Ostatnio przypomniało mi się pewne
zdarzenie, które miało miejsce podczas pierwszej,
no góra drugiej sesji zdjęciowej z udziałem pani Marioli.
Podczas przerwy w robieniu zdjęć zapytałem panią fotograf znienacka:
- A pamięta pani Czarka? Spojrzała na mnie podejrzliwie. Zmarszczyła brwi i oznajmiła: - Drogi kolego, od czasu, jak zaczęliśmy współpracę przewinęło się tyle zwierzaków, że nie kojarzę tego psiaka. Był tam pewnie jakiś Czarek, ale zupełnie nie wiem o co chodzi. - Nie, to nic ważnego. – Odbąknąłem, uśmiechając się do siebie pod nosem. Mam wrażenie, że pani Mariola doskonale wiedziała o co mi chodzi, ale doznała tzw. „planowanej” amnezji.
Dlatego postanowiłem, że opowiadając Wam tę historyjkę, przy okazji odświeżę pamięć pani fotograf.
A było to tak:
Wtedy, jeszcze na początku naszej wspólnej pracy aura była na tyle łaskawa, że sesje robiliśmy na łące przed schroniskiem. Dla mnie, jako laika w dziedzinie fotografii, najwięcej uroku miały dynamiczne zdjęcia zwierząt. Uwielbiam fotografie, na których zwierzęta uchwycone są podczas biegu, skoków itp. No po prostu dziecko National Geographic.
I dalejże naciskać na panią Mariolę: - Pani fotograf, spróbujmy zrobić zdjęcia w ruchu naszym psiakom. - Drążyłem. Już wtedy święcie wierząc w nieograniczone możliwości i profesjonalizm pani Marioli. - No nie wiem… – Wahała się jeszcze. - Nie do końca mam dzisiaj odpowiedni sprzęt i może z tego niewiele wyjść. - No, ale co nam szkodzi spróbować. - Powiedziałem z kolei ja, konsekwentnie łamiąc opór i chcąc postawić na swoim. - Jak nie wyjdą zdjęcia to trudno. Kto nie próbuje, ten nie wie, co traci! - Zakończyłem tym pięknym sloganem moją orację. - No dobrze, przyprowadzi pan psiaka i spróbujemy. - Odpowiedziała pani Mariola, choć w jej głosie nadal czuć było nutę powątpiewania.
W trzy minuty byłem z powrotem. Na smyczy ze mną przyszedł właśnie Czarek. - A teraz moi drodzy - powiedziała pani Mariola - Musicie oddalić się na pewien dystans.- I tu wskazała ręką horyzont. - Będziecie nabiegać w moim kierunku, a ja będę pstrykała zdjęcia. I tu przysiągłbym, że na jej ustach pojawił się ironiczny, ledwie dostrzegalny uśmieszek, który starała się maskować chowając twarz w kołnierzu kurtki. A może tak mi się wtedy tylko wydawało?
O jaki byłem naiwny, bo pomyślałem sobie: „Co nam tam! Raz się przebiegniemy i po bólu!”
Poszliśmy z Czarkiem na żądaną odległość i we wskazanym kierunku. Rozbieg i lecimy, co sił w płucach. Czarkowi w to graj, a i mi też było tak jakoś lekko, bo już cieszyłem się na myśl o fajnych ujęciach. Nagle słyszę: - Stop! Nie wyostrzyło mi dobrze! Musicie wrócić i jeszcze raz przebiec. No dobra wzruszyłem ramionami, a Czarek zamerdał radośnie ogonem i szczeknął zachęcająco. Dwa razy to jeszcze nic strasznego. Potem było trzy, cztery, pięć, sześć i za każdym razem ten sam komunikat: - Stop! Musimy powtórzyć!
Doszło do tego, że za którymś razem musiało to wyglądać tak, jakby zadowolony psiak ciągnął na drugim końcu smyczy jakieś sponiewierane zwłoki. Pomiędzy jednym, a drugim łapanym rozpaczliwie oddechem, przeklinałem sam siebie: - Ty idioto marny! Zachciało ci się dynamicznych ujęć. Przecież nawet sam Usain Bolt padłby w końcu na twarz.
Ale mimo to, cały czas robiłem dobrą minę do złej gry. Na mojej twarzy gościł grymas, który miał nieudolnie naśladować uśmiech. To, co robiłem można było pewnie porównać do starczego truchtu, a z każdym następnym krokiem wydawało mi się, że wypluję płuca. - I co mamy już te ujęcia?- Wysapałem po którymś razie. - Słuchajcie! Myślę, że jeszcze jedna próba i coś tam wybiorę.- odpowiedziała pani Mariola, patrząc na mnie z nieukrywaną troską. - Da pan radę? Bo o niego się nie martwię. - Wskazała ruchem głowy na zadowolonego, świeżutkiego Czarusia. - Oczywiście! Żaden problem! - Odrzekłem buńczucznie powodowany męską ambicją, a w duchu jęknąłem i pomyślałem: „Boże nie daj mi wykorkować na tej łące!”
Natomiast do psa na głos rzuciłem: - Chodź Czaruś! To już ostatni raz. Potem sobie odpoczniesz. W odpowiedzi pies intensywnie zamachał ogonem jakby dając do zrozumienia, że jemu wcale nie jest źle. Zrozumiałem to przesłanie i odpowiedziałem: - No dobra niech ci będzie, że to ja odpocznę! - No dobra startujcie! - Dobiegł mnie z oddali głos pani Marioli.
Ruszyliśmy z kopyta, jakby goniło nas całe piekło, jakby od tego biegu zależało nasze być albo nie być. Biegliśmy jak Harrison Ford w „Ściganym”, jak spóźniony pasażer na ostatni autobus. Biegnąc głowę miałem skierowaną w niebo, jakby stamtąd miało nadejść wybawienie dla mego sponiewieranego ciała.
Zupełnie przestałem kontrolować odległość jaka dzieliła nas od fotografki.
Wydawało mi się, że słyszę czyjś rozpaczliwy krzyk, ale było już za późno.
Czarek nie wyhamował przed panią Mariolą. Trzepnął w nią z całym impetem, przewracając i przebiegając po niej. Dopiero parę metrów dalej udało się nam zatrzymać. Szybko podbiegłem do ofiary kolizji. - Nic się pani stało? - Zapytałem nie na żarty przestraszony. - Nie, nic mi nie jest.- Wymamrotała, jeszcze chyba w lekkim szoku, fotografka - Sprzęt też chyba cały. A jak tam psiak? Czaruś na te słowa podbiegł do pani Marioli i zamaszyście polizał ją po twarzy swoim długim ozorem. - No już dobrze! Przeprosiny przyjęte.- Roześmiała się. – I cały czas fotografowałam!- Dodała z dumą w głosie.
No i rzeczywiście na zdjęciach dokumentujących tę nieszczęsną kolizję zobaczyliśmy: psi nos, brzuch, ogon i niebo. Jednak tych zdjęć nie mogę Wam pokazać, bo pani Mariola skrzętnie ukryła je w swoim przepastnym archiwum. Wy za to możecie obejrzeć zdjęcie Czarusia w pełnym biegu. Piękne prawda?
A i jeszcze jedno: Wyleczyłem się z dynamicznych ujęć choć chylę czoła przed fotografami, którzy takowe robią.
no góra drugiej sesji zdjęciowej z udziałem pani Marioli.
Podczas przerwy w robieniu zdjęć zapytałem panią fotograf znienacka:
- A pamięta pani Czarka? Spojrzała na mnie podejrzliwie. Zmarszczyła brwi i oznajmiła: - Drogi kolego, od czasu, jak zaczęliśmy współpracę przewinęło się tyle zwierzaków, że nie kojarzę tego psiaka. Był tam pewnie jakiś Czarek, ale zupełnie nie wiem o co chodzi. - Nie, to nic ważnego. – Odbąknąłem, uśmiechając się do siebie pod nosem. Mam wrażenie, że pani Mariola doskonale wiedziała o co mi chodzi, ale doznała tzw. „planowanej” amnezji.
Dlatego postanowiłem, że opowiadając Wam tę historyjkę, przy okazji odświeżę pamięć pani fotograf.
A było to tak:
Wtedy, jeszcze na początku naszej wspólnej pracy aura była na tyle łaskawa, że sesje robiliśmy na łące przed schroniskiem. Dla mnie, jako laika w dziedzinie fotografii, najwięcej uroku miały dynamiczne zdjęcia zwierząt. Uwielbiam fotografie, na których zwierzęta uchwycone są podczas biegu, skoków itp. No po prostu dziecko National Geographic.
I dalejże naciskać na panią Mariolę: - Pani fotograf, spróbujmy zrobić zdjęcia w ruchu naszym psiakom. - Drążyłem. Już wtedy święcie wierząc w nieograniczone możliwości i profesjonalizm pani Marioli. - No nie wiem… – Wahała się jeszcze. - Nie do końca mam dzisiaj odpowiedni sprzęt i może z tego niewiele wyjść. - No, ale co nam szkodzi spróbować. - Powiedziałem z kolei ja, konsekwentnie łamiąc opór i chcąc postawić na swoim. - Jak nie wyjdą zdjęcia to trudno. Kto nie próbuje, ten nie wie, co traci! - Zakończyłem tym pięknym sloganem moją orację. - No dobrze, przyprowadzi pan psiaka i spróbujemy. - Odpowiedziała pani Mariola, choć w jej głosie nadal czuć było nutę powątpiewania.
W trzy minuty byłem z powrotem. Na smyczy ze mną przyszedł właśnie Czarek. - A teraz moi drodzy - powiedziała pani Mariola - Musicie oddalić się na pewien dystans.- I tu wskazała ręką horyzont. - Będziecie nabiegać w moim kierunku, a ja będę pstrykała zdjęcia. I tu przysiągłbym, że na jej ustach pojawił się ironiczny, ledwie dostrzegalny uśmieszek, który starała się maskować chowając twarz w kołnierzu kurtki. A może tak mi się wtedy tylko wydawało?
O jaki byłem naiwny, bo pomyślałem sobie: „Co nam tam! Raz się przebiegniemy i po bólu!”
Poszliśmy z Czarkiem na żądaną odległość i we wskazanym kierunku. Rozbieg i lecimy, co sił w płucach. Czarkowi w to graj, a i mi też było tak jakoś lekko, bo już cieszyłem się na myśl o fajnych ujęciach. Nagle słyszę: - Stop! Nie wyostrzyło mi dobrze! Musicie wrócić i jeszcze raz przebiec. No dobra wzruszyłem ramionami, a Czarek zamerdał radośnie ogonem i szczeknął zachęcająco. Dwa razy to jeszcze nic strasznego. Potem było trzy, cztery, pięć, sześć i za każdym razem ten sam komunikat: - Stop! Musimy powtórzyć!
Doszło do tego, że za którymś razem musiało to wyglądać tak, jakby zadowolony psiak ciągnął na drugim końcu smyczy jakieś sponiewierane zwłoki. Pomiędzy jednym, a drugim łapanym rozpaczliwie oddechem, przeklinałem sam siebie: - Ty idioto marny! Zachciało ci się dynamicznych ujęć. Przecież nawet sam Usain Bolt padłby w końcu na twarz.
Ale mimo to, cały czas robiłem dobrą minę do złej gry. Na mojej twarzy gościł grymas, który miał nieudolnie naśladować uśmiech. To, co robiłem można było pewnie porównać do starczego truchtu, a z każdym następnym krokiem wydawało mi się, że wypluję płuca. - I co mamy już te ujęcia?- Wysapałem po którymś razie. - Słuchajcie! Myślę, że jeszcze jedna próba i coś tam wybiorę.- odpowiedziała pani Mariola, patrząc na mnie z nieukrywaną troską. - Da pan radę? Bo o niego się nie martwię. - Wskazała ruchem głowy na zadowolonego, świeżutkiego Czarusia. - Oczywiście! Żaden problem! - Odrzekłem buńczucznie powodowany męską ambicją, a w duchu jęknąłem i pomyślałem: „Boże nie daj mi wykorkować na tej łące!”
Natomiast do psa na głos rzuciłem: - Chodź Czaruś! To już ostatni raz. Potem sobie odpoczniesz. W odpowiedzi pies intensywnie zamachał ogonem jakby dając do zrozumienia, że jemu wcale nie jest źle. Zrozumiałem to przesłanie i odpowiedziałem: - No dobra niech ci będzie, że to ja odpocznę! - No dobra startujcie! - Dobiegł mnie z oddali głos pani Marioli.
Ruszyliśmy z kopyta, jakby goniło nas całe piekło, jakby od tego biegu zależało nasze być albo nie być. Biegliśmy jak Harrison Ford w „Ściganym”, jak spóźniony pasażer na ostatni autobus. Biegnąc głowę miałem skierowaną w niebo, jakby stamtąd miało nadejść wybawienie dla mego sponiewieranego ciała.
Zupełnie przestałem kontrolować odległość jaka dzieliła nas od fotografki.
Wydawało mi się, że słyszę czyjś rozpaczliwy krzyk, ale było już za późno.
Czarek nie wyhamował przed panią Mariolą. Trzepnął w nią z całym impetem, przewracając i przebiegając po niej. Dopiero parę metrów dalej udało się nam zatrzymać. Szybko podbiegłem do ofiary kolizji. - Nic się pani stało? - Zapytałem nie na żarty przestraszony. - Nie, nic mi nie jest.- Wymamrotała, jeszcze chyba w lekkim szoku, fotografka - Sprzęt też chyba cały. A jak tam psiak? Czaruś na te słowa podbiegł do pani Marioli i zamaszyście polizał ją po twarzy swoim długim ozorem. - No już dobrze! Przeprosiny przyjęte.- Roześmiała się. – I cały czas fotografowałam!- Dodała z dumą w głosie.
No i rzeczywiście na zdjęciach dokumentujących tę nieszczęsną kolizję zobaczyliśmy: psi nos, brzuch, ogon i niebo. Jednak tych zdjęć nie mogę Wam pokazać, bo pani Mariola skrzętnie ukryła je w swoim przepastnym archiwum. Wy za to możecie obejrzeć zdjęcie Czarusia w pełnym biegu. Piękne prawda?
A i jeszcze jedno: Wyleczyłem się z dynamicznych ujęć choć chylę czoła przed fotografami, którzy takowe robią.
Zdążę? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz