wtorek, 7 sierpnia 2012

Przygoda XXV Czyli: Tak, wiem, że mam smutne oczy.

Malutki! Taaak... Malutki.
Nie, akurat ten pies nie był do pewnego czasu ani moim, ani nikogo innego w schronisku przyjacielem. Zresztą trudno mu się dziwić po tym, co go spotkało z ręki człowieka.

Telefon z interwencją:
     - Proszę państwa, niech ktoś od was przyjedzie (tu adres), bo od tygodnia błąka się tu pies. Jest wychudzony i chyba ranny.
Przypominam sobie, że było to tydzień po sylwestrze.
     - Dobrze, już kierowca jedzie i postara się go zabrać.

Udało się i Malutki został przywieziony do nas. 

Trzęsący się ze strachu, toczący na poły obłąkanym wzrokiem po nas wszystkich i pokazujący swoje piękne, białe kły z wyraźnym zamiarem użycia ich w razie konieczności.


Diagnoza lekarza weterynarii, kiedy już udało się go opanować na tyle, że mógł dokonać oględzin psa brzmiała:
     - Kochani! Rozległe uszkodzenie ogona w połowie jego długości, spowodowane przez eksplozję ładunku prochowego. - Tu lekarka zawiesiła głos na chwilę, po czym kontynuowała. - To mogła być petarda. W tej chwili są już zmiany martwicze i musimy amputować tę część ogona, inaczej będzie bardzo źle.

   Wszyscy, którzy byliśmy obecni zmartwieliśmy, a w głowach wciąż kołatała nam się tylko jedna myśl: „Kto mógł być na tyle okrutny i pozbawiony ludzkich odruchów, żeby coś takiego zrobić zwierzakowi”.
Kolega stojący obok mnie wyrzucił przez zaciśnie te zęby:
     - Gdybym dorwał sk… To nie wiem, co bym mu zrobił!
Machnąłem uspokajająco ręką.
     - Dajmy spokój, teraz to już nieważne. Najważniejsze, żeby on …- I tu wskazałem brodą na leżącego psa. - Żeby on z tego wyszedł.
     - Myślę, że będzie ok. - Dodała nam otuchy lekarka. - Ale, co z jego psychiką, to już inna sprawa.

Nie skłamała ani w jednej, ani drugiej kwestii.
Jeśli chodzi o ogon, to po amputacji goił się dobrze, a jeśli chodziło o psychikę, to jego nienawiść, zwłaszcza do mężczyzn, była nie do ogarnięcia.
Jak widział jakiegokolwiek faceta to kipiał nią, rzucał się na kraty kojca i gdyby mógł, to przesadziłby ogrodzenie, byleby tylko dorwać się do któregoś z nas. To zachowanie mówiło samo za siebie, jeśli chodzi o to, kto był sprawcą jego cierpienia.


   Jednak jedna z koleżanek uparła się i pewnego dnia wchodząc do biura obwieściła wszem i wobec:
     - A ja go wyciągnę z tego! Zobaczycie, że jeszcze będzie fajnym psem i pójdzie do domu.
     - Daj ci Boże zdrowie i cierpliwość. - Rzuciłem, patrząc na nią z lekkim niedowierzaniem.   

     - Ja, gdyby mi ktoś coś takiego odwalił, już w życiu nikomu bym nie zaufał.

  Mijał czas. Natłok zajęć, spowodował, że historia Malutkiego poszła gdzieś w cień, chociaż za każdym razem kiedy miałem okazję przechodzić koło kojca, w którym siedział, witało mnie jego warczenie. Czasem kucałem naprzeciw niego i nie zważając na opryskującą mnie ślinę, szeptałem:
     - Tak mi cię bracie szkoda. I przepraszam cię za tamtego bydlaka.
On wtedy na chwilę zawieszał swoje szczekanie i warczenie, czekał aż wstanę i odwrócę się plecami do niego, a wtedy zaczynał od nowa, jakby krzyczał:
”To twoja wina! Wina was wszystkich! Jak ja was nienawidzę!”.
Chowałem wtedy głowę w ramiona i szybko oddalałem się, niosąc ogrom wstydu za wyczyny naszego gatunku.

  Pewnego dnia wchodzi do mnie koleżanka i z tajemniczym uśmiechem zaczyna mówić.
     - Słuchaj, mam prośbę. Czy możemy zrobić sesję Malutkiemu? Czas zacząć mu szukać nowego dobrego domu.
Podniosłem głowę i patrząc jej prosto w oczy zapytałem:
     - Jesteś pewna tego, co mówisz?
     - O tak! Jak najbardziej! Sam się przekonasz. - Dodała głosem tak pewnym, że jeśli jeszcze miałem wątpliwości, to w tym momencie pozbyłem się ich całkowicie.
     - No to jesteśmy umówieni na najbliższy poniedziałek.
     - O, super! Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę.
I wybiegła cała uradowana.

   Nadszedł wreszcie przez niektórych oczekiwany z wielką niecierpliwością poniedziałek, kiedy pojawiła się pani Mariola. Rozłożyliśmy nasz studyjny kramik i wszystko było już gotowe na przyjęcie psich modeli.
     - No to co, idzie pan po pieska. - Zwróciła się do mnie pani fotograf.
Pokręciłem przecząco głową i uśmiechnąłem się tajemniczo.
     - Koledze chyba stanowczo szkodzą wolne weekendy. O co teraz chodzi? - Pani Mariola patrzyła na mnie zdumiona i lekko skonfundowana.
     - Nic mi nie szkodzi, a pies zaraz będzie. - Odparłem i sięgnąłem po telefon komórkowy. Po uzyskaniu połączenia rzuciłem do słuchawki - Chodźcie, już czas.- Po czym wygodnie rozsiadłem się na jednym ze stojących na sali krzeseł.
     - Nic z tego nie rozumiem, ale co mi tam. - Wzruszyła ramionami fotografka.

Po niedługim czasie drzwi uchyliły się i przez próg przeszła koleżanka prowadząc na smyczy …….. Malutkiego.
Pani Mariola obrzuciła mnie zdziwionym spojrzeniem, a następnie całą swoją uwagę skupiła już tylko na psie.
     - Witaj kolego. Nie bój się, wszystko będzie dobrze. Ale ty masz smutne i wystraszone oczy. Biedactwo! - Przemawiała czule do Malutkiego, starając się w ten sposób przełamać widoczny strach i lęk psiaka.


W tym momencie pochyliłem się do jej ucha i zacząłem szeptem relacjonować w skrócie całą historię Malutkiego. Kiedy już skończyłem z jej gardła wydobyło się:
     - Nie! To niemożliwe! Nikt nie mógłby być zdolny do czegoś takiego! - I patrzyła na nas jakby z nadzieją, że za chwilę powiemy, że to nieprawda. Niestety zarówno ja, jak 

i koleżanka kiwaliśmy głowami, że jednak to prawda.
W tym momencie zauważyłem, że w jej oku błysnęła łza. A może tylko mi się tak wydawało.
     - Mój ty biedaku. - Pochyliła się nad psem. - Teraz już wszystko będzie dobrze. Znajdziesz dom i to taki, w którym będziesz kochany. - Kontynuowała, a kiedy skończyła Malutki spojrzał na nią jakby mówiąc:
„Teraz już wiesz, czemu mam takie smutne oczy”.


   I tu muszę wam powiedzieć, że koleżanka, która się nim zajmowała uzyskała jeszcze jedną rzecz. Od momentu, kiedy pies wszedł na salę ani razu na mnie nie warknął, ani nie szczeknął. Nie próbował się na mnie rzucić. Siadłem z powrotem na krześle 
i obserwowałem tę sesję w roli widza. Przebiegła ona zresztą spokojnie i bez żadnych wstrząsów.
Tylko na koniec, kiedy Malutki już miał opuszczać plan, podszedł niepewnie do pani Marioli i nieśmiało polizał ją po dłoni.
     - Cześć miśku. Zobaczysz, że znajdziesz swojego człowieka. - Wydobyło się ze ściśniętego wzruszeniem gardła pani fotograf.

  Zdjęcia Malutkiego trafiły do galerii. 

Czas upływał, a Malutki wciąż mieszkał w schroniskowym kojcu. 
Nie był to czas zmarnowany, bo psiak wracał do względnej równowagi psychicznej. 

I tak było do pewnego sobotniego popołudnia, kiedy to w drzwiach biura stanął młody człowiek trzymający zdjęcie Malutkiego, wydrukowane ze strony internetowej.
     - Dzień Dobry, chciałbym zabrać do domu tego psa.
Nie powiem, żeby ten wytatuowany facet wzbudził moją euforię. 
Zacząłem się wykręcać 
i wić jak piskorz, żeby tylko go spławić.
     - Pan mi nie ufa. - Zauważył w końcu gość.
     - Nie, to nie jest tak…
     - Mogę go chociaż zobaczyć? - Przerwał mi.
     - Jasne!

I poszliśmy do kojca Malutkiego.
     - Mogę go wziąć na spacer? - Padło pytanie.
     - Jasne, tylko zobaczymy, jak na pana zareaguje, bo on nie wszystkich toleruje.
Wyprowadziłem go na zewnątrz i tu pełne zaskoczenie.


Mały natychmiast podszedł do tego człowieka tak, jakby się znali całe życie. 
Wtulił się w niego, po czym bez żadnych oporów pozwolił się ubrać w szelki i poszli razem na spacer. 
Następnego dnia Malutki poszedł już nie na spacer, ale do swojego nowego domu i co najważniejsze, jego oczy już nie były smutne. 
Błyszczały radością i nadzieją. 
I jest tam szczęśliwy i spokojny, bo przecież nic nie zdarza się dwa razy, a już na pewno nie zło. Prawda? 

Jeszcze raz chcę uwierzyć w człowieka!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz