową. Czułem jak w miejscu uderzenia zaczyna mi rosnąć nielichy guz.
- No pięknie! - Stęknąłem. - Jeszcze to!
Nawet nie miałem jak rozmasować bolącego miejsca.
- Czy nic się panu nie stało? - Ujrzałem cień pochylonej pani Marioli. - Słyszałam odgłos uderzenia.
- Nie nic mi nie jest, ale dzięki za troskę. - Wycedziłem przez zęby. - I wyłażę stąd, bo nie widzę szans na wyciągnięcie naszego pełzaka.
- No dobra, niech pan wyłazi. -Rzuciła fotografka. - Coś wymyślimy.
- Jest mały problem, bo chciałem już wcześniej, ale chyba się zaklinowałem.
- Pan oczywiście żartuje. - Usłyszałem zaniepokojony głos fotografki.
- Nie, nie żartuję, ale spróbuję jeszcze raz. - I podjąłem ponowny wysiłek w celu wydostania się z tej niezręcznej sytuacji, w jakiej niewątpliwie się znalazłem.
Nic z tego, czułem wyraźnie, że coś mnie blokuje.
- Nie mogę wyleźć, pani Mariolu! - Wykrztusiłem.
- Dobra, spróbuję pana pociągnąć za nogi, może to coś da.
I poczułem, że jestem ciągnięty, a jednocześnie usłyszeliśmy odgłos rozdzieranego materiału. Po prostu koszulka, którą miałem na sobie, zaczepiła o jakiś element podwozia
i to ona utrudniała mi wydostanie się. Po chwili już wypełzałem spod samochodu.
Pani fotograf, kręcąc głową obrzuciła mnie krytycznym spojrzeniem i choć walczyła, żeby się nie roześmiać, to walkę tę przegrała wybuchając niepohamowanym, serdecznym śmiechem.
- No co? - Burknąłem, starając się bezskutecznie scalić rozdartą na dwoje materię koszulki.
- Nic, nic. Bardzo przepraszam, ale nie wygląda kolega najlepiej. - Wykrztusiła wstrząsana paroksyzmem śmiechu.
Po chwili uspokoiła się i już w miarę normalnym tonem zapytała:
- A jak tam ma się nasz delikwent?
- Znakomicie.
- No dobra, niech się pan trochę doprowadzi do porządku, a wtedy pomyślimy, jak go stamtąd wywabić.
Kiedy przejrzałem się w lustrze stwierdziłem, że faktycznie mój image znacznie ucierpiał podczas podwoziowej gimnastyki. Twarz umazana brudem, na czole niezłej wielkości guz, że o koszulce nie wspomnę. Kiedy doprowadziłem swój wygląd jako tako do porządku, wróciłem do pani Marioli.
- I jak? Dalej tam siedzi?
Fotografka smętnie pokiwała głową.
- Nawet nie wyściubił końcówki nosa.
- Wie pani co myślę, że powinna pani schować się na jakiś czas w budynku, a ja tu postaram się przekonać chłopa, że nie ma co się wygłupiać.
I tak też zrobiliśmy.
Kiedy Tiko zrozumiał, że osoba z urządzeniem, które tak go przeraziło zniknęła, dał się przekonać do wyjścia ze swojej kryjówki. On też nie przedstawiał najlepszego widoku, wiec trzeba było przeprowadzić mu szybki lifting usuwając w pośpiechu smar i kurz z grzbietu.
Sesja oczywiście odbyła się, czego dowodem jest to zdjęcie, z tym, że już oczywiście na smyczy. Tiko był podczas niej trochę nerwowy, ale jakoś się udało.
Poszedł do domu łobuz i módlcie się, żeby nie załapał roboty na jakieś stacji diagnostycznej, bo może być krucho z uzyskaniem przeglądu.
Może mały przegląd? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz