wtorek, 7 sierpnia 2012

Przygoda XVIII Czyli zawyć każdy sobie może.

     - I napisze kolega jakieś następne opowiadanie, bo dawno nic się nie pojawiło na blogu. - Tymi słowami pani Mariola pożegnała się po zakończeniu kolejnej sesji zdjęciowej.

Tym razem nawet nie próbowałem ripostować, bo opowiadanie już od dawna układało mi się w głowie tylko czekałem, aż wszystkie jego składowe, niczym klocki Lego wskoczą na swoje miejsce i zacznę je przelewać na wirtualne kartki. 
Super! Już nie na papier, jak ongiś tylko na „wirtualne kartki”. Dziwnych czasów dożyliśmy. Ale do rzeczy.

   Mieszka w schronisku pies w typie rasy husky. 
Kiedy umieszczałem jego zdjęcia w galerii na stronie internetowej, ochrzciłem go imieniem Balto. Mimo, że nasz psiak nie dokonał tak heroicznego wyczynu, jak pierwowzór,  to imię wydawało mi się jak najbardziej odpowiednie. 

Kiedy do nas trafił, już zaczął tracić wzrok, choć jeszcze cokolwiek widział. Obecnie niestety Balto właściwie nic nie widzi, ale poza tym jest całkowicie sprawny i to wywołuje jeszcze większe poczucie przygnębienia, że taki psiak został skazany przez człowieka na pobyt w schronisku. 
Charakteryzuje go takie poczucie dumy i własnej wartości, że mimowolnie i podświadomie wzbudza ogromy szacunek u każdego, kto jest na tyle wrażliwy, że potrafi to dostrzec.


   Pamiętam jak dzisiaj, że kiedy wyprowadzałem go z kojca, to wcale nie miał ochoty nigdzie iść. I może właśnie dlatego tak wrył mi się w pamięć. Kiedy zakładałem mu smycz, całym sobą zdawał się mówić: „Daj mi spokój! Nie mam ochoty z Tobą iść”.
     - O nie bracie! Wiem, że masz swoje humory, ale pójdziesz dzisiaj ze mną i dasz sobie zrobić fajne zdjęcia. Chyba nie masz ochoty spędzić tu reszty życia? - Spojrzałem na niego pytająco, ale on mi się nie odwzajemnił tym samym, tylko patrzył gdzieś wprost przed siebie.     - Trudno, nie chcesz gadać, to nie. - Westchnąłem i powlekliśmy się w kierunku budynku, w którym mieści się sala, gdzie organizowane są sesje zdjęciowe. 

   Balto z bardzo dużym oporem przekroczył próg sali, a wejście na sam plan okupione było dłuższą mową, w trakcie której gorąco go przekonywałem, że to długo nie potrwa 
i niebawem będzie mógł wrócić do siebie, chociaż cały czas miałem wrażenie, że tak naprawdę wcale mnie słucha. 
Nawet pochlebne uwagi na temat jego urody wygłaszane przez panią Mariolę nie robiły na nim najmniejszego wrażenia, gdzie z reguły psy reagują bardzo pozytywnie na jej głos.


W końcu jednak przesunął się na tło i stanął. 
I na tym koniec współpracy. 
Wyglądało to tak, jakby zamknął się na wszelkie bodźce świata zewnętrznego. Nie wyglądał jak żywa istota, ale jak figura wykuta w kolorowym kamieniu. 

W pewnym momencie pani fotograf opuściła bezradnie aparat:     - Niewiele się da zrobić, jeśli nie zacznie z nami współpracować. - Orzekła z wyraźnym zmartwieniem w głosie.   A tymczasem Balto zupełnie nie był zainteresowany jakąkolwiek formą współpracy. Zdawał się mówić: „Przyszedłem tak, jak ten gość chciał, ale na więcej nie liczcie”.

Na nic moje próby skłonienia go do zmiany pozycji. Doszło nawet do tego, że zniecierpliwiony moją nachalnością posłał mi „zębowe” ostrzeżenie. Spojrzałem bezradnie w kierunku pani Marioli i podniosłem ręce do góry w geście poddania się.     - No trudno niech go pan odprowadzi. Coś tam mam, to się wybierze, chociaż niewiele tego. - Machnęła ręką pani fotograf.


  Nie lubię porażek, a w tym przypadku było mi szczególnie przykro, bo chciałem żeby facet miał naprawdę udaną sesję, dzięki której być może znalazłby szybciej dom. Poczułem się jak przekłuty balon, z którego uszło całe powietrze i klapnąłem na „miśka” obok psa, który ciągle stał w tej samej pozycji. 
   W tym momencie nie wiem, czy to z poczucia bezradności, czy też z braku akceptacji porażki, uniosłem głowę do góry i zacząłem naśladować wycie psa. Po chwili przerwałem, bo kątem oka zauważyłem jakiś ruch koło siebie. Kiedy odwróciłem głowę, moje oczy napotkały wzrok Balto, który z wyraźnym zainteresowaniem, badawczo mi się przyglądał. 

Nagle usiadł, do czego nie można było go do tej pory przekonać i uniósł łeb do góry, a z jego pyska rozległo się przeciągłe wycie. To było niesamowite!

   Zamknąłem oczy i poczułem się jak bohaterowie książek Londona, w których to przed laty się zaczytywałem. 
Gdzieś w podświadomości czułem to przenikliwe zimno panujące na kole podbiegunowym, na twarzy czułem uderzenia ostrego jak igły śniegu, czułem pęd sań ciągniętych przez psy. Nagle czar prysł! 
To Balto skończył swój popis wokalny. 
Uniosłem powieki wracając do rzeczywistości, a on wpatrywał się we mnie, jakby chciał powiedzieć: „Teraz stary twoja kolej!”. 
No i nie miałem wyjścia zacząłem znowu wyć, ale gdzie mi tam do mistrza! I tak na przemian dawaliśmy koncert, w którym głosem wiodącym był oczywiście pies.


   Zdążyłem jeszcze zauważyć, jak pani Mariola zamarła i wpatrywała się w nas 
z niedowierzaniem. Póki co, była naszym jedynym słuchaczem, ale nam to zupełnie nie przeszkadzało, bo my byliśmy w swoim świecie śniegu, mrozu i walki z samymi sobą. Zdobywaliśmy bieguny, przemierzaliśmy śnieżne pustkowia, unikaliśmy zdradliwych rozpadlin ukrytych pod skorupą zmarzniętego śniegu, cierpieliśmy z zimna i wciąż gnaliśmy przed siebie. Byliśmy wolni, dzicy i nieposkromieni. 
Ja i mój pies!

Auuuuuuuuuuuuu! 
Rozlegało się przeciągle po całym budynku. 
W pewnym momencie zaczęło brakować mi już tchu, więc postanowiłem skończyć. Powoli zacząłem wracać do rzeczywistości. Otworzyłem oczy i wtedy okazało się, że pani fotograf już nie jest jedynym naszym słuchaczem, bo pod drzwiami zgromadził się personel schroniska i odwiedzające je osoby.     - No, to było niezłe. - Stwierdziła fotografka klaskając.    - Złe czy niezłe, nie ma znaczenia. Najważniejsze, że model nam się „wyluzował”. - Odparłem patrząc na Balto, który faktycznie nabrał życia i nie był już tak „sztywny”. 
Nawet uśmiechnął się do obiektywu. 

   Kiedy wychodziliśmy do patrzących na mnie trochę podejrzliwie ludzi, rzuciłem:     - No co się tak gapicie, przecież każdy zawyć sobie może! Spróbujcie! Mówię wam, to dobrze robi na stres. - I poszliśmy sobie z Balto z powrotem do kojca.


Chciałoby się, żeby każda z tych historii kończyła się happy endem. 
 Niestety w tym przypadku tak nie jest, bo tak, jak powiedziałem na początku, Balto nadal mieszka w schronisku. 
Mam jednak nadzieję, że po lekturze tego opowiadania znajdzie się ktoś, kto dopisze szczęśliwy koniec tej historii. Coś mi mówi, że wiele osób chciałoby odwiedzić mroźne krainy, a z naszym bohaterem będzie mógł to zrobić nie ruszając się z miejsca. 
Wystarczy, że będzie miał Balto u boku! 



Powyjemy sobie razem?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz