wtorek, 7 sierpnia 2012

Przygoda XX Czyli: Przepraszam, czy to tutaj jest casting do filmu Gladiator II?

Stu, stuk, stuk! 
Błądzą palce po obudowie laptopa. I co? I nic! 
Po prostu pustka w głowie! Zanik pamięci, brak wspomnień i nie będzie małego jubileuszu, czyli dwudziestej przygody z planu zdjęciowego. 
Czterysta różnych charakterów, zachowań i reakcji zwierzaków, bo tylu zrobiliśmy 
w przybliżeniu zdjęcia, a ja siedzę, patrzę bezmyślnie w ekran i myślę.
Ale zaraz!
A Jonek, Jonka i Jagoda? No pewnie, już mam!
To było jakiś czas temu, dlatego wspomnienie to pokryło się już lekkim kurzem zapomnienia.

A było to tak:


  Nauczeni doświadczeniem, żeby nie ściągać na plan całej gromady szczeniaków, bo to groziło kataklizmem i zagładą (możecie o tym przeczytać w przygodzie VII Czyli Strzałka, Tetka, Dragon i Demon mają niezły ubaw na planie zdjęciowym.) 
Gremialnie stwierdziliśmy, że zdjęcia szczeniaków tak, jak najbardziej, ale będą dostarczane na plan pojedynczo. 
Jak postanowiliśmy, tak też przystąpiliśmy do realizacji. 

   Pierwszy zajrzał Jonek. Cały spięty i przestraszony, nieborak siedział cichutko, grzeczniutko, że aż miło było z nim współpracować. 
Cyk, cyk i po sesji. 

   Za nim w następnej kolejności przytaszczyłem Jonkę i było bardzo podobnie, jeśli chodzi o współpracę na planie. Było tak niewiarygodnie łatwo i przyjemnie pracować z tą dwójką dzieciaków, aż nawet zachwycona pani fotograf nie mogła wyjść z podziwu i zauważyła:
     - Ale super nam dzisiaj idzie.
Spojrzałem na nią badawczo i pomachałem palcem.
     - Spokojnie, bez tego hura optymizmu pani Mariolu. To dopiero początek.
     - Oj! Pan to zawsze musi uprawiać to swoje czarnowidztwo! - Skontrowała mnie.
     - Na pewno zna pani teorię, że w każdej rodzinie musi znaleźć się jakaś czarna owca. Mam nadzieję, że tym razem się ona nie potwierdzi i dobrniemy do końca w spokoju i bez wstrząsów. A tymczasem idę po trzecią z rodzeństwa.

  Jagoda już na mnie czekała, jakby doskonale zdawała sobie sprawę, że teraz przyszła jej kolej. Radośnie przywitała powracającą Jonkę i z mozołem wdrapała się na moje kolana, 

a potem już nie miała większych problemów ze znalezieniem się na rękach. 
I rzeczywiście wszystko wskazywało na to, że przynajmniej ze strony tej trójki nie grozi nam żaden przestój w robieniu zdjęć. 
Kiedy szliśmy w kierunku biurowca, Jagoda zdążyła wdrapać mi się na bark i z tej wysokości z dużym upodobaniem obserwowała świat, machając przy tym radośnie ogonkiem. 
Już ta jej śmiałość powinna mi dać do myślenia, że nie będzie to taka sama sesja, jaką udało się zrobić z jej rodzeństwem. 

  Po wejściu na salę szybciutko zeszła z moich rąk na podłogę i nie zwracając uwagi na otoczenie, w te pędy poleciała w kierunku „miśka”. Jakie jednak było nasze obopólne zdziwienie, kiedy okazało się, że wcale nie śpieszyło się jej, żeby na nim posiedzieć 
i grzecznie pozować. 
O nie! 
Nasze słodkie maleństwo w jednym momencie, w ułamku sekundy z dzidziusia przeistoczyło się w wojownika. 
Ze szczenięcym warkotem, który nie powiem, ale rozbawił nas, rzuciła się na kocyk jakby to nie był kawałek tkaniny, ale niedźwiedź co najmniej. Chciałem ruszyć w kierunku planu, żeby powstrzymać małego agresora, ale w tym momencie pani Mariola powstrzymała mnie stanowczym gestem dłoni.


  Odłożyła aparat, położyła się na podłodze i podparłszy głowę dłońmi z nieukrywanym zainteresowaniem i rozbawieniem obserwowała widowisko rozgrywające się na planie zdjęciowym. Ja powstrzymany od interwencji, również przyglądałem się tej awanturze. 
A było na co popatrzeć! 
To był bój na śmierć i życie! 
Jagoda, to przyskakiwała do „miśka” łapiąc go ząbkami za włochatą część i targając, to odskakiwała na rozjeżdżających się na śliskich kafelkach łapkach sprawdzając czujnie, czy jej atak przyniósł spodziewany efekt, czyli czy biały potwór poddał się i ma dość. 
   Niestety na „miśku” jej ataki nie robiły większego wrażenia, bo choć coraz bardziej potargany leżał dalej, jakby kpiąc sobie z jej demonstracji siły. 
Strasznie ją to irytowało, więc raz za razem rzucała się do ponownych ataków. W pewnym momencie ubzdurawszy sobie w tej małej główce, że ta forma ataku nie daje spodziewanych rezultatów, postanowiła zmienić taktykę i nastąpił atak frontalny. Jagoda cofnęła się o kilka kroków celem nabrania odpowiedniego rozpędu, a następnie rzuciła się na przeciwnika ze szczekiem, który w jej mniemaniu miał go przerazić i sparaliżować wszelką wolę oporu, a w rezultacie sprawił tylko tyle, że o ile do tej pory staraliśmy się powstrzymywać od głośnego śmiechu, w końcu nie wytrzymaliśmy. 
   Pękły wszystkie tamy i ryczeliśmy ze śmiechu na cały głos. Jagody wcale to nie speszyło, ani nie powstrzymało przed skokiem na „miśka”. Z tym, że źle obliczyła siła rozpędu, a dodatkowo potknęła się na jego krawędzi i fiknęła koziołka. W locie odruchowo ratując się, złapała jego włosy powodując, że tocząc się po nim i ciągnąc jego krawędź zawinęła się 
w rulonie.

   I co myślicie, że się przestraszyła? 

Otóż wcale! 
Z głębi materiału wciąż było słychać przytłumione, ale wciąż pełne wojowniczego zapału powarkiwania. W końcu po kilku minutach udało jej się wygramolić i stanęła nad swoim przeciwnikiem lekko otumaniona, ale wciąż pełna zapału do walki. 
Stała i merdając wyczekiwała na kolejny ruch śmiertelnego wroga! 
A on nic! 
Sponiewierany i stargany leżał sobie taki cichy i obojętny. I w tym momencie zebrawszy wszystkie siły i całą energię jaką jeszcze dysponowała Jagoda, złapała krawędź nieszczęsnego kocyka i dalejże nim miotać na wszystkie strony. I ten, choć znacznie większy od niej, fruwał po całym pomieszczeniu jakby był chusteczką do nosa. Wszystko to oczywiście przy akompaniamencie powarkiwania i poszczekiwania. W końcu jednak dziewczyna chyba uznając, że odniosła pełne zwycięstwo położyła się na zbitym teraz w kupkę „misiu” i ciężko dysząc, toczyła po nas wzrokiem pełnym triumfu.

   W tym momencie podnieśliśmy się poniekąd żałując, że to koniec przedstawienia 

i przystąpiliśmy do pracy. 
Szybciutka reanimacja kocyka, Jagoda na niego i już bez większych wrażeń seria zdjęć. 

Po skończonej sesji, psina podreptała w kierunku pani fotograf i stając u jej stóp zaczęła się domagać stanowczymi szczeknięciami wzięcia na ręce. Pani Mariola uniosła ją do góry 
i patrząc w jej ślepka rzekła:
     - Podobasz mi się dziewczyno! Masz charakter!
Potem siadła i trzymając ją na kolanach zaczęła głaskać po łebku. A Jagoda, jakby ktoś pstryknął wyłącznikiem światła, natychmiast zasnęła. I tak obie siedziały razem dłuższą chwilę. W pewnym momencie padło:
    - Wiem, że jesteś strasznie zmęczona, ale musimy jeszcze trochę podziałać.


I fotografka delikatnie oddała w moje ręce czarną kulkę. A Jagódka tylko uchyliła powieki okolone wieńcem długich rzęs i patrząc półprzytomnie zdawała się szukać potwierdzenia 
i uznania u mnie: „I co, dobrze się spisałam? Jestem dzielnym psem?”. 
Po czym nie czekając nawet na potwierdzenie opuściła je z powrotem, kontynuując sen.


Jagoda oczywiście już dawno opuściła schronisko i jeśli tylko jej charakter się nie zmienił, to nie wyobrażam sobie, żeby ktoś śmiał jej „podskoczyć”. A jeśli już ktoś popełni taki błąd, to bardzo mi go żal. 


Kto tu rządzi?!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz