poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Przygoda VIII Czyli nielegalny autostopowicz. I jak pani Mariola miała niespodziewanego gościa.

Tego dnia sesja zdjęciowa przebiegła bez większych sensacji i zakłóceń. Na to, co czasami nas podczas nich spotyka można było powiedzieć, że wiało nudą. Ostatnim psiakiem biorącym w niej udział był czarny, malutki, figlarny psiak w typie jamnika. Podczas sesji ochrzciliśmy go imieniem King.
  Zwinęliśmy sprawnie cały osprzęt tj. tło, statywy itp.. King dzielnie nam towarzyszył w tych czynnościach. Potem zeszliśmy na dół, spakowaliśmy wszystko do auta pani fotograf. Psiak w tym czasie radośnie baraszkował na świeżym śniegu. 
Jeszcze ostatnie ustalenia, co do kolejnej sesji i pożegnaliśmy się. 
Wróciłem do swoich zajęć. Cały czas dręczyło mnie jednak uczucie, że zapomniałem o jakieś istotnej sprawie. W miarę upływu czasu uczucie to potęgowało się, lecz żadną miarą nie mogłem sobie przypomnieć, o co chodzi.

  W pewnym momencie zadzwonił służbowy telefon. Wtedy mnie olśniło i jednocześnie ogarnęło przerażenie. „O rany! Zapomniałem o Kingu!”. Podniosłem słuchawkę i drżącym głosem powiedziałem:     - Tak słucham? W odpowiedzi usłyszałem znajomy głos pani fotograf.     - Witam, z tej strony Mariola. Mam problem, bo przyjechał ze mną ze schroniska ten mały czarny piesek. No ten… King.     - Jak to?... - Zaciąłem się.     - Pamięta pan? Przez jakiś czas miałam otwarte tylne drzwi od auta. Musiał wskoczyć i ukryć się pod narzutą, która leżała między siedzeniami.     - A ja muszę się pani do czegoś przyznać. Zupełnie o nim zapomniałem. Dopiero pani telefon uświadomił mi, że nie zabrałem go z powrotem do szczeniakarni. - Odparłem z ulgą i jednocześnie skruchą w głosie.     - Podjechałam pod dom. - Kontynuowała w odpowiedzi pani Mariola. - Zaparkowałam, włączyłam alarm i weszłam do środka. Po kilkunastu minutach słyszę jak moje auto „wyje” na całą ulicę. Wybiegłam przed dom, rozglądam się, ale nie zauważyłam nikogo, kto chciałby się do niego dobrać. Uzbroiłam więc ponownie autoalarm i wróciłam z powrotem do domu. Nie mija pięć minut, a on znowu „wyje”. Tym razem postanowiłam sprawdzić z myślą, że może po prostu czegoś nie domknęłam. Podchodzę coraz bliżej, gdy nagle z tylnej kanapy jakiś ciemny kształt daje susa na przednie siedzenie kierowcy. 
Staję przed samochodem, a tu oparty przednimi łapkami o kierownicę, merdający ogonem
i witający mnie radosnym szczekaniem King. Co miałam zrobić? Wzięłam niebożę pod pachę i do domu! Moja Mika, gdy go zobaczyła, natychmiast obróciła się do mnie tyłem na swoich czterech łapach, jednoznacznie dając do zrozumienia, jak bardzo się obraziła. Jej pełne wyrzutu spojrzenie wyraźnie mówiło: ”Przyprowadziłaś tego wymoczka Pinto i choć bardzo mnie to ubodło, to jakoś się do niego przyzwyczaiłam, ale teraz przytargałaś tego czarnego smarka. Tego już za wiele!”.
Co innego Pinto! Pomimo moich ogromnych obaw, okazał się szalenie gościnny. Po prostu oszalał z radości na widok Kinga. Najpierw oprowadził gościa po całym domu, wspaniałomyślnie pozwalając mu, pomimo moich głośnych protestów, obsikać wszystkie kąty. Potem wspólnie zjedli z jednej miski. Ale najgorsze nastąpiło później. - Tu głos pani Marioli trochę zaczął się łamać. - Po jedzeniu panowie postanowili urządzić sobie zabawę w domu. No i zaczęło się szaleństwo! Bieganie, skakanie, psie zapasy. W ten sposób chłopcy „skasowali” mi lampę nocną, a telewizor złapałam w ostatniej chwili bo uznali, że berek dookoła stolika, na którym stoi jest niezłą zaprawą przed maratonem, w którym chyba chcą wziąć udział. A! I jeszcze zanim zdążyłam skutecznie zareagować „zamordowali” poduszkę z fotela. Moja biedna sunia nie zdzierżyła tego chaosu i wyniosła się na werandę i do tej pory stamtąd nie wróciła. Teraz dwa dranie posnęły zmęczone. - Dodała już bardziej miękkim głosem.     - No i co robimy? – Zapytałem.      - O nie! Jednego psa od was wzięłam. Nie mogę sobie pozwolić na trzeciego zwłaszcza 
w takim zestawie. - Uprzedziła moje myśli pani fotograf. - No trudno, nie będę teraz budzić malucha. Przenocuje u nas, a rano go przywiozę. - Dokończyła.     - No to super! Wielkie dzięki. I jeszcze raz przepraszam. - Odparłem.     - Nie ma sprawy i do jutra. - Rzuciła jeszcze do słuchawki pani Mariola.


Rano cała delegacja na czele ze mną z niecierpliwością oczekiwała na powrót autostopowicza. Wreszcie w późnych godzinach porannych w bramie schroniska pojawiło się auto pani fotograf. Samochód zaparkował, otworzyły się drzwi i na parking wyskoczył King, a za nim wysiadła pani Mariola.     - Dzień Dobry! I co, były jeszcze jakieś straty? - Zapytałem z troską w głosie.     - Nie ma o czym mówić. Tylko jeszcze dzisiaj rano panowie postanowili zrobić sobie ucztę z płatków śniadaniowych i mleka. Chcieli się popisać wysoka kulturą i jeść z talerzy, ale im nie poszło! I tak dwa talerze na straty, no i mleczna droga na podłodze. Poza tym wszystko ok. - Odparła pani fotograf.      - A ty łobuzie, co sobie myślisz?! - Tu zwróciłem się do Kinga – Ładnie to tak wpraszać się do kogoś w gości bez pytania?

Psiak w akcie skruchy położył się przede mną czterema łapami do góry, a jedyną oznaką aktywności było wzmożone merdanie ogona. - No trzymaj się mały! I uszy do góry. Na pewno ktoś cię weźmie do domu. - Zwróciła się pani Mariola do psiaka, który w tym samym momencie stracił cały wigor i wyraźnie posmutniał.
Pożegnaliśmy się z panią fotograf, już teraz bacznie pilnując Kinga. On zaś jeszcze dłuższą chwilę patrzył w ślad za odjeżdżający autem. Potem głęboko westchnął i powlókł się za mną do boksu. 
Nie martwcie się! 
 Zgodnie z przepowiednią pani Marioli nasz autostopowicz długo nie czekał na swoja szansę i znalazł dom. Tym razem już na stałe. Czy pasja do podróży na „stopa” w nim pozostała? Tego nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby kiedyś przysłał mi pocztówkę 
z dalekich wojaży.



Następnym razem zanim wsiądę do auta zapytam. :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz