Ach! Ten nasz dyżurny biały,
pluszowy kocyk przywożony przez panią fotograf.
My potocznie nazywamy go „misiem”.
Przepięknie wyglądają fotografowane na nim zwierzaki. Ileż to najprzeróżniejszych emocji i reakcji on u nich wywołuje.
Od euforii, że mogą sobie poleżeć na czymś tak miękkim, pachnącym i ciepłym, po bezgraniczny popłoch, kiedy to psiaki stosują metodę na „paraliż” i wtedy doznają nienaturalnej sztywności uniemożliwiającej ich umieszczenie na nim, lub na „bezwład”
i wtedy stają się dwa razy cięższe i przelewają przez ręce.
Wszystkie te zabiegi stosują z widoczną premedytacją, mającą oddalić moment znalezienia się w jego polu.
Przytrafił się nam jednak model, który zadziwił i doprowadził na skraj rozpaczy cały zespół.
Rino, bo tak miał na imię bohater naszej historii, był niedużym długowłosym kundelkiem. On tylko wszedł w drzwi sali, zobaczył białego „miśka”, zamerdał radośnie swoją kitą i hyc na kocyk.
Zakręcił się kilka razy w kółko, wygodnie ułożył i zamarł.
Lampa gotowa, pani Mariola zamarła w gotowości z palcem na spuście aparatu. I……
- No, ale kochany, otwórz oczy! Przecież nie będę cię fotografowała, jak śpisz. - Krzyknęła fotografka.
- Ręce mi już odpadają, a nie zrobiłam ci jeszcze żadnego zdjęcia.- Dodała lekko sfrustrowana.
Rino lekko uniósł powieki, potoczył zaspanym, pełnym wyrzutu wzrokiem, jakby chciał powiedzieć:
- „Możecie być trochę ciszej!”.
Żadne metody nie skutkowały na śpiocha. Ani podnoszenie go do pozycji siedzącej,
bo natychmiast z powrotem opadał do pozycji horyzontalnej, ani klaskanie, ani wydawanie przez nas rozmaitych dźwięków nie robiły na nim wrażenia.
Na podsuwane pod nos smakołyki reagował leniwymi merdnięciami ogona, nawet nie otwierając oczu.
Usiedliśmy wszyscy w nadziei, że nasz bohater chwilkę podrzemie i będziemy mogli przystąpić do robienia zdjęć. Czas jednak mijał, nam samym zaczęły opadać powieki.
W pewnym momencie Pani Mariola nie wytrzymała:
- Nie kochani! Nie możemy zmarnować całego dnia na jednego psiaka! Jest mi bardzo przykro, ale może następnym razem będzie z nami chętniej współpracował.
- Chwileczkę pani Mariolu - wtrąciłem się - dajmy mu jeszcze jedną szansę. Rzucę monetą i jak wypadnie reszka odprowadzam go, a jak wypadnie orzeł to zrobimy ostatnią próbę.
Wyjąłem z kieszeni monetę i podrzuciłem do góry. Wszyscy, jak zaczarowani obserwowali jej lot. Chciałem ja chwycić, ale zrobiłem to oczywiście tak niezręcznie, że z brzękiem spadła na kafelki.
Jednak nikt już nie patrzył, którą stroną upadła bo uwagę całego zespołu przykuło zachowanie Rino.
A on na dźwięk upadającego pieniążka zerwał się na równe łapy i tak przez chwilę stał w pełnej gotowości. Po chwili jednak znowu zapadł w letarg. Mrugnąłem do pani Marioli porozumiewawczo i powiedziałem:
- Pani fotograf pełna gotowość! - I ponownie podrzuciłem monetę.
Pies znowu zareagował na dźwięk tak, jak przed chwilą.
Trzask migawki, błysk lampy. Jest zdjęcie!
Powtórzyliśmy czynność kilkanaście razy i sesja jednak się udała.
Rino z ogromnym żalem opuszczał plan sesji. Wychodząc złapał w zęby kocyk, chcąc go sobie dyskretnie przywłaszczyć. Niestety nie mogliśmy tego zrobić, nawet dla niego.
Ktoś z nas tylko rzucił na pożegnanie:
- Trzymaj się psie bankiera!
Tak, że moi drodzy od teraz, kiedy będziecie w swoim banku to zwracajcie uwagę kto siedzi po drugiej stronie okienka, bo może to Rino właśnie wylicza wysokość rat Waszego kredytu.
My potocznie nazywamy go „misiem”.
Przepięknie wyglądają fotografowane na nim zwierzaki. Ileż to najprzeróżniejszych emocji i reakcji on u nich wywołuje.
Od euforii, że mogą sobie poleżeć na czymś tak miękkim, pachnącym i ciepłym, po bezgraniczny popłoch, kiedy to psiaki stosują metodę na „paraliż” i wtedy doznają nienaturalnej sztywności uniemożliwiającej ich umieszczenie na nim, lub na „bezwład”
i wtedy stają się dwa razy cięższe i przelewają przez ręce.
Wszystkie te zabiegi stosują z widoczną premedytacją, mającą oddalić moment znalezienia się w jego polu.
Przytrafił się nam jednak model, który zadziwił i doprowadził na skraj rozpaczy cały zespół.
Rino, bo tak miał na imię bohater naszej historii, był niedużym długowłosym kundelkiem. On tylko wszedł w drzwi sali, zobaczył białego „miśka”, zamerdał radośnie swoją kitą i hyc na kocyk.
Zakręcił się kilka razy w kółko, wygodnie ułożył i zamarł.
Lampa gotowa, pani Mariola zamarła w gotowości z palcem na spuście aparatu. I……
- No, ale kochany, otwórz oczy! Przecież nie będę cię fotografowała, jak śpisz. - Krzyknęła fotografka.
- Ręce mi już odpadają, a nie zrobiłam ci jeszcze żadnego zdjęcia.- Dodała lekko sfrustrowana.
Rino lekko uniósł powieki, potoczył zaspanym, pełnym wyrzutu wzrokiem, jakby chciał powiedzieć:
- „Możecie być trochę ciszej!”.
Żadne metody nie skutkowały na śpiocha. Ani podnoszenie go do pozycji siedzącej,
bo natychmiast z powrotem opadał do pozycji horyzontalnej, ani klaskanie, ani wydawanie przez nas rozmaitych dźwięków nie robiły na nim wrażenia.
Na podsuwane pod nos smakołyki reagował leniwymi merdnięciami ogona, nawet nie otwierając oczu.
Usiedliśmy wszyscy w nadziei, że nasz bohater chwilkę podrzemie i będziemy mogli przystąpić do robienia zdjęć. Czas jednak mijał, nam samym zaczęły opadać powieki.
W pewnym momencie Pani Mariola nie wytrzymała:
- Nie kochani! Nie możemy zmarnować całego dnia na jednego psiaka! Jest mi bardzo przykro, ale może następnym razem będzie z nami chętniej współpracował.
- Chwileczkę pani Mariolu - wtrąciłem się - dajmy mu jeszcze jedną szansę. Rzucę monetą i jak wypadnie reszka odprowadzam go, a jak wypadnie orzeł to zrobimy ostatnią próbę.
Wyjąłem z kieszeni monetę i podrzuciłem do góry. Wszyscy, jak zaczarowani obserwowali jej lot. Chciałem ja chwycić, ale zrobiłem to oczywiście tak niezręcznie, że z brzękiem spadła na kafelki.
Jednak nikt już nie patrzył, którą stroną upadła bo uwagę całego zespołu przykuło zachowanie Rino.
A on na dźwięk upadającego pieniążka zerwał się na równe łapy i tak przez chwilę stał w pełnej gotowości. Po chwili jednak znowu zapadł w letarg. Mrugnąłem do pani Marioli porozumiewawczo i powiedziałem:
- Pani fotograf pełna gotowość! - I ponownie podrzuciłem monetę.
Pies znowu zareagował na dźwięk tak, jak przed chwilą.
Trzask migawki, błysk lampy. Jest zdjęcie!
Powtórzyliśmy czynność kilkanaście razy i sesja jednak się udała.
Rino z ogromnym żalem opuszczał plan sesji. Wychodząc złapał w zęby kocyk, chcąc go sobie dyskretnie przywłaszczyć. Niestety nie mogliśmy tego zrobić, nawet dla niego.
Ktoś z nas tylko rzucił na pożegnanie:
- Trzymaj się psie bankiera!
Tak, że moi drodzy od teraz, kiedy będziecie w swoim banku to zwracajcie uwagę kto siedzi po drugiej stronie okienka, bo może to Rino właśnie wylicza wysokość rat Waszego kredytu.
No pospać nie dadzą! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz