wtorek, 7 sierpnia 2012

Przygoda XXII Gryzelda kontratakuje, czyli historia pewnego zdjęcia.


Tę historię zaczynam dość nietypowo, bo zdjęciem przed opowiadaniem. Nie jest to przypadek, a działanie jak najbardziej zamierzone i celowe.
Wszyscy, którzy są łaskawi śledzić galerię zdjęć zwierzaków do adopcji wykonywanych przez panią Mariolę, przy naszym skromnym udziale, zwrócili z pewnością uwagę, że fotki wykonywane na planie zawsze zawierają jeden nieodłączny element, czyli naszego sławnego „miśka”.
Jednak w przypadku kotki Gryzeldy, takiego zdjęcia brak. I tu zaczyna się właściwa część tej historyjki, sięgającej korzeniami do początków współpracy z panią fotograf.

A było to tak:


Dawno, dawno temu kiedy sesje we wnętrzu były jeszcze dość sporą nowinką, postanowiliśmy zrobić kocią sesję. Wchodzi na salę koleżanka z transporterkiem, a w nim coś przeraźliwie smutno miauczy.
     - Kogoś ty tam przywlokła? - Zapytałem.
     - A przyszła do mnie sama, taka śliczna koteczka wdrapała się na ręce, a potem grzecznie dała zapakować do klatki, więc pomyślałam: Czemu nie! Skoro sama się wprosiła to dla mnie łatwiej, a jak będzie miała fajne fotki, to i dom pewnie szybciej znajdzie. - Wyjaśniła.
     - No to fajno! Posadźcie ją na kocyku i zaczynamy robić zdjęcia. - Zakomenderowała pani Mariola.

   Ale, jak się za chwilę miało okazać, wcale nie było tak fajnie, jak się nam wydawało. Koleżanka otworzyła drzwiczki klatki i w tym momencie wyskoczyła czarno-biała kocica, niczym diabeł z pudełka i otrząsnąwszy się, zaczęła dumnie przed nami paradować.
     -No już, bierz ją i sadzaj! - Ponagliła mnie koleżanka.
No więc ja wyciągam ręce, żeby ją wziąć, a ona jak nie prychnie! Cała nastroszona odskoczyła na bezpieczną odległość i zamiatając ogonem siadła, obserwując mnie spod oka.
     - To na pewno jest ta przemiła i sympatyczna koteczka, o której mówiłaś? Czy w czasie drogi, w końcu nie tak długiej, ktoś ci podmienił kota? - Zapytałem nie kryjąc sarkazmu 

w głosie.
     - Oj, bo ty nie masz odpowiedniego podejścia do zwierzaka. Wy faceci wszyscy tacy jesteście, że od razu obcesowo pchacie się z łapami, a to trzeba delikatnie i z wyczuciem, 

a nie stresować biedne zwierzę. - Ogryzła się, a do kocicy zwróciła się słodkim, łagodnym głosem:
     - No chodź kiciuniu. Wszystko będzie dobrze, nie ma co się denerwować. Posiedzisz chwilkę na fajnym, mięciutkim kocyku i wrócisz do siebie. No co, podejdziesz do mnie? - 

I wyciągnęła dłoń w kierunku Gryzeldy, ale ta tylko machnęła łapką, jakby odganiała się od natrętnej muchy, prychnęła i odwróciwszy tyłem, rozpoczęła wędrówkę krajoznawczą po pomieszczeniu.

     - Dajmy jej chwilkę, żeby się oswoiła z pomieszczeniem, a potem spróbujemy jeszcze raz. - Zaproponowała pani Mariola.
Skwapliwie przystaliśmy na tę propozycję i usiedliśmy w oczekiwaniu na to oswojenie się kota.
„Czekaj tatka latka”, tak można podsumować to oczekiwanie. 

Gryzelda obeszła wszystkie możliwe kąty i zakamarki pomieszczenia, oczywiście omijając 
w bezpiecznej odległości plan zdjęciowy, obserwując nas nieufnie.
     - Ty przywlokłaś kieszonkowego tygrysa, a nie jak sama nam wciskałaś,  przemiłą 

i sympatyczną kotkę. - Zacząłem zniecierpliwiony ironizować pod adresem koleżanki.
     -Ech ty! Ona jest po prostu charakterna, a ty jakbyś nie pomarudził to nie byłbyś sobą. - Odbiła piłeczkę.
     - Spokojnie drogie koleżeństwo! - Zaczęła studzić nasze temperamenty pani Mariola. - Mam propozycję. - Kontynuowała. - Połóżmy jej jakiś smakołyk na planie. Może, jak się nim zajmie, to uda się zrobić kilka zdjęć.

   No dobra! Kocik smakołyk położony. Owszem, wzbudził zainteresowanie kotki. Ostrożnie jakby przewidując, że szykujemy na nią zamach, przyczajona i skradająca się z brzuchem przy ziemi, podeszła do kocyka i jeszcze raz rzucając uważne spojrzenie na nas wskoczyła na plan. 

Pani fotograf aparat do góry, a tu zawód! 
Zanim zdążyła w ogóle pomyśleć o naciśnięciu spustu aparatu Gryzelda jednym, iście tygrysim skokiem, porywając smakołyk opuściła plan i oddalając się w kierunku stojącego rzędu krzeseł, zaczęła go konsumować.
     - Nie! Zabieraj tego kota, bo ona z nas po prostu szydzi, a królowa nie jest jedynym zwierzakiem, któremu trzeba zrobić foty. - Wykrzyknąłem poirytowany.
     - Spokojnie kolego. Odrobinę cierpliwości. - Zaczęła mnie uspokajać pani fotograf, bo koleżanka urażona moim zachowaniem, stała obrócona tyłem do mnie i dalej namawiała Gryzeldę, żeby do niej przyszła.
Dało się tylko słyszeć:
     - Nie wydzieraj się, bo straszysz biedne zwierzę.
     - Nie wygląda na wystraszoną. - Odparłem, obserwując jak kocica dumnie wskakuje na krawędź krzesła i z góry patrzy wyzywającym spojrzeniem w naszym kierunku: „No co jest? Czekam na wasze dalsze pomysły!”.

  Po chwili, trochę ochłonąwszy i już w miarę spokojny, rzuciłem propozycję:
     - A może jakąś kocią zabawką ją zainteresujemy.
Koleżanka obróciła się w moim kierunku i unosząc kciuk do góry odrzekła:
     -I w pustej głowie bywają przebłyski geniuszu. - Uśmiechnęła się przekornie.
Niestety, zabaweczka owszem, zainteresowała Gryzeldę, ale oczywiście cały czas zachowywała odpowiedni dystans i o zwabieniu jej na kocyk mowy nie było.
     - No dobra! Koty dla mnie nie nowina, więc może ja spróbuję ją nakłonić do jakiejkolwiek współpracy z nami.-Zaoferowała się pani Mariola. - Bo faktycznie czas leci, my „leżymy”, a przecież szkoda by było nie zrobić jej fotek. - Dokończyła z wyraźną troską w głosie.

   Może i dla pani fotograf koty to nie nowina, ale kiedy przemawiając najsłodszym 

z możliwych tonów najpierw oberwał kocią łapą obiektyw aparatu, a za moment o mało co ona sama, to dało się zauważyć, że i pani Mariola jednak powoli traci cierpliwość.
     - No i co robimy z tym „fantem”? - Skierowała na nas pytające spojrzenie. - Choć muszę przyznać, że jej charakterek bardzo mi się podoba. Lubię niezależnych. - Dokończyła.
     - Bez zdjęć jej nie wypuścimy, to pewne. Na plan nie ma co liczyć, że ją zataszczymy. Więc może spróbuje pani zrobić jakieś zdjęcia bez tła. - Zaproponowałem nieśmiało.
     - No mogę spróbować. - Westchnęła ciężko fotografka .- Chociaż to nie jest to.
     - Jak się nie ma co się lubi…- Nie zdążyłem dokończyć myśli, powstrzymany stanowczym gestem ręki przez panią Mariolę.

  I tak zaczęła się nietypowa, jak na nasze warunki sesja zdjęciowa, uwieńczona właśnie fotografią na tle drzwi wejściowych do sali. 

Gryzelda natomiast wcale nie przejęła się tym, że nie wystąpiła na słodkim, białym kocyku. Miała to głęboko w nosie, ku naszemu nieskrywanemu zmartwieniu. 

O tym, jaką musieliśmy stoczyć walkę, żeby dziewczynę zapakować z powrotem do transporterka, warto by napisać osobną historię.
     - No, nie jestem zadowolona z efektu tej sesji. - Podsumowała pani fotograf. - Ale mam nadzieję, że mimo to panienka znajdzie dom.


Tak! 
Niepotrzebnie pani Mariola się martwiła, bo Gryzelda dość szybko znalazła nowy, fajny dom. 
Ciekawe czy każe się do siebie zwracać; „Pani Prezes”. 
Sądząc po tym, co my z nią przeszliśmy, pewnie tak! Ale czyż na to nie zasłużyła?

Nie mam ochoty na pozowanie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz