W któryś poniedziałek odbieram telefon:
- Dzień Dobry! Z tej strony Mariola. Mogę się trochę spóźnić, ale zacznijcie już przygotowywać psiaki na sesję, to nadrobimy stracony czas. - Dobrze – odpowiedziałem - I poszedłem na schronisko wybierać psy, które tego dnia mieliśmy fotografować.
Po drodze zaszedłem do szczeniakarni. Tam pod nogi przyplątał mi się niewielki, wielkości jamnika szczeniak, który wyglądem przypominał owczarka kaukaskiego, poza wymiarami oczywiście.
- Chodź mały. – Powiedziałem biorąc go na ręce - Pani fotograf niebawem przyjedzie, to będziesz pierwszy w kolejce.
Zaniosłem malucha do sali, gdzie zwyczajowo odbywają się sesje i powiedziałem: - Czekaj tu młody, pani Mariola niedługo przyjedzie, a ja pójdę jeszcze załatwić kilka spraw. Minęło jeszcze trochę czasu zanim przyjechał samochód z fotografką. Wypakowaliśmy sprzęt, rozwinęliśmy tło, na którym tego dnia chcieliśmy fotografować psiaki i w końcu pani Mariola mówi: - No dobrze! To można już przyprowadzać zwierzaki.
I wtedy dopiero przypomniałem sobie o szczeniaku, który miał na nas czekać.
- To znacz,y tu już powinien być jeden pies.- Wydukałem ze ściśniętym gardłem. - Taaak… Na pewno?- Pani Mariola spojrzała na mnie trochę podejrzliwie. - Tak. Taki nieduży, z trochę dłuższą sierścią.- Odpowiedziałem czując, jak na czoło zaczyna występować mi zimny pot. - Słuchajcie, jesteśmy tu już dobre kilka minut, ale ja nie zauważyłam żadnego psa. A wy?I w tym miejscu pani fotograf zwróciła się do reszty zespołu.
Wszyscy jednak gremialnie pokręcili przecząco głowami, jakoby widzieli psa.
Ktoś „dowcipny” rzucił:
- No to mamy kidnaping w schronisku. - Może panu tylko się zdawało, że przyprowadził pan pieska. - Zwróciła się do mnie łagodnie pani Mariola. - Nie! Jestem pewny, że przyprowadziłem i zostawiłem tu szczeniaka! - I on tu musi być! - wykrzyknąłem z nutą rozpaczy w głosie.
Padłem na kolana by szukać psa między krzesłami, które zajmują znaczną część sali.
Do poszukiwań dołączyła się reszta ekipy i pomieszczenie wypełniły dziwaczne odgłosy cmokania, gwizdania i nawoływania zguby, ale niestety bez rezultatu. Wybiegłem na zewnątrz i zacząłem przeszukiwać wszystkie pomieszczenia, po drodze pytając wszystkich, czy nie przemykał gdzieś mały pies. Niestety wszyscy kręcili tylko przecząco głowami. Pobiegłem przed bramę schroniska i zacząłem przepatrywać okolicę, ale po psie ani widu ani słychu. - No to koniec! Ktoś otworzył drzwi. Maluch smyknął i uciekł, a teraz będzie się gdzieś błąkał po świecie. - Powiedziałem do siebie i wróciłem do sali. - No i co? – zapytała mnie koleżanka - Nie znalazłeś go? Pokręciłem głową i usiadłem zrezygnowany na krześle. Pełne wyrzutu spojrzenia reszty obecnych były dobijające. I tak siedzieliśmy wszyscy w milczeniu, zrezygnowani… Gdy nagle drzwiczki od szafy, na której stoi telewizor drgnęły!
Jedno drapnięcie, drugie i zaczęła wysuwać się spoza nich zguba, którą zdążyliśmy opłakać. W toku amatorskiego dochodzenia, udało nam się później ustalić prawdopodobny scenariusz wydarzeń.
Musiało wyglądać to tak:
Mały musiał się nudzić i na krześle znalazł smakołyki, które zawsze mamy przygotowane dla psów na sesję, porwał paczuszkę i chciał ją skonsumować w spokoju, a że drzwiczki musiały być uchylone, szybciutko się tam schował. Niestety wchodząc musiał je potrącić i zatrzasnęły się za nim. Zresztą po sesji znaleźliśmy corpus delicti w postaci porwanego opakowania w szafie.
Bonet, bo tak nazwaliśmy naszą zgubę, mieszka już w swoim domu, ale czy nadal chowa się po szafach, tego nie wiemy.
- Dzień Dobry! Z tej strony Mariola. Mogę się trochę spóźnić, ale zacznijcie już przygotowywać psiaki na sesję, to nadrobimy stracony czas. - Dobrze – odpowiedziałem - I poszedłem na schronisko wybierać psy, które tego dnia mieliśmy fotografować.
Po drodze zaszedłem do szczeniakarni. Tam pod nogi przyplątał mi się niewielki, wielkości jamnika szczeniak, który wyglądem przypominał owczarka kaukaskiego, poza wymiarami oczywiście.
- Chodź mały. – Powiedziałem biorąc go na ręce - Pani fotograf niebawem przyjedzie, to będziesz pierwszy w kolejce.
Zaniosłem malucha do sali, gdzie zwyczajowo odbywają się sesje i powiedziałem: - Czekaj tu młody, pani Mariola niedługo przyjedzie, a ja pójdę jeszcze załatwić kilka spraw. Minęło jeszcze trochę czasu zanim przyjechał samochód z fotografką. Wypakowaliśmy sprzęt, rozwinęliśmy tło, na którym tego dnia chcieliśmy fotografować psiaki i w końcu pani Mariola mówi: - No dobrze! To można już przyprowadzać zwierzaki.
I wtedy dopiero przypomniałem sobie o szczeniaku, który miał na nas czekać.
- To znacz,y tu już powinien być jeden pies.- Wydukałem ze ściśniętym gardłem. - Taaak… Na pewno?- Pani Mariola spojrzała na mnie trochę podejrzliwie. - Tak. Taki nieduży, z trochę dłuższą sierścią.- Odpowiedziałem czując, jak na czoło zaczyna występować mi zimny pot. - Słuchajcie, jesteśmy tu już dobre kilka minut, ale ja nie zauważyłam żadnego psa. A wy?I w tym miejscu pani fotograf zwróciła się do reszty zespołu.
Wszyscy jednak gremialnie pokręcili przecząco głowami, jakoby widzieli psa.
Ktoś „dowcipny” rzucił:
- No to mamy kidnaping w schronisku. - Może panu tylko się zdawało, że przyprowadził pan pieska. - Zwróciła się do mnie łagodnie pani Mariola. - Nie! Jestem pewny, że przyprowadziłem i zostawiłem tu szczeniaka! - I on tu musi być! - wykrzyknąłem z nutą rozpaczy w głosie.
Padłem na kolana by szukać psa między krzesłami, które zajmują znaczną część sali.
Do poszukiwań dołączyła się reszta ekipy i pomieszczenie wypełniły dziwaczne odgłosy cmokania, gwizdania i nawoływania zguby, ale niestety bez rezultatu. Wybiegłem na zewnątrz i zacząłem przeszukiwać wszystkie pomieszczenia, po drodze pytając wszystkich, czy nie przemykał gdzieś mały pies. Niestety wszyscy kręcili tylko przecząco głowami. Pobiegłem przed bramę schroniska i zacząłem przepatrywać okolicę, ale po psie ani widu ani słychu. - No to koniec! Ktoś otworzył drzwi. Maluch smyknął i uciekł, a teraz będzie się gdzieś błąkał po świecie. - Powiedziałem do siebie i wróciłem do sali. - No i co? – zapytała mnie koleżanka - Nie znalazłeś go? Pokręciłem głową i usiadłem zrezygnowany na krześle. Pełne wyrzutu spojrzenia reszty obecnych były dobijające. I tak siedzieliśmy wszyscy w milczeniu, zrezygnowani… Gdy nagle drzwiczki od szafy, na której stoi telewizor drgnęły!
Jedno drapnięcie, drugie i zaczęła wysuwać się spoza nich zguba, którą zdążyliśmy opłakać. W toku amatorskiego dochodzenia, udało nam się później ustalić prawdopodobny scenariusz wydarzeń.
Musiało wyglądać to tak:
Mały musiał się nudzić i na krześle znalazł smakołyki, które zawsze mamy przygotowane dla psów na sesję, porwał paczuszkę i chciał ją skonsumować w spokoju, a że drzwiczki musiały być uchylone, szybciutko się tam schował. Niestety wchodząc musiał je potrącić i zatrzasnęły się za nim. Zresztą po sesji znaleźliśmy corpus delicti w postaci porwanego opakowania w szafie.
Bonet, bo tak nazwaliśmy naszą zgubę, mieszka już w swoim domu, ale czy nadal chowa się po szafach, tego nie wiemy.
Oto ja, cały i zdrowy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz