wtorek, 7 sierpnia 2012

Przygoda XI Czyli Król Słońce wkracza na plan zdjęciowy.


Biała „bieda” stała na ogromnym wybiegu i drżała z zimna. 
Jedynym, co przerywało monotonną biel jego sierści, była brązowa plama wokół oka, zachodząca aż na ucho. 
Na pierwszy rzut oka widać było, że to stworzenie nigdy nie mieszkało w budzie. 
     - Słuchaj, chodź wsadzimy go do cieplejszego pomieszczenia, bo nam się tu zaziębi 
i będzie kłopot. - Poprosiła mnie koleżanka. 
     - Nie ma problemu. - Odparłem – No chodź tu mały, pójdziesz się ogrzać - Zwróciłem się do psiaka. 

  Podbiegł szybciutko, nieustannie merdając ogonkiem i natychmiast wślizgnął się pod moją kurtkę, popiskując z nieskrywanym zadowoleniem.  
To, że znalazł się na planie zdjęciowym było zupełnym przypadkiem. Tamtego dnia już kończyliśmy zdjęcia, gdy nagle zawołałem: 
     - Pani Mariolu, jeszcze kilka minut, przyprowadzę jeszcze jednego delikwenta. On im szybciej trafi do domu, tym lepiej dla niego. Bo to straszny „delikates”, który tutaj sobie nie poradzi! 
     - Jasne, nie ma sprawy. – Odparła pani fotograf. - Może nam tutaj dać „popalić”, bo to szczeniak. – Dorzuciłem jeszcze. 
     - Nie z takimi tu mamy do czynienia, wiec i temu damy radę. - Uśmiechnęła się pani Mariola. 
     - Za sekundę jestem! - Rzuciłem wybiegając z sali.  

  Psina powitała mnie rytualnym merdaniem i piskiem radości. 
     - Dawaj młody pod kurtkę i idziemy na zdjęcia. Tylko zachowuj mi się przyzwoicie! - Dodałem udając groźnego. 
Dwa razy mu nie powtarzaj, jak wpakował mi się pod pachę i tak dotarliśmy przed drzwi sali. Tu go wypuściłem spod kurtki. 
     - I pamiętaj, co ci mówiłem o zachowaniu, żeby nie było „obsuwy”. - Zdążyłem za nim rzucić. 
Przystanął, odwrócił się w moją stronę i spojrzał tak znacząco, jakby chciał powiedzieć: „No, co ja jakiś dzieciak jestem, żeby sto razy powtarzać mi to samo?”  

     - O witamy szanownego pana. - Uśmiechnęła się na jego widok fotografka. 
     - A pan, jak ma na imię? – Zapytała żartobliwie. 
On przystanął niezdecydowany i znowu spojrzał na mnie. 
     - Niech mu będzie Vinci.- Rzuciłem. 
Zaakceptował, bo zamerdał ogonkiem, zakręcił kilka kółek, co miało w jego mniemaniu oznaczać taniec radości i znowu stanął niezdecydowany, co dalej. 
     - Tak więc drogi panie Vinci, zapraszamy na kocyk.- Z całkowitą powagą pani Mariola wskazała na naszego dyżurnego „misia”. 

  Psiak w lot pojął o co chodzi i wczuwając się w rolę, dostojnym krokiem podążył na plan zdjęciowy. Siadł i dumnie wyprężył pierś. 
     - No drogi panie, zrobimy teraz kilka próbnych zdjęć, żeby pan przyzwyczaił się do błysku lampy. - Zadysponowała pani fotograf.  
Nic się nie odezwałem, ale z obawą pomyślałem: „No to teraz się zacznie cyrk!” 
Ale nie! 
Ani trzask migawki, ani błyskająca lampa nie zrobiły większego wrażenia na maluchu. Uff! Odetchnąłem w głębi duszy. 
A Vinci nie wypadał z roli i wypełniał wszystkie polecenia pani Marioli, aż w pewnym momencie przejął inicjatywę. 
Sam ustawiał się do obiektywu, jakby mówiąc: „Proszę ten profil, gdyż wydaje mi się, że jest lepszy. Teraz poproszę en face, gdyż mam wrażenie, że to podkreśli moje arystokratyczne rysy. Dobra, dobra na leżąco też mogą być fotki, tylko poproszę o sekundę na to, żebym odpowiednio się ułożył”.  

  W pierwszym momencie nie zwróciłem na to zachowanie uwagi, będąc zadowolonym 
z faktu, że nie musze ganiać za nim po planie. Ale im dłużej się temu przyglądałem, tym bardziej ogarniało mnie zdumienie. 
Takiego czegoś jeszcze na tej sali nie oglądałem. 
Nawet pani Mariola opuściła aparat i patrzyła na Vinciego z rosnącym zdziwieniem. Długo jednak nie mogła się przypatrywać, bo z kocyka rozległ się ponaglający szczek: „No robisz te zdjęcia, czy nie?”. 
Pani fotograf bezwiednie podniosła aparat i dalej pstrykała zdjęcia. Tymczasem pies przybierał rozmaite pozy, jakby sam z siebie nie był do końca zadowolony. Wszystko to oczywiście robił bez słowa zachęty z naszej strony. Zresztą zdumienie do reszty odebrało nam mowę.  
     - No dobrze, panie Vinci myślę, że mam już dość pana zdjęć. Dziękujemy za tak miłą współpracę. - Powiedziała w końcu pani Mariola, odkładając aparat.  

Szczeniak podniósł się z kocyka i podszedł do fotografki z gracją podając jej łapkę.  
     - No chodź mały idziemy. – Odzyskałem głos.  
Na te słowa dostojnie podążył w kierunku drzwi, a ja o mały włos nie pokłoniłem mu się niczym dworzanin przed jego majestatem. „ Ma klasę ten mały!” Pomyślałem sobie w duchu. 

  Rzeczą oczywistą jest, że po takim pozowaniu pan Vinci szybko znalazł dom. Nie tak dawno jego Majestat przysłał nam pozdrowienia w imieniu swoim i całego dworu. Wiecie, jak to jest być królem: złotem haftowana poduszka, kryształowe miski i cały ten dworski szyk. Nic dodać nic ująć, bo jak powszechnie wiadomo, cesarz to ma klawe życie.


Jestem Królem!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz