wtorek, 7 sierpnia 2012

Przygoda X Czyli Palo postaw uszy! I niech żyje "Dla Elizy"!

     - Pani Mariolu, nie mam pomysłu na nowe opowiadania. - Zagaiłem podczas kolejnej sesji zdjęciowej.
Fotografka spojrzała na mnie wzrokiem po pierwsze pełnym niedowierzania, a po drugie pełnym wyrzutu.     - Drogi kolega raczy żartować. – Zaczęła - A może po prostu mamy tak zwanego „lenia”. - dokończyła z nutką dezaprobaty w głosie.     - Oj tam, zaraz lenia! -  Żachnąłem się - Ładniej brzmi kryzys twórczy.     - No, no, każda wymówka jest dobra! – Odparła pani Mariola. - Niech kolega przypomni sobie takiego pieska o imieniu Palo. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem pytająco na fotografkę.     - Tak, tak, niech kolega myśli intensywnie, a póki co robimy dalej zdjęcia.


  Skończyliśmy tego dnia gładko przebiegającą sesję. Przy pożegnaniu pani Mariola spojrzała na mnie przenikliwie i zapytała:     - I co, przypomniał już sobie kolega?     - No tak, był taki psiak, ale…     - Proszę usiąść w domu i na spokojnie przypomnieć sobie tę sesję, bo ja nie zapomnę jej jeszcze długo. A tymczasem, do zobaczenia za tydzień.


  Wieczorem w domu siadłem i zacząłem analizować przebieg sesji, o której wspomniała pani Mariola i nagle mnie olśniło! Tak, już wiem co wtedy tak bardzo poruszyło panią fotograf, a właściwie doprowadziło do łez i to wcale nie wzruszenia.


A było to tak:  Palo, który oczywiście wcale jeszcze nie był świadom tego, że tak ma na imię, był małym, starszym psiakiem. Na wybiegu właściwie ginął w grupie innych psów, znacznie młodszych od niego i w ogólnym pojęciu, także bardziej atrakcyjnych. 
Wszedłem na wybieg, a on przebił się przed resztę koleżeństwa, siadł przede mną 
i zaszczekał, jakby chciał powiedzieć:     - Zabierz mnie ze sobą. Popatrzyłem w te jego bystre ślepka i powiedziałem:     - Chodź mały. Do domu cię nie wezmę, ale pójdziesz na zdjęcia, bo inaczej z twoim ciapowatym charakterem i za przeproszeniem wyglądem, będziesz czekał na nowy dom do końca swojego żywota, a nie sądzę żebyś miał na to ochotę. Spojrzał na mnie ze zrozumieniem i w tym samym momencie wskoczył na ręce, poszliśmy na plan zdjęciowy.

Pani Mariola, gdy go zobaczyła, wykrzyknęła z euforią w głosie:     - O rany, jaki fajny cudaczek! Palo szybciutko potruchtał do niej i szarmancko polizał po dłoni, w której trzymała aparat.     - Ten to wie, jak się przypodobać. - Zaśmiałem się. A on przywitawszy się z panią Mariolą, zrobił zwrot w tył i szybciutko ułożył się na „misiu”.     - O, jaki on grzeczny! - Ucieszyła się pani fotograf. - Pójdzie nam to fotografowanie, jak z płatka.

Teraz, z perspektywy czasu, mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że są osoby, które muszą wywoływać wilka z lasu. Tak było i tym razem. 
Ale po kolei.

  Rzeczywiście sesja przebiegała początkowo bez większych zakłóceń do momentu, kiedy pani Mariola opuściła aparat i wyraźnie słyszalnym niedosytem w głosie stwierdziła:     - Wszystko pięknie, ale ze stojącymi uszkami wyglądałby jeszcze ładniej. Bo tak, to czegoś mi brakuje.

„No i masz babo placek. Te artystyczne wizje. Ja tu się cieszę, że pies leży grzecznie i nie muszę za nim „latać” po całej sali, a tu uszy nie stoją.”, a na głos rzuciłem:     - Podzwonię kluczami, to może je postawi.

Aha! Chciałaby dusza do raju! Owszem, na dźwięk brzęczących kluczy Palo podniósł wzrok, ale na tym koniec.     - No postaw te swoje śliczne uszka. - Rzuciła proszącym tonem pani fotograf. Pies westchnął i o dziwo zastrzygł uszami, unosząc je do góry. Jednak w momencie, kiedy pani Mariola podniosła aparat, uszy opadły z powrotem.
     - No kochany, nie wygłupiaj się, tylko pokaż uszka. - Prosiliśmy na przemian.


  Owszem Palo podnosił raz jedno, raz drugie ucho, za każdym razem opuszczając je akurat wtedy, gdy fotografka próbowała zrobić zdjęcie. Uwierzcie mi, że wyglądało to tak, jakby miał niezły ubaw.

  Nieskończoną ilość razy aparat to opadał, to unosił się w górę. 
Różnorodność dźwięków wydawanych przez nas, by zmusić psa do postawienia tych przeklętych uszu była tak ogromna i przy tym niesamowita, że w pewnym momencie zaczęliśmy śmiać się z samych siebie. 
A Palo nic! 
Patrzył tylko na nas wzrokiem, w który dało się wyczytać pytanie: „Czy wy kochani, aby na pewno dobrze się czujecie?”.

     - Nie! Poddaję się! Nadgarstki już mnie tak bolą, że za chwilę nie będę mogła już utrzymać aparatu, a to dopiero pierwszy pies! - Krzyknęła w pewnym momencie, głosem pełnym rezygnacji, pani Mariola.


  W tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka telefonu komórkowego i pierwsze takty „Dla Elizy” Beethovena. Fotografka odłożyła aparat fotograficzny i odwróciła się, żeby wydobyć telefon z kieszeni kurtki. Ja spojrzałem w kierunku Palo. I co? Uszy stały, jak radary!     - Niech pani nie odbiera! - Krzyknąłem - Niech pani łapie za aparat i robi zdjęcia!

Pani Mariola błyskawicznie odwróciła się, złapała aparat i pstryk, pstryk, a telefon dzwonił. Kiedy tylko umilkła melodia, uszy psiaka wróciły do stanu pierwotnego.     - Ech! Ty melomanie, trzeba było mówić, że jesteś fanem muzyki poważnej - Zwróciłem się do Palo i potargałem go, oczywiście delikatnie, za ucho.     - Uff! Teraz jestem zadowolona. Może już wracać do siebie na wybieg. - Odetchnęła z ulgą fotografka. 

  Nasz model, o tak wyrobionym guście muzycznym, oczywiście niedługo po sesji zdjęciowej znalazł nowy dom. Przesiaduje teraz pewnie w fotelu i relaksuje się przy dźwiękach swojej ulubionej muzyki poważnej. Może kiedyś spotkacie go na koncercie w filharmonii, jak ze stojącymi uszami stara się wyłowić każdą fałszywą nutę.



Hej, to ja, ten przystojniak z opowiadania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz